Wychowanek klubu z Zielonej Góry nie odniósł indywidualnie sukcesów na miarę Bartosza Zmarzlika, czy używając mniejszej skali, jak choćby kilkukrotnego mistrza Polski i byłego uczestnika cyklu Grand Prix Janusza Kołodzieja, nie pojawiał się w składzie kadry na Drużynowy Puchar Świata, ale swoją determinacją i niezłomnością w dążeniu do celu jest absolutnym mistrzem świata.
Los w ostatnich latach nie oszczędzał Grzegorza Zengoty. Prawdziwy dramat przeszedł po kontuzji, jakiej nabawił się w Hiszpanii podczas przedsezonowego treningu na motocrossie w 2019 roku. Z pozoru "typowy" dla sportów motorowych uraz nogi przerodził się w wielomiesięczny koszmar. Infekcja, która wdała się w kończynę mogła nawet spowodować, że konieczna byłaby amputacja. Szczegółowo historię polskiego żużlowca przedstawił w rozmowie z zawodnikiem nasz dziennikarz, Mateusz Puka. Można ją przeczytać tutaj ->>.
Wielomiesięczna żmudna rekonwalescencja i rehabilitacja nie sprawiły, że zawodnik się poddał. W czasie, gdy nie jeździł przez dwa sezony, udzielał się w telewizji jako ekspert. Nie brakowało spekulacji, że w tej roli już pozostanie, a na tor nie wróci. Nic jednak takiego nie miało miejsca i najpierw przywdział barwy Abramczyk Polonii Bydgoszcz, a w zeszłym roku ROW-u Rybnik. Po drodze nie ustrzegł się kolejnej kontuzji, gdy był zawodnikiem Gryfów znad Brdy.
ZOBACZ WIDEO: Nicki Pedersen sprzedał jeden z najlepszych silników. Wyjaśnia powody
Już sam powrót do jazdy w przypadku Grzegorza Zengoty po tak fatalnym urazie i jeszcze gorszych rokowaniach uznano za jego wielki sukces. Tymczasem on, choć otwarcie o tym raczej nie wspominał, miał do zrealizowania jeszcze jeden cel - wrócić do ścigania w gronie najlepszych, czyli do PGE Ekstraligi. To także mu się udało.
Gdy przed startem rozgrywek wieszczono, że w barwach Fogo Unii Leszno będzie wozić ogony, on na torze zamknął usta niedowiarkom i stał się czołową postacią Byków. Wszystko układało się po jego myśli, aż do momentu... kontuzji. Pod koniec maja na torze w Gorzowie złamał obojczyk.
Początkowo sądzono, że uraz nie jest aż tak groźny i Grzegorz Zengota wróci do jazdy raptem po... kilku dniach. Z zaskoczeniem przyjęto doniesienia, że może on nie stracić żadnego meczu i pojawić się na torze już w kolejnym spotkaniu Unii. Kolejne dni po odniesieniu urazu na gorzowskim owalu zweryfikowały jednak wstępny optymizm.
Powrót do pełni sił zajął mu ponad miesiąc. Dla przetrzebionej kontuzjami Unii piekielnie ważna stała się konfrontacja z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz, która odbyła się w miniony piątek. Na to starcie Grzegorz Zengota był już w pełnej gotowości. Na torze z kolei rozwiał wszelkie wątpliwości, co do swojej dyspozycji, stając się bezapelacyjnym bohaterem minionego weekendu.
34-latek był pewny siebie i wyglądał tak, jakby zupełnie nie wypadł z rytmu jazdy. Wjeżdżał w łuki z determinacją i wiarą we własne umiejętności. Kapitalnym podsumowaniem jego występu było to, co zaprezentował w 13. biegu, kiedy to na wejściu w drugi wiraż odważnie wjechał między Maxa Fricke'a, a Wadima Tarasienkę, dzięki czemu objął prowadzenie w wyścigu. Była to bardzo widowiskowa i imponująca akcja.
Łącznie zdobył 10 punktów z bonusem w czterech startach. Ostatni bieg odstąpił młodzieżowcowi, bo wszystko w dwumeczu było już jasne - Unia zgarnęła 3 punkty do tabeli (wygrana 55:35) i na ten moment oddaliła od siebie widmo spadku.
Telewizyjne kamery uchwyciły natomiast Zengotę uśmiechniętego od ucha do ucha. Miał prawo być z siebie zadowolony, bo wykonał kawał dobrej roboty. Nie po raz pierwszy w swoim sportowym życiu.
Czytaj również:
Reprezentanci Polski skuteczni. Debiuty wśród juniorów