Żużel. Słaba stawka GP Challenge? Czołówka jest zabetonowana i odjechała pozostałym

WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: wyścig Grand Prix
WP SportoweFakty / Julia Podlewska / Na zdjęciu: wyścig Grand Prix

Temat Grand Prix Challenge powraca mniej więcej co rok, gdy znana jest już stawka zawodów. Wówczas pojawiają się głosy, że jest ona co najmniej słaba. Czy rzeczywiście tak jest ocenia w rozmowie z WP SportoweFakty Jacek Gajewski.

[tag=11045]

GP Challenge[/tag] odbędzie się 19 sierpnia w Gislaved, a o awans pojedzie trójka Polaków Szymon Woźniak, Piotr Pawlicki oraz Przemysław Pawlicki. Oprócz nich pojawią się również stali uczestnicy Speedway Grand Prix - Jason Doyle, Jack Holder i Martin Vaculik. Jednakże oprócz nich będą także mniej znani Paco Castagna czy Nicolas Covatti.

To po raz kolejny spowodowało opinie, że w eliminacjach brakuje ciekawych nazwisk, a sama stawka jest po prostu przeciętna. Jacek Gajewski w rozmowie z naszym portalem przyznaje, że faktycznie lista uczestników nie powala na kolana, ale z drugiej strony trudno doszukać się na niej wielkich nieobecnych. Według niego brakuje Dominika Kubery, którego wyeliminowała kontuzja, a z kolei Max Fricke i Janusz Kołodziej odpadli we wcześniejszej fazie. Ewentualni pozostali nieobecni również nie przeszli kwalifikacji.

- Wiadomo, że część uczestników GP próbuje sobie zabezpieczyć miejsce w cyklu poprzez start w eliminacjach, ale też jest spora grupa żużlowców, która będzie na krawędzi, a nie zdecydowała się w nich wystąpić. Jednak nie widzę takich osób, których nie ma aktualnie w Grand Prix i nie startowali w eliminacjach, a brakowałoby ich w GP Challenge. To sito jest gęste od samego początku i nie ma miejsca na pomyłkę. To są jednodniowe zawody i jest to też spora loteria mimo wszystko. Przykłady Kima Nilssona i Olivera Berntzona pokazują, że w tych zawodach zdarzają się niespodzianki. Często jest to powiązane z lokalizacją - powiedział były menadżer.

ZOBACZ WIDEO: Patryk Dudek nauczył się, jak unikać hejtu w internecie

Ekspert żużlowy twierdzi, że cała trójka Polaków ma duże szanse na awans, jednakże trudno będzie, aby wszyscy na raz wjechali na miejsca premiowane. Przynajmniej dwóch może znaleźć się w gronie szczęśliwców. Innym problemem jest też fakt, że trudno znaleźć w gronie uczestników eliminacji zawodników, którzy w przyszłości realnie mogliby namieszać w SGP, oprócz trójki stałych jeźdźców mistrzostw świata. Przykładem jest Kim Nilsson, który w Teterow awansował co prawda do finału, ale w głównej mierze sprzyjał temu tor. Według Gajewskiego w kolejnych rundach będzie Szwedowi trudno znaleźć się nawet w półfinale.

- Ciekawym nazwiskiem na pewno jest Luke Becker. Mam wątpliwości, czy stać na coś więcej Michaela Jepsena Jensena i Frederika Jakobsena. Dla Jana Kvecha to chyba jeszcze nie ta pora. Najbardziej stawiałbym, oprócz trójki z GP i Polaków, na Amerykanina i Czecha. Są to zawodnicy młodzi, którzy jeszcze powinni poczynić jakiś progres i mogą w przyszłości być żużlowcami, którzy będą w stanie osiągać sukcesy. Trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś z reszty stawki był w stanie regularnie wchodzić do półfinałów - zaznaczył nasz rozmówca.

Co odpowiada za taki stan rzeczy? - Ilu tych zawodników jeździ w PGE Ekstralidze? Połowa stawki to są żużlowcy, którzy nie jeżdżą w ekstraligowych rozgrywkach, a część z nich nawet w polskiej lidze. To pokazuje, że ta czołówka mocno się okopała i zabetonowała. Żeby tam wejść, to kogoś czeka trudna droga. Dla mnie wyznacznikiem są starty w Grand Prix i w PGE Ekstralidze. Tej rotacji nie ma, żebyśmy zamiast top 20, mogli mówić o top 30. Wydaje mi się, że niestety ten dystans się powiększa. To ma związek z możliwościami oraz częstotliwością startów i przede wszystkim z finansami. Ci, którzy mają dobre kontrakty, odjechali mocno pozostałym - wyjaśnił Gajewski.

W takim razie pozostaje pytanie, w jaki sposób można byłoby podnieść prestiż eliminacji, aby pojawiało się w nich więcej żużlowców z samej czołówki światowej? Propozycji wśród ekspertów i kibiców pojawia się wiele, a jedną z nich jest przesunięcie daty GP Challenge. Wówczas zawody te miałyby się odbywać na początku sezonu, a dzikie karty nie byłyby jeszcze znane, dzięki czemu ci, którzy nie byliby pewni jazdy w mistrzostwach świata, zostaliby niejako zmuszeni do startu w kwalifikacjach, jeśli chcieliby dalej startować w Grand Prix.

- Nie wydaje mi się, żeby to jakoś miało duży wpływ. Bardziej bym patrzył na to, żeby to się nie odbywało na podstawie jednego turnieju, a jakiegoś cyklu, ale na przeszkodzie stoją możliwości kalendarzowe. Rzeczą znamienną jest to, że zawodnik pokroju Dominika Kubery, który potrafił już skutecznie startować w rundach GP, ma dość krętą drogę do bycia stałym uczestnikiem cyklu. Taką prawdziwą wartość zawodnika oddają regularne starty na wysokim poziomie w lidze, a nie jednodniowy turniej, czasami w dziwnych lokalizacjach - powiedział Gajewski.

Dodatkowo, gdyby miał on wybór zmniejszenia liczby dzikich kart, na rzecz zwiększenia liczby premiowanych awansem z eliminacji miejsc, to by się na to zdecydował. Jednakże trzeba podkreślić, że w żużlu jest mnóstwo sytuacji losowych. Przykładem jest właśnie wspomniany wcześniej Kubera, o którego aż się prosi w Indywidualnych Mistrzostwach Świata.

- Trudno znaleźć jest odpowiednią równowagę, ponieważ nie można całkowicie odciąć elementu sportowej rywalizacji. Jednak z drugiej strony, przy takim systemie, jaki jest, często nie trafiają obiektywnie ci najlepsi. Powiedzmy sobie szczerze, że spokojnie potrafilibyśmy znaleźć, przynajmniej 10 zawodników, którzy radziliby sobie lepiej niż Nilsson - zakończył.

Czytaj także:
Żużel. Jack Holder dogoni Bartosza Zmarzlika w Grand Prix? Jest komentarz Australijczyka
Żużel. Duży cios dla Abramczyk Polonii. Wiemy ile potrwa przerwa Daniela Jeleniewskiego

Źródło artykułu: WP SportoweFakty