Do szkółki Startu Gniezno zapisał się w wieku 14 lat, będąc pewnym tego, że chce zostać żużlowcem. Niedługo potem zdał licencję i już dwa lata po tym, jak zasiadł na motocyklu, stał się podstawowym juniorem macierzystej drużyny. Ta ścigała się wtedy w II Lidze. W drugim sezonie wywalczył ze Startem awans do I Ligi, ale krótko potem przyszło... wezwanie do wojska. 19-latek zmienił klub na Polonię Bydgoszcz, gdzie trafił również jego dobry kolega z Gniezna - Jacek Gomólski.
Rok 1988 ważny z kilku względów
Waldemar Cieślewicz służbę odpracowywał w ZOMO, a możliwość jazdy w mającym większe aspiracje klubie było dla tak młodego zawodnika zbawienne. Uniknął rocznej karencji i z miejsca zaczął notować dobre wyniki. Był choćby jednym z pięciu reprezentantów Polski do lat 21, którzy w 1988 roku wystartowali w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Slanach. Zaprezentował się w Czechach przyzwoicie, zajmując 11. miejsce, z grona rodaków ustępując nieznacznie Piotrowi Świstowi. Niedługo potem był drugi w Srebrnym Kasku.
Udany sezon nie zakończył się jednak pomyślnie. Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwa Polski na torze w Bydgoszczy to fatalny upadek, po którym Cieślewicz przez sześć dni przebywał w śpiączce, mając zbity pień mózgu. Na szczęście 19-latek wyzdrowiał bardzo szybko i mógł powrócić do treningów, a - jak sam wspominał po latach - wypadku nie rozpamiętywał, choć przecież jego skutki mogłyby być tragiczne.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Nicki Pedersen doczeka się biografii!
Przyjście do nowego klubu zbiegło się z debiutem Tomasza Golloba. Starszy o dwa lata Cieślewicz od początku był podstawowym juniorem Polonii, natomiast jego kolega stawiał w barwach Gryfów pierwsze kroki. Po roku obecności w Wybrzeżu Gdańsk (także z uwagi na służbę wojskową Tomasza - przyp. red.) bracia Gollobowie wrócili do rodzinnego miasta przed sezonem 1990 i zaczęli w szybkim tempie budować potęgę swojego klubu.
Jazda u boku przyszłej legendy
Z początku Cieślewicz nie mógł im w tym pomagać, bo Polonia i Start toczyły batalię o jego przynależność klubową. Żużlowiec zakończył wtedy służbę w wojsku i chciał zostać w Bydgoszczy. Działacze nie mogli jednak długo dojść do porozumienia, przez co stracił niemal cały sezon. Dopiero w jego drugiej fazie odjechał kilka spotkań dla Startu. Ostatecznie wkrótce ponownie został zawodnikiem bydgoskiego zespołu.
Cieślewicz błyskawicznie odzyskał radość z jazdy i dołączył m.in. do Gollobów czy kończącego powoli karierę Ryszarda Dołomisiewicza. Był w ich cieniu, lecz na taki obrót spraw się nie obrażał. Wiedział doskonale, że przede wszystkim młodszy z bydgoskich braci to materiał na wielką gwiazdę. Do tego świetny kompan do pracy na rzecz całej drużyny.
- Tomek jakby mógł, to by ze skóry wyszedł, żeby pomoc koledze w trakcie biegu. Zresztą w parkingu również wszędzie go było pełno. Doradzał, jak balansować ciałem, jak ustawić sprzęgło itd. Wystarczyło do niego podejść i powiedzieć: słuchaj, mam kłopot z motocyklem, a on zawsze pomagał - wspominał w wywiadzie udzielonym SportowymFaktom w 2011 roku.
Zdobył z nią wszystko, co mógł
Choć tak naprawdę nigdy nie zaliczano go do krajowej czołówki, z bydgoskim klubem zdobył wszystko. Zgarnął z nim choćby pięć krążków w Drużynowych Mistrzostwach Polski, w tym dwa złote (1992, 1997). Nie był gwiazdą, pewnego poziomu nie był w stanie przeskoczyć, jednakże kibice w mieście nad Brdą doceniali go za poświęcenie i to, że był polaryzatorem opinii. W biegach z jego udziałem często działo się bowiem wiele, bo bywało i tak, że nie przebierał w środkach, jeżdżąc na pograniczu faulu.
Byli jednak i tacy, którzy zarzucali mu zbyt ostrą postawę. Ta zaciętość oraz brawura w jeździe predestynowały go do bycia typową drugą linię. Wykonywał jednak tą "czarną robotę" solidnie dla drużyny, w której brylowali wspomniani Gollobowie, a także Sam Ermolenko, Henrik Gustafsson, Andy Smith czy później Piotr Protasiewicz.
Był trudnym rywalem w szczególności na domowym torze. W ówczesnych bydgoski owal słynął z tego, że jego nawierzchnia była niezwykle przyczepna, a na takiej Cieślewicz czuł się wyśmienicie. Dość powiedzieć, że w 1995 roku wykręcił na własnym torze średnią biegową 2,459. Niewiele w tym ustąpił Gustafssonowi, a był skuteczniejszy od Jacka Golloba.
Uczestnik tragicznego wypadku mistrza świata
W latach 90., za miedzą w Toruniu, Cieślewicz stał się tym, kim w następnej dekadzie w tym mieście Damian Baliński po tym, jak przykrych zdarzeń z leszczynianinem doświadczył Karol Ząbik. Kibice Apatora nie darzyli sympatią strony bydgoskiej z wiadomych względów (i na odwrót), a jej zawodnika tym bardziej po tym, co wydarzyło się w 1994 roku podczas Derbów Pomorza.
- To były bardzo nerwowe derby. Już od samego początku w parkingu panowała bardzo napięta atmosfera - opisywał we wspomnianym wywiadzie Cieślewicz, przypominając, że w karambolach na torze w Bydgoszczy uczestniczyli też Leszek Sokołowski, Sławomir Derdziński i Mirosław Kowalik.
Sam Cieślewicz brał udział w tragicznym wypadku, po którym przykuty do wózka inwalidzkiego został uwielbiany przez toruńskich fanów Per Jonsson. W biegu dwunastym ich partnerami byli Zdzisław Rutecki i Krzysztof Kuczwalski. Tuż po starcie było bardzo ciasno na wjeździe w pierwszy łuk. Jadący z trzeciego pola jeździec Polonii delikatnie został wytrącony. Tuż po jego prawej stronie był Szwed. Obydwaj runęli na tor.
Uznanie Cieślewicza winnego dramatu, jaki spotkał jego rywala, jest jednak krzywdzące, bo trudno przy takich kraksach winić jedną stronę. Jonssonowi zabrakło tego, co najważniejsze, czyli szczęścia. Nikt nie mógł przewidzieć tego, że indywidualny mistrza świata z Bradford sprzed czterech lat z impetem uderzy plecami w słupek od bandy. Od razu po zdarzeniu było pewne, że z Jonssonem jest bardzo źle. Informował, że nie czuje nóg.
Łatka do końca kariery
- W radio i telewizji rozpętano na mnie prawdziwą nagonkę. Przede wszystkim kibice Apatora mieli do mnie pretensje. Chcę im powiedzieć, że nigdy nie chciałem zrobić Perowi i żadnemu innemu zawodnikowi krzywdy. Proszę mi pokazać żużlowca, który specjalnie chce wyeliminować z uprawiania sportu swojego kolegę - mówił w wywiadzie dla SF.
Do Cieślewicza na zawsze już przylgnęła łatka, on sam nie mógł pogodzić się z tym, że obwinia się go za dramat, jaki spotkał Jonssona. Starał się jednak być odpornym na krytykę, jakiej doświadczał już zawsze ze strony fanów Apatora. Tłumaczył, że niecałe dwa lata później nie mógł mieć żadnych pretensji do Adama Pawliczka za upadek podczas meczu w Grudziądzu. A to w nim złamał rękę w trzech miejscach, tracąc cały sezon.
Po mistrzowskim roku 1997 odszedł z Polonii, by po kolejnym - spędzonym w drugoligowym Wybrzeżu Gdańsk - zaprzestać dalszych startów. Nie ukrywał delikatnego żalu do sterników bydgoskiego klubu, że nie wystąpili z propozycją, by powrócił on na Sportową. Mimo ofert z mniejszych ośrodków uznał, że czas zakończyć jazdę. Zdążył wystąpić razem na torze z Tomaszem Cieślewiczem, dla którego podobnie jak Dawida i Marka też żużlowców jest wujkiem. W późniejszych latach pomagał wychowankowi Polonii - Mikołajowi Curyle.
W sobotę 11 marca dwukrotny drużynowy mistrz Polski na żużlu kończy 54 lata.
Statystyki Waldemara Cieślewicza z jazdy w polskiej lidze (1985-1998):
Poziom | Sezony | Mecze | Biegi (wygrane) | Pkt+bon. | Śr. biegowa | Śr. meczowa |
---|---|---|---|---|---|---|
I Liga | 10 | 144 | 570 (97) | 788+126 | 1,604 | 5,47 |
II Liga | 5 | 45 | 197 (58) | 336+42 | 1,919 | 7,47 |
SUMA | 14* | 189 | 767 (155) | 1124+168 | 1,684 | 5,95 |
*w 1991 roku występował w Polonii Bydgoszcz w I Lidze i jej rezerwach w II Lidze, stąd liczone jest to jako jeden sezon startów
CZYTAJ WIĘCEJ:
Po bandzie: Ależ Zagar ma silną psychikę! [FELIETON]
Pierwszy Polak, który pokonał Cravena. Sprzedał pianino Cugowskiemu