Żużel. Zdawał licencję za innych. Na tor wrócił w wieku 74 lat

Facebook / Śląsk Świętochłowice - historia / Na zdjęciu: Erwin Brabaiński
Facebook / Śląsk Świętochłowice - historia / Na zdjęciu: Erwin Brabaiński

Przez całą karierę związany był ze Śląskiem Świętochłowice. Początki jego kariery nie były łatwe. Zdawał egzaminy na licencje za innych, a szansę do jazdy dostał ze względu na problemy kadrowe. Erwin Brabaiński niedawno obchodził 82. urodziny.

Gdy wymieniane są legendy Śląska Świętochłowice, na myśl przychodzą Paweł Waloszek czy Jan Mucha, którzy sukcesy odnosili nie tylko w ligowych rozgrywkach, ale i na arenie międzynarodowej. Jest jednak kilku zawodników, którzy przez wiele lat stanowili o sile klubu, a pamiętają o nich tylko najwięksi fanatycy historii czarnego sportu. Jednym z nich jest Erwin Brabaiński.

Zdawał egzaminy za innych

Były żużlowiec urodził się 21 lutego 1941 roku w Rudzie Śląskiej. Od najmłodszych lat interesowały go motocykle. Żużlowe treningi rozpoczął w 1958 roku, a jego pierwszym opiekunem był Stanisław Rurarz. Brabaiński na treningach pokazywał się z dobrej strony, ale nie było dla niego miejsca w zespole. Był wysyłany kilkukrotnie na licencyjne egzaminy, lecz nie dlatego, że je oblewał.

- Początki moje były bardzo trudne, dlatego że po namowach niektórych osób funkcyjnych i urzędowych w mieście, robiłem licencję kilku zawodnikom pod ich nazwiskiem. Nie było dla mnie miejsca w drużynie - powiedział Brabaiński w rozmowie ze Śląską Telewizją Miejską.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Dudek, Holder i Ferdinand gośćmi Musiała

W końcu doczekał się jednak swojej szansy. Wszystko dzięki regulaminowi, który pozwalał na wykluczenia zawodników za niebezpieczną jazdę. Zadebiutował w meczu ze Zgrzeblarkami Zielona Góra. Jak wspominał, zastąpił Erwina Maja, zdobył 10 punktów i wykręcił najlepszy czas dnia. - Od tego momentu nie można było wsadzać tego Erwina do szuflady, bo wyniki mówiły same za siebie. Wskoczyłem na stałe do drużyny - mówił.

Na żużlu jeździł do 1979 roku. Był jednym z najlepszych zawodników Śląska, który odnosił sukcesy pomimo problemów finansowych. Zazwyczaj był w cieniu Pawła Waloszka, ale gdy tylko dosiadał jego motocykla, to był niepokonany. Pracował także jako trener, a także jako działacz. Przez całe życie związany był ze świętochłowickim Śląskiem.

Na tor wrócił w wieku 74 lat

Startował niezależnie od okoliczności. Gdy dostawał oferty z innych zespołów, odmawiał. Nigdy nie chciał zmieniać klubu. Jak tłumaczył, tak miał wbite do głowy. Nawet, gdy klub zalegał pieniądze, to wsiadał na motocykl. - Byliśmy ubogim klubem. W 1969 roku, gdy zdobyliśmy pierwsze wicemistrzostwo, to nam nie płacono za punkty przez 3 miesiące, a wynagrodzenie wtedy opiewało na kwotę 80 zł za punkt. Klub nie był w stanie nawet tego wypłacać - wspominał.

Brabaiński karierę zakończył w 1979 roku. "Pomogli" mu w tym działacze. Nie ukrywa, że był przez nich niedoceniany. - Jak był ciężki mecz, to dostawałem motocykl Pawła Waloszka i ani jednego biegu nie przegrałem. Nikt tego nie brał pod uwagę - mówił.

- Jako jedyny skończyłem studia inżynierskie i był atrakcyjny wyjazd za granicę na turniej, ale mnie pominięto. Byłem wtedy drugim zawodnikiem w drużynie. "Odwaliłem" wtedy ostatni mecz, przyszedłem w poniedziałek do klubu, wyczyszczoną skórę rzuciłem na stół. Powiedziałem, że więcej nie będę startował i zakończyłem karierę - dodał. I więcej w oficjalnych rozgrywkach w Polsce go nie widzieliśmy.

Startował za to w zawodach oldbojów. Na tor wrócił w 2015 roku, gdy w Świętochłowicach rozegrano turniej Speedway Reaktywacja. Wraz z Pawłem Waloszkiem przejechał kilka kółek przed startem zawodów. Miał wtedy 74 lata. Witany był jak za dawnych lat, burzą braw.

Czytaj także:
Po koszmarnym upadku miał zmiażdżoną nogę. Jego życie było zagrożone
Spór o tor w Świętochłowicach. "Mam mieszane uczucia"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty