Sześć lat czekali fani czarnego sportu w Świętochłowicach na to, by na obiekcie przy ul. Bytomskiej 40 w ich mieście znów zawarczały motocykle i toczyła się jakakolwiek rywalizacja o punkty.
Śląsk Świętochłowice od początku chciał, by kolejnym, nowym otwarciem w kartach historii klubu był Memoriał Pawła Waloszka.
Tak się jednak nie stało. W roli przystawki przed daniem głównym okazał się być turniej Nice Cup.
- Od lat współpracujemy z Polskim Związkiem Motorowym i dostaliśmy propozycję, aby wpleść w kalendarz rundę w Świętochłowicach. Znaleźliśmy termin, który wszystkim pasował i podjęliśmy to ryzyko, że spróbujemy. Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije, a teraz możemy mówić o sukcesie - powiedział po zawodach Wojciech Jankowski.
ZOBACZ WIDEO: Mateusz Cierniak kolekcjonuje buty. Liczba robi wrażenie
W tym sezonie Nice Cup, rozgrywany jest w licznej obsadzie, bo na starcie pojawia się 24 zawodników, którzy rywalizują w dwóch grupach. Na świętochłowickim owalu ujrzeliśmy tylko trzynastu zawodników. Czy trudno było wybrać uczestników wydarzenia spośród ponad czterdziestu zgłoszeń?
- Trudno było, więc zdecydowaliśmy się wybrać jeden logiczny klucz i dać szansę tym według klasyfikacji. Pierwszeństwo mieli ci, którzy spisywali się w dotychczasowych rundach najlepiej. I uważam, że była to dobra decyzja, bo chwalili nas też obecni przedstawiciele Polskiego Związku Motorowego - dodał nasz rozmówca.
Organizator rozgrywek dla najmłodszych zawodników nie ukrywał, że było trochę obaw przed turniejem w Świętochłowicach, ale zaufanie, jakim obdarzył klub i władze miejskie opłaciły się organizacją ciekawego widowiska. Choć samo ściganie może porywające nie było, to liczył się fakt, że żużel znów gości na tym śląskim stadionie. I to, że tor wytrzymał trudy, w co mocno wątpiono.
- Tor był, jak to na Skałce, zrobiony na skałkę, czyli ubity, aby się nie rozsypał. Osoby, które mówiły, że są obawy o tor, to takie teorie głoszą zawsze, bo każdy tor się rozsypuje. Rozmawiałem z Filipem Seniukiem i powiedział mi na przykład, że tor w Świętochłowicach był lepszy niż przez cały rok w Ostrowie Wielkopolskim. My jako środowisko mamy w głowie te obawy, że parametry zostają zaburzone i może być problem. Nad tym torem ludzie pracowali od dłuższego czasu. I udało się, z tej perspektywy organizacyjnej się udało. Ścigania może nie było, tak, jak w Grand Prix, ale nie o to też tu dziś chodziło - dodał Wojciech Jankowski.
Co ważne podkreślenia, jak na zawody młodzieżowe, to na torze nie oglądaliśmy festiwalu upadków, jak to miało miejsce np. na torze w Gdańsku. Na obiekcie im. Pawła Waloszka tylko trzykrotnie zawodnicy zapoznawali się z owalem.
- To są zawody szkoleniowe i było widać dysproporcje między zawodnikami, bo poziom jednych był nieco większy, a innych mniejszy, ale te upadki, które były, to wynikały z błędów zawodników. A wiemy, że jeśli się nie przewrócisz, to się nie nauczysz - skomentował organizator Nice Cup.
Młodzi zawodnicy w sobotnie popołudnie musieli zmierzyć się nie tylko z rywalami i torem, ale i z pogodą. To był najcieplejszy dzień tego roku, a termometry wskazywały nawet 32 stopnie Celsjusza. - Wolę taką pogodę niż gdybyśmy mieli patrzeć w radary pogodowe i obawiać się o deszcz lub burzę - przyznał Jankowski.
Turniej na Skałce był rozegrany w ramach piątej rundy Nice Cup, która pierwotnie planowana była w Pile. Czy wobec tego czekają nas zmiany w kalendarzu rozgrywek? - Na razie to jest zamiana jeden do jednego, czyli Świętochłowice zamiast Piły i myślę, że pozostałe rundy pojadą tak, jak planowaliśmy i będzie to osiem rund. Piłę zostawimy sobie raczej na kolejny rok - zakończył Wojciech Jankowski.
Czytaj także:
Żużel wrócił do Świętochłowic. Kevin Małkiewicz najlepszy
Piotr Żyto mówi o ofertach z polskich klubów