W latach dziewięćdziesiątych obcokrajowcy zaczęli regularnie ścigać się w rozgrywkach ligowych w Polsce. Bogatsze kluby kontraktowały zawodników ze światowej czołówki, a te biedniejsze szukały innych opcji. Tłumnie wtedy w Polsce startowali Węgrzy, co dziś trudno sobie wyobrazić. Wszak żaden Węgier nie prezentuje takiego poziomu, by regularnie ścigać się w Polsce.
Dostał szansę w Tarnowie
Trzydzieści lat temu było jednak inaczej. Węgrzy mieli nawet swojego przedstawiciela w cyklu Grand Prix, a był nim Zoltan Adorjan. Dorównać mu starali się inni Madziarzy, którzy dostawali szansę jazdy w polskiej lidze. Jednym z nich był Zsolt Boszormenyi. W naszym kraju przez dwa lata ścigał się w Unii Tarnów. To że trafił do Polski to zasługa świetnego sezonu 1992, w którym sięgnął po mistrzostwo Węgier wśród juniorów i brązowy medal w seniorskim czempionacie.
Węgier gwarantował solidny poziom, ale miał problemy z ustabilizowaniem formy. Jego bezsprzecznym atutem były wymagania finansowe, zdecydowanie mniejsze niż u obcokrajowców ze Szwecji, Anglii, Australii czy Danii. Między innymi dlatego Boszormenyi cieszył się zaufaniem władz Unii.
Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia
W tarnowskim klubie znalazł się w 1993 roku. Wtedy o miejsce w składzie rywalizował z Joe Screenem i Gertem Handbergiem. To właśnie Węgier najczęściej ścigał się w barwach Jaskółek. Potrafił z łatwością wygrywać biegi, ale i przyjeżdżać do mety daleko za resztą stawki. Jego średnia kształtowała się na poziomie 1,800 punktu na bieg.
Boszormenyi próbował swoich sił także w zawodach międzynarodowych. Dwukrotnie ścigał się w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, ale zajmował w nich trzynaste i piętnaste miejsce. Startował też w eliminacjach do seniorskich IMŚ, ale przepadał w początkowych fazach.
Węgier szybko zakończył jednak swą karierę. Po sezonie 1994 już więcej w Polsce się nie ścigał. Co było powodem takiej decyzji? - Udało mi się dostać do profesjonalnej ligi w Polsce, ale przez brak sponsorów musiałem się zastanowić, czy warto robić to dalej. Byłem jednym z najbardziej pechowych zawodników, borykałem się z wieloma kontuzjami - powiedział w 2005 roku węgierskim mediom.
Nieudany powrót
Decyzję o zakończeniu kariery przyspieszył uraz kręgosłupa po nieszczęśliwym wypadku ze Szwecji. Potem pomagał Zsoltowi Bencze i Laszlo Szatmariemu. Oglądał żużel na Węgrzech jako kibic. Cieszył się, że Speedway Miszkolc rywalizował w polskiej lidze i liczył, że to pozwoli rozwinąć żużel w jego kraju. Ostatecznie zakończyło się inaczej. Klub popadł w problemy finansowe, a w Miszkolcu po żużlu zostały tylko wspomnienia.
W 2005 roku gruchnęła nawet wiadomość, że Boszormenyi ma wrócić na tor. Trenował, ale w meczu ligi polskiej nie wystąpił. Ostatecznie skończyło się tylko na obietnicach. - Myślę, że działacze po prostu rzucili moje nazwisko kibicom i nie myśleli o tym wszystkim na poważnie. Jak będę na zawodach w Miszkolcu, to jako kibic, skulony, w okularach przeciwsłonecznych i bejsbolówce - mówił.
Powrotu na tor nie było, ale Boszormenyi i tak jest jedną z niewielu legend węgierskiego żużla. Fanom w tamtym kraju pozostaje tylko mieć nadzieje, że jeszcze kiedyś głośno będzie o Madziarach w światowym speedwayu.
Czytaj także:
Falubaz Zielona Góra wzmacnia się zawodnikiem z PGE Ekstraligi!
Sprawa biznesmena może zostać oddzielona od wątku głównego. Są nowe informacje z prokuratury