To miała być zabawa, zwykła przerwa od pracy w warsztacie. Jeden z najlepszych duńskich żużlowców w kwietniu 2016 roku poszedł postrzelać z wiatrówki na placu swoich rodziców. Pechowy wypadek na zawsze odmienił jego życie.
- Schodząc z małej górki, potknąłem się i upadłem. Wiatrówka, którą trzymałem w ręku, niestety była odbezpieczona. Usłyszałem wystrzał. Gdy otworzyłem oczy, leżałem na ziemi. Wokół nie było krwi, a jedyne, co czułem, to delikatny ból głowy. Wróciłem do warsztatu i wziąłem dwie tabletki na ból głowy - wspomina fatalny wypadek 35-letni Duńczyk.
Z kulą w głowie zdołał zadzwonić do swojej mamy i prowadzić samochód w drodze do szpitala. Przytomność stracił dopiero na izbie przyjęć. Lekarze natychmiast rozpoczęli walkę o jego życie. Kula trafiła go w okolicę prawej skroni, przeleciała wzdłuż czoła i utkwiła po drugiej stronie głowy.
Na stole operacyjnym przeżył śmierć kliniczną. Lekarze zdołali go uratować, choć niezbędne zabiegi były na tyle poważne, że Larsen przez dziewięć dni przebywał w śpiączce. Do końca nie było jasne, czy po przebudzeniu będzie w stanie mówić i kojarzyć podstawowe fakty.
- Po strzale nic nie wskazywało, że kula jest w mojej głowie. Rana była mała, a krwi praktycznie nie było. Wspólnie z mamą byliśmy przekonani, że zostałem tylko delikatnie draśnięty. Gdybyśmy natychmiast nie pojechali do szpitala, to jestem przekonany, że dziś już bym nie żył - dodaje były zawodnik Stali Rzeszów, Orła Łódź czy Falubazu Zielona Góra.
Nauczył się przewidywać problemy
Skutki rany postrzałowej okazały się mniej dotkliwe, a tuż po przebudzeniu Larsen spytał rodziców, jak długo potrwa jego przerwa od żużla. Ostatecznie przez około rok walczył ze skutkami niedowładu lewej części ciała.
Wkrótce jednak okazało się, że uszkodzenia mózgu spowodowały u niego ataki padaczki i narkolepsję. Choć pierwsze treningowe kółka na motocyklu żużlowym pokonał po czterech miesiącach, to szybko lekarze uświadomili mu, że już nigdy nie wróci do zawodowego sportu.
- Codziennie biorę leki, a dzięki temu ostatni atak padaczki miałem cztery lata temu. Nieco większym problemem jest narkolepsja, która sprawia, że potrafię zasypiać bez ostrzeżenia w różnych dziwnych miejscach. Mam dystans do tej przypadłości, ale wiem, że wielu ludzi umiera na tę chorobę, zasypiając z głową w talerzu z zupą. Na szczęście nauczyłem się już to kontrolować i najczęściej zdarza mi się zasnąć przed komputerem albo w fotelu. Jeszcze niedawno zasypiałem przynajmniej 5-6 razy w trakcie dnia. Teraz zdarza mi się to rzadziej - przyznaje zawodnik.
Wśród zakazanych aktywności jest jazda samochodem po autostradzie, bo monotonny krajobraz niemal natychmiast go usypia. Senność wywołuje też zmęczenie i stres. Kenni musiał więc odrzucić wszelkie aktywności fizyczne.
- Znam swój organizm już na tyle dobrze, że pierwsze objawy zmęczenia zauważam nawet dziesięć minut przed zaśnięciem - przyznaje były żużlowiec.
Gdy rozmawiamy, niedawno wrócił ze spotkania w Odense. Zawodnik uspokaja nas, że czuje się dobrze i tym razem - choć siedzi wygodnie w fotelu - nie grozi mu niespodziewane zaśnięcie.
Szpital to jego drugi dom
To jednak nie koniec problemów, bo na długiej liście dolegliwości Larsena jest także niekontrolowany obstrukcyjny bezdech podczas snu. Byłemu żużlowcowi podczas snu zdarza się wstrzymywać oddech nawet 50 razy na godzinę. Po minutowych przerwach w oddychaniu, wybudza się przerażony i z trudem łapie kolejny oddech. Brak wypoczynku tylko potęguje zmęczenie i naraża go na częstsze ataki narkolepsji w trakcie dnia.
- Nie ma miesiąca, bym chociaż raz nie był w szpitalu. Muszę dbać o siebie bardziej niż ktokolwiek inny, ale to okazało się moją drogą do szczęścia. Od dwóch lat otrzymuję pełną rentę i już nigdy nie będę musiał pracować. Żyję dostatnio i niczego mi nie brakuje. Do tej pory otrzymywałem połowę świadczenia, a i tak spokojnie mogłem się utrzymać. Lekarze sprawdzali, czy problemy miną, ale teraz mam już pewność, że z dolegliwościami będę zmagał się do końca życia. Choć nie ma na to reguły, to mój doktor przekonuje mnie, że przez uszkodzenie mózgu mogę żyć dziesięć lat krócej niż normalny człowiek - przyznaje Duńczyk.
Te myśli jednak go nie zadręczają i były żużlowiec korzysta z wolnego czasu. Kilka lat temu wziął ślub, ale po półtora roku się rozwiódł. Jego schorzenia nie pozwoliły na stworzenie rodziny.
- Teraz mam aż nadto czasu, by skupić się tylko na sobie. W wolnym czasie pomagam bratu w karierze żużlowej i rzeźbię w drewnie. Kiedyś w moim życiu ciągle musiało się coś dziać, a ja nie znosiłem momentów spokoju czy samotności. Dziś najbardziej kocham dni spędzone w samotności. Nauczyłem się czerpać przyjemność ze spokoju - przyznaje zawodnik, który jeszcze w 2016 roku był jednym z kandydatów do jazdy w Grand Prix.
Rodzina go nie zostawiła. Kenni jeszcze za czasów żużlowej kariery wybudował swój dom w sąsiedztwie siostry, a swojego syna często odwiedzają także rodzice. - Przyjaźnie z torów wygasły kilka miesięcy po zakończeniu kariery - przyznaje.
Do żużla wciąż ma uraz
35-latek o sportach motorowych jednak nie zapomina, a dziś jego największą pasją wciąż są sportowe motocykle. Niedawno sprzedał Kawasaki Ninja (650 cc pojemności) i zamienił je na jeszcze szybszy Yamaha R1 (1000 cc pojemności), który potrafi rozwijać prędkości powyżej 300 km/h. Duża liczba bodźców zmniejsza ryzyko nagłego ataku narkolepsji w czasie jazdy. Do tej pory zaledwie dwa razy zdarzyło mu się poczuć zmęczenie, a za każdym razem zdążył zjechać na pobocze i położyć się bezpiecznie na trawie.
Pełnych możliwości swojej maszyny jednak nie sprawdził, bo jak przyznaje, najszybciej jechał do tej pory 200 km/h. Zastrzega, że była to jednorazowa próba, a sam pilnuje się, by nie przekraczać dozwolonej prędkości. Samochód z kolei traktuje jedynie jako środek transportu i od lat jeździ volkswagenem golfem.
Żużel, to wciąż trudny temat, a rana po przedwcześnie zakończonej karierze się nie zabliźniła. Choć jego rodzina wciąż jest zakochana w tej dyscyplinie, a jego młodszy brat Viktor Larsen stawia pierwsze kroki w dorosłym żużlu, to sam Kenni rzadko odwiedza żużlowe stadiony.
- Oglądanie żużla z bliska wciąż wywołuje we mnie silne emocje, dlatego unikam takich sytuacji. Pomagam bratu przy przygotowywaniu sprzętu, a także telefonicznie podczas zawodów. Wie, że zawsze może na mnie liczyć, ale szanuje to, że nie chcę oglądać meczów na żywo. Zresztą żużla nie oglądam także w telewizji. Marzyłem o jeszcze większej karierze i jestem pewny, że gdyby nie wypadek, to wciąż mógłbym się ścigać z najlepszymi. Jestem zadowolony, że brat idzie w moje ślady i mam nadzieję, że osiągnie jeszcze więcej niż ja. Zresztą do dziś korzysta z dwóch moich silników - przyznaje Larsen.
A po chwili dodaje: - Mam jeszcze marzenie, by w tym roku odwiedzić Rzeszów. Kocham to miasto i nigdzie nie spotkałem tak fantastycznych kibiców. Ostatnie dwa lata to zamieszanie z koronawirusem, ale w tym roku zrobię wszystko, by pojawić się na jakimś meczu. Dla Stali Rzeszów i jej kibiców zrobię wyjątek.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Kulisy odejścia ważnego działacza. Co to oznacza dla PGE Ekstraligi?
Nicki Pedersen z kolejnym klubem