31-letni Rosjanin był w fatalnej sytuacji, bo rak płaskonabłonkowy skóry jest w na tyle zaawansowanym stadium, że były żużlowiec nie może chodzić, a na co dzień funkcjonuje tylko dzięki lekom przeciwbólowym. Nastrój pogarszała mu wizja problemów finansowych jego rodziny i brak możliwości pomocy ze strony najbliższych, którzy ze względu na wojnę nie mogli otrzymać polskiej wizy.
Relacja zawodnika wywołała natychmiastową reakcję i poruszyła serca wielu Polaków. Kudriaszow został zakwalifikowany na wymarzoną terapię, zbiórka zgromadziła już ponad 100 tysięcy złotych, a niedługo do Bydgoszczy ma przylecieć siostra byłego sportowca, która odciąży jego żonę w opiece nad nim i ich czteromiesięczną córką. - Po publikacji wywiadu stał się cud - nie ukrywa wzruszenia zawodnik, który choć wciąż odczuwa gigantyczny ból, to w końcu zobaczył nadzieję na wyleczenie.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Nieco ponad tydzień temu oficjalnie opowiedział pan nam o walce z poważną chorobą. Co wydarzyło się od tego czasu?
Andriej Kudriaszow (były rosyjski żużlowiec): Zupełnie nie spodziewałem się, że otrzymam aż tak duże wsparcie. Przyznam się szczerze, że gdy udzielałem tego wywiadu, nie miałem przekonania, że dobrze robię. W momencie publikacji byłem pewny, że to błąd. Po prostu nigdy do tej pory nie obnosiłem się ze swoimi problemami i byłem uczony, że z przeciwnościami losu trzeba sobie radzić samemu. Nie wiedziałem, jak zareagują ludzie, czy nie będę krytykowany za tak otwarte mówienie o chorobie. Naprawdę się tego bałem. W tamtej chwili miałem dużo problemów i nie potrzebowałem kolejnych.
Wciąż uważa pan, że tamten wywiad był błędem?
Absolutnie nie. Nie potrafię wyrazić słowami mojej wdzięczności dla ludzi, którzy wsparli mnie w ostatnich dniach. To coś niewyobrażalnego i nie sądziłem, że w mojej sytuacji może mi się coś takiego zdarzyć.
O co konkretnie chodzi?
Wywiad ukazał się w sobotę, a ja praktycznie cały weekend spędziłem przy telefonie i odbierałem kolejne słowa wsparcia i otuchy. Dzwoniło mnóstwo osób, które spotkałem na swojej drodze. I to nawet takich, od których nie spodziewałem się wsparcia. W mediach społecznościowych otrzymywałem oferty od firm czy osób prywatnych, którzy chcieli pomóc w sprzątaniu mieszkania, robieniu zakupów czy transporcie paczek. Nie znałem tych ludzi wcześniej, a oni byli gotowi poświęcić swój czas i pieniądze, by mi pomóc. Odbiór wywiadu wśród znajomych i fanów żużla jest niesamowity. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Choroba nie odpuszcza, ale żona powiedziała mi, że nie pamięta, kiedy widziała mnie tak szczerze uśmiechniętego. Zaangażowanie ludzi sprawiło, że mogłem odciąć się od choroby i na chwilę zapomnieć o bólu.
Czy oprócz wsparcia psychicznego udało się zrobić jakiś postęp w leczeniu?
Dzięki wsparciu kolegi z toru, Artioma Łaguty, za które jestem mu ogromnie wdzięczny, udało mi się trafić do doktora specjalizującego się w mojej odmianie raka. Wszystko wskazuje na to, że już niedługo otrzymam wymarzony lek, który daje olbrzymią nadzieję na remisję nowotworu i uratowanie nogi. Doktor dał mi dużą nadzieję, że po terapii rak zniknie i to bez konieczności przeprowadzania dodatkowych operacji. Mam wrażenie, że od momentu udzielenia wywiadu zdarzył się cud.
Aż tak?
Wcześniej byłem naprawdę załamany. O chorobie wiedziała tylko moja najbliższa rodzina, a wszystko przeżywaliśmy w samotności. To było naprawdę bardzo dołujące. W ostatnim tygodniu zrozumiałem jednak, że nic nie wpływa na człowieka tak dobrze, jak poczucie, że w walce z chorobą nie jest osamotniony. W ostatnim czasie usłyszałem i przeczytałem setki - wydawać by się mogło prostych haseł - "walcz", "dasz radę", "jesteśmy w Tobą", a to wszystko dodało mi niesamowitej mocy. Byłem załamany, a dziś naprawdę wierzę, że wszystko skończy się dobrze. Obiecałem to zresztą każdemu mojemu rozmówcy - zrobię dosłownie wszystko, by znów być zdrowym. Choć w taki sposób mogę się odwdzięczyć wszystkim ludziom, którzy pomagają mi w najtrudniejszym momencie życia.
Czy to oznacza, że przynajmniej na razie wizja amputacji nogi mocno się oddaliła?
W tym momencie w ogóle o tym nie myślę. Bałem się tego strasznie, bo gdybym nie został zakwalifikowany na leczenie specjalistycznymi lekami, to pewnie nie byłoby innej opcji. Ten strach paraliżował mnie przez kilka ostatnich tygodni. Teraz czuję się swobodniej, bo wiem, że pojawiła się nadzieja i mam szansę na wyleczenie się innymi sposobami.
Fani żużla, ale i inni ludzie, zaangażowali się w zrzutkę finansową i uzbierali dla pana ponad sto tysięcy złotych. Jak rozumiem, dzięki temu będzie pan mógł się skupić już tylko na walce z chorobą?
Przez ostatnie półtora roku nie miałem stałej pracy, a oszczędności zainwestowałem w przygotowania do najbliższego sezonu. To wszystko doprowadziło do sytuacji, w której na koncie zostały naprawdę ostatnie pieniądze. Mając w perspektywie długą walkę z chorobą, to było bardzo dołujące. Nie dość, że wydatki związane z kolejnymi lekami, wizytami u lekarzy i badaniami były coraz większe, to przecież zakończyłem karierę żużlową, a ze względu na zły stan zdrowia utraciłem także możliwość zarabiania i utrzymywania rodziny. Dzięki pieniądzom od kibiców mogę skoncentrować się na leczeniu, odbywać niezbędne konsultacje i nie zastanawiać się, czy to nie odbije się na moich najbliższych.
Dodatkową niedogodnością było także to, że pana siostra jest w Rosji i ma problem z otrzymaniem wizy do Polski, by wesprzeć pana w codziennej walce z chorobą. Czy i w tej sprawie pojawiła się nadzieja na zmianę? (po przeprowadzeniu tej rozmowy na całą sprawę zareagowało polskie MSZ - czytaj TUTAJ)
Nie chcę zapeszać, bo siostra nie ma jeszcze wizy do Polski, ale faktycznie sytuacja nieco się zmieniła i całkiem możliwe, że w najbliższych tygodniach uda jej się przylecieć do nas. To byłaby wielka pomoc, bo przecież wspólnie z żoną, poza moją chorobą i kolejnymi wizytami w szpitalu, mamy pod opieką czteromiesięczną córkę.
Słyszę w pana głosie duży optymizm, którego jeszcze tydzień temu nie było.
Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że ludzie aż tak dobrze mnie traktują. Ta akcja pomocy dla mnie to wielki szok i kolejny powód, by walczyć do końca, bez względu na okoliczności. Jeszcze raz bardzo chciałbym podziękować każdemu, kto wsparł mnie w ostatnim czasie. Specjalne podziękowania należą się Anecie, która stoi za inicjatywą zrobienia zrzutki i od początku choroby opiekuje się mną. W ostatnim czasie gigantyczne wsparcie otrzymałem także od Artioma Łaguty i całej jego rodziny, Emila Sajfutdinowa z teamem oraz Andrzeja Lebiediewa. Artiom szukał mi lekarzy, wspiera mnie finansowo, przekazał gadżety na licytację, a także zaangażował się w zbiórkę wśród zawodników i pomaga mi na co dzień w Bydgoszczy. Emil ze swoim teamem też nie zostawili mnie w potrzebie, organizując licytację kasku oraz wspierając mnie finansowo. Andrzej przeznaczył na licytację swój kewlar i kask. Dziękuję wszystkim z całego serca.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
To on pomógł Wadimowi Tarasience
Kolejny dziennikarz odchodzi z Canal+