Żużel. Ale wpadka! Zawodnik pojechał na mecz ligi polskiej do złego miasta

PSŻ Poznań na przestrzeni lat posiadał w swoim składzie wielu znanych zawodników. Niektórzy z nich zostali w pamięci kibiców na wiele lat, m.in. dzięki dobrym wynikom. Jest jednak jeden żużlowiec, który zostanie zapamiętany z innego powodu.

Mateusz Kmiecik
Mateusz Kmiecik
Brian Andersen WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Brian Andersen
PSŻ Poznań w zeszłym roku w bardzo dobrym stylu zwyciężył w rozgrywkach 2. Ligi Żużlowej i w tym sezonie wystartuje w 1. Lidze. Zawodnicy wraz ze sztabem pomału przygotowują się do pierwszych wyjazdów na tor, które mają rozpocząć się w drugiej połowie marca. Głównym celem Skorpionów będzie spokojne utrzymanie się na drugim szczeblu rozgrywkowym w Polsce.

Pomimo tego, że teraz w stolicy Wielkopolski nastały lepsze czasy i fani, których cały czas przybywa, mogą cieszyć się z osiąganych rezultatów, to nie można zapomnieć, że historia żużla w Poznaniu miała wiele burzliwych chwil. Aktualny etap rozpoczął się w 2017, gdy poznański klub powrócił do ligi, po kilku latach przerwy. Chociaż przecież i w ciągu ostatnich kilku sezonów pojawił się gorszy moment.

W XXI wieku w barwach PSŻ-u startowało kilku zawodników, którzy na pewno w jakiś sposób zaznaczyli swój pobyt w Poznaniu mocniej, niż inni. Jednym z takich żużlowców jest Adam Skórnicki, który łącznie startował w klubie przez 4 lata, za każdym razem będą jednym z liderów zespołu. Innym istotnym zawodnikiem był Robert Miśkowiak. Polak łączy zresztą oba etapy poznańskiego żużla, ponieważ startował jeszcze przed przerwą i wtedy był liderem drużyny. Do stolicy Wielkopolski powrócił w 2019 roku, dorzucając kilka cennych punktów.

Wysokie średnie uzyskiwali także Rafał Trojanowski oraz Norbert Kościuch, którzy występowali w Poznaniu przez kilka sezonów. Bardzo dobrze wspominani w mieście z północnej Wielkopolski są także Daniel Pytel i Marcel Kajzer. Obaj nie byli nigdy liderami, nie wygrywali seriami swoich biegów i nie dostarczali aż tak wielu punktów jak wcześniej wymienieni. Oni jednak dawali z siebie wszystko i do końca walczyli o każdą pozycję na torze, dzięki czemu wzbudzili sympatię wśród fanów Skorpionów.

ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"

Historia, o której mowa w tytule sięga jednakże dużo wcześniejszych lat, bo 1991 roku. Wtedy przez jeden sezon na najniższym poziomie rozgrywkowym występował Polonez Poznań, a w nim tak naprawdę dopiero rozpoczynający swoją karierę Brian Andersen. Wówczas 20-letni Duńczyk wystartował w pięciu meczach i średnio zdobywał blisko 2,5 punktu na jeden bieg. Andersen w tym samym roku zdobył złoty krążek Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów.

W sezonie 1997 zajął szóstą pozycję w klasyfikacji generalnej Indywidualnych Mistrzostw Świata, wygrywając jedną z rund. - To był mój pierwszy sezon w Grand Prix i wszystko wychodziło bardzo dobrze. Po zwycięstwie w Bradford, które było czwartą z sześciu rund, byłem drugi w klasyfikacji Grand Prix. Wszystko wyglądało bardzo dobrze, jednak dwa tygodnie później złamałem obojczyk - wspominał w rozmowie z naszym portalem. Stawał również na podium Drużynowych Mistrzostw Świata, a w swoim kraju sięgał po złoto w Indywidualnych Mistrzostwach Danii.

Niektórzy widzieli w nim następcę Hansa Nielsena, jednakże kontuzja z 1997 roku wyhamowała jego karierę. Kłopoty ze zdrowiem to być może nawet największa bolączka Duńczyka. - Po kontuzjach nie mogłem prezentować się już tak dobrze, szczególnie przez moje ramiona. W 2002 roku miałem paskudny upadek w King's Lynn, po którym uszkodziłem sobie szyję. To zakończyło moją karierę - przyznawał kilka lat temu. Jeszcze więcej o karierze Andersena można przeczytać TUTAJ.

Najciekawsza historia byłego mistrza świata juniorów związana z Poznaniem miała miejsce w połowie czerwca 1991 roku. Polonez, który do tego czasu radził sobie przeciętnie, miał udać się do Krosna. Tam pojawić miał się również Brian Andersen. Ten jednak szukał stadionu żużlowego blisko 700 kilometrów od punktu docelowego, w Krośnie Odrzańskim. - Wziął mapę, zobaczył Krosno i mu pasowało, ponieważ było blisko Poznania - opowiada Grzegorz Hałasik, dziennikarz Radia Poznań.

Duńczyk oczywiście żadnego toru nie znalazł i na mecz ostatecznie nie dotarł. Poznaniacy na Podkarpaciu przegrali 38:52. Teraz do takiej pomyłki raczej by nie doszło. Wtedy jednak nie było praktycznie wszędzie dostępnej nawigacji, a i komunikacja była na zupełnie innym poziomie. To być może jednak nie były jedyne powody takiej wpadki, ponieważ klub ze stolicy Wielkopolski był wówczas zarządzany w dość wyjątkowy sposób.

- Nie dziwią mnie wpadki organizacyjne, chociaż działacze mieli jakieś doświadczenie w żużlu. Tłumaczyli wtedy kibicom, że próbują zrobić drużynę zawodową, czyli taką zjeżdżającą się na mecze. Nie robili z Poznania typowego ośrodka żużlowego jak na tamte czasy. To były typowe zjazdy na mecze, bez żadnej szkółki, warsztatu przy klubie itp. To miało być coś nowego - mówi poznański dziennikarz.

Ten pomysł jednak nie wypalił. Brakowało przede wszystkim środków finansowych, przez co klub musiał oddać dwa mecze walkowerem, a sam sezon został dokończony głównie dzięki zawodnikom, którzy sami finansowali swoje występy. Polonez ostatecznie wygrał sześć z 22 spotkań i drugoligowe zmagania zakończył na przedostatniej pozycji. Klub później upadł, a w Poznaniu na ligowe ścianie trzeba było czekać wiele lat.

Czytaj także:
Żużel. To było jego główne zadanie od trzech lat. W końcu dopiął swego
Żużel. Już zapisał się w historii ostrowskiego klubu, ale celuje wyżej. "Chciałbym nawiązać do jego wyników"

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×