Trudno sobie wyobrazić, że w latach 50. żużlowcy ścigali się na torach, które w ogóle nie powinny zostać dopuszczone do użytku. Tak było z obiektem w Wiedniu, na którym w kwietniu 1956 roku odbył się towarzyski mecz pomiędzy drużynami Austrii i Polski. Jednym z jego uczestników był Zbigniew Raniszewski. Spotkanie to zakończyło się dla niego tragicznie.
Schody śmierci
Do tego meczu w ogóle nie powinno dojść. Polacy protestowali, że na tak niebezpiecznym torze nie pojadą. I wcale nie chodzi o stan nawierzchni, a o infrastrukturę. Otóż na łukach ogrodzenie toru stanowiła... betonowa banda. To jednak nie wszystko. Na torze znajdowały się też niczym niezabezpieczone schody prowadzące na trybuny.
Polacy chcieli, by obłożyć je belami słomy. Organizatorzy nie ugięli się po protestach reprezentantów Polski. Presja publiczności, która w komplecie wypełniła stadion "Prater" była większa. I tak urządzono "igrzyska śmierci", których ofiarą był Raniszewski. W chwili wypadku miał 29 lat. Nie miał najmniejszych szans na przeżycie.
ZOBACZ WIDEO: Tragiczny wypadek Zbigniewa Raniszewskiego
{"id":"","title":""}
Do tragedii doszło w piętnastym biegu. Raniszewski w walce o pozycję stracił panowanie nad motocyklem. Rozpędzony jechał prosto na betonowe schody. Nie zdążył uciec z motocykla, schował tylko głowę za kierownicą i zderzył się ze ścianą. Wtedy organizatorzy zrozumieli, jak poważny błąd popełnili. Błąd, który kosztował życie młodego człowieka. Próbowali wybielać się i przez długie dziesięciolecia ukrywali prawdę.
Służba Bezpieczeństwa zastraszyła żużlowców
Okoliczności śmierci Raniszewskiego były owiane tajemnicą, a rodzinę żużlowca okłamywano. W zeznaniach było sporo nieścisłości, których celem było wybielenie organizatorów. Uczestnicy zawodów bali się mówić, że byli zastraszani przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa.
Rodzina jednak nie przestawała dochodzić prawdy. W 2011 roku wnuk Zbigniewa Raniszewskiego natrafił w sieci na film z zawodów na wiedeńskim Praterze. I to był zwrot w całej sprawie. Wyszło na jaw, że schody nie były w żaden sposób zabezpieczone. Od tamtego czasu w sieci działa strona raniszewski.com.pl, na której zamieszczone są szczegóły dotyczące całej sprawy.
Ujawnienie filmu sprawiło, że uczestnicy zawodów zaczęli mówić. - Całą sytuację widziałem z parkingu, gdzie już było nerwowo po wcześniejszym upadku Andrzeja Krzesińskiego. Doszło do kontaktu między Raniszewskim i przeciwnikiem jadącym przed nim. Zbyszek po zetknięciu się z rywalem nie był w stanie zamknąć gazu. Odprostowało go, przymusowo stracił rytm jazdy, a potem doszło do kolizji z Sidlo. Następnie skulony Polak z całym impetem uderzył w betonowe schody. Obraz był wstrząsający. O wszystkim decydowały ułamki sekund i skończyło się, tak jak się skończyło. Nie było szans, aby się uchronić przed uderzeniem w beton, gdyż w tym miejscu nie było żadnej bandy - mówił po latach Włodzimierz Szwendrowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
- Pamiętam doskonale tamten wyścig. Przed jego rozpoczęciem Zbyszek poprosił, abyśmy zamienili się torami. Zgodziłem się. Wystartowałem jako pierwszy i cały wypadek zarejestrowałem kąta oka. Dojechałem jeszcze do następnego wirażu i zatrzymałem się. Wiedziałem, że stało się coś strasznego. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego pochylił głowę i uderzył w beton, a nie próbował podnieść motocykla i nim zamortyzować uderzenie. Może wtedy żyłby? Po tym wszystkim czułem się okropnie - dodawał Florian Kapała w książce "Asy Żużlowych Torów".
Z udostępnionych zeznań wynikało jednak zupełnie co innego. Trener Polaków, Alfred Fredenheim, opisywał śledczym, że w miejscu zderzenia były bele słomy prasowanej. "Na optykę, jak oglądaliśmy tor w przeddzień wypadku, ta ułożona ilość bel słomy wydawała się względnie wystarczająca" - zeznawał. Jeden z organizatorów dodał, że "po wypadku na torze miało znajdować się sporo słomy porozrywanej po uderzeniu przez polskiego żużlowca".
Ciało "zaginęło"
Skandaliczne i wstrząsające są także okoliczności przewozu ciała Zbigniewa Raniszewskiego do Polski. Trumnę wysłano wagonem towarowym i nagle ślad po niej zaginął. Rodzina po tygodniu odnalazła ją na bocznicy w Czechach. Wdowa po żużlowcy po pogrzebie mówiła, że nie było żadnego śladu po wypadku. "Wyglądał, jakby był z wosku" - przekazała rodzina.
Do dziś nikt nie poniósł odpowiedzialności za śmierć Raniszewskiego. Do rodziny nigdy też nie dotarły pieniądze z polisy ubezpieczeniowej. Zajmujący się tą sprawą prezydent Leszna Łukasz Borowiak miał zresztą dziwne telefony z zastrzeżonych numerów. Namawiano go, by odpuścił zajmowanie się tym tematem.
Raniszewski urodził się 24 lutego 1927 roku w Toruniu. W swojej karierze ścigał się dla TKM Toruń i Gwardii Bydgoszcz. W latach 1951 i 1955 zdobył brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Polski. W 1955 roku był też Drużynowym Mistrzem Polski.
Czytaj także:
Już w tym roku wielka rewolucja na rynku tunerów?! Wielu zawodników czeka na niego
Kibice Falubazu kręcą nosem. Nie wszystkich przekonuje transfer Curzytka