Stefan Smołka: Siła zaklęta

... "bo w pamięci jest siła zaklęta, więc pamiętaj synu mój" - to słowa swoistego hymnu młodych polskich emigrantów, którym Tomasz Adamek zaskoczył wszystkich wychodząc bez respektu na łódzki ring przeciwko zblazowanej legendzie Gołoty.

W tym artykule dowiesz się o:

Lata mają tę przykrą przypadłość, że bezlitośnie mijają. Tak rok po roku, rok po roku, aż do końca świata nieuchronnego. Wszystko przemija, my odchodzimy jeden po drugim, i tylko w obliczu śmierci bez cienia wątpliwości jesteśmy równi. Na Ziemi to sprawiedliwość jedyna. Rok 2009 dobiegł swojej jesieni. Już od samego początku, od stycznia mroźnego, smutny los wyprowadzał nam cios za ciosem, całą serię bolesnych odejść ludzi związanych ze speedway’em.

W Gorzowie pożegnano Aleksandra Dzilne, który jak ojciec rodzony potrafił głaskać i pieścić swoich podopiecznych w latach świetności Wielkiej Stali z przełomu lat 60 i 70. Zmarł w połowie stycznia br. Mniej więcej w tym samym czasie środowisko sportowe Rybnika przyjęło stratę dwóch znaczących postaci dawnego rybnickiego żużla - prezesów Brunona Sobla i prof. Adama Szczurowskiego. Nie odgrywali może w tamtych latach górniczej dominacji absolutnie dominującej roli, ale bez ich wsparcia nie byłoby oszałamiającej potęgi Klubu Sportowego ROW. W Gnieźnie odszedł ze świata żywych Ryszard Grajkowski - niezwykle ofiarny i pełen pasji działacz, poświęcający się m.in. dla najmłodszych w prężnym speedrowerowym Orle Gniezno.

Zbigniew Podlecki i Jan Tkocz - dwaj wybitni żużlowcy dawnego Wybrzeża z Gdańska - odchodzili prawie w tym samym czasie - parą, tak jak często jeździli obok siebie na żużlowych torach całej Polski. Jasiu Tkocz, choć bardzo lubiany w Gdańsku w czasach swojej kariery przypadającej na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, kojarzony jest jeszcze z dwoma innymi pięknymi miastami świata - Rybnikiem, gdzie się urodził i Paryżem, gdzie przyszło mu oddać Ducha Panu. Koledzy wspominają, że Jasiu był koneserem, lubił otaczać się wszystkim co piękne, kobiet nie wyłączając. Zbyszek Podlecki natomiast to Gdańszczanin, tam całe życie mieszkający, w bólu doczekujący swych ostatnich dni, choć urodzony przecież w równie pięknym europejskim mieście, w stolicy Litwy Wilnie. Gdańsk nie zapomina. Mądre i szybkie decyzje rajców miejskich i mamy Stadion Im. Zbigniewa Podleckiego w Gdańsku. To się należy śp. Zbigniewowi, jego rodzinie oraz mieszkańcom stolicy polskiego wybrzeża.

Również tuż za progiem tego roku 2009 odeszli dwaj inni żużlowcy, dawniej imponujący swoją ambitną jazdą wobec tłumów zgromadzonych na stadionach, a mianowicie Paweł Mirowski i Romuald Łoś. Obaj bardzo wiele zrobili dobrego dla sportu żużlowego w ogóle, ale szczególnie dla swoich klubów, jako żużlowcy, trenerzy, działacze. Ściślej mówiąc dla Łodzi i Świętochłowic (Mirowski), zaś dla Gniezna, Rawicza, Wrocławia, Gdańska, Rybnika, Ostrowa, Opola i Zielonej Góry (Łoś). Śp. Romuald w tym ostatnim zaczynał jako młody adept czarnego sportu. Nie doczekał niestety efektownego ekstraligowego triumfu swojego pierwszego klubu w karierze zawodniczej. No cóż, wierzymy że obaj poszli do lepszego z bytów.

Okolicami Ostrowa także wstrząsnęły z początkiem br. tragiczne odejścia w żużlowej rodzinie. Oprócz ofiarnego prezesa Jana Łyczywka, ofiary wypadku, również Marian Matysiak zmarł nagle w pełni sił i pomysłów. Śmierć lubianego prezesa w Ostrowie była jak zły omen dla klubu, w którym doszło do tak ciężkiego rozdarcia pomiędzy ambicjami a końcowym organizacyjnym i sportowym rezultatem. Pan Marian był prezesem Klubu Olimpijczyka, wielkim animatorem sportu, wiernym przyjacielem żużlowców z Jerzym Szczakielem - mistrzem świata na czele. Karnawał tego roku był smutny bez Niego, zwanego duszą towarzystwa.

Latem kosa śmierci dosięgła Torunia, gdzie na pięknym stadionie szykowano się do efektownej obrony drużynowego mistrza w najsilniejszej lidze świata. Toruń otrzymał trzy bolesne rany. Zanim w słotnej scenerii Falubaz z Zielonej Góry odczarował Motoarenę, w czerwcu i sierpniu Toruń stracił swoich dwóch bardzo zasłużonych dla miasta byłych żużlowców: Jerzego Kniazia i Romana Kościechę. Nie byli może żużlowcami najściślejszej polskiej czołówki, choć incydenty w reprezentacji narodowej owszem miewali. Zaznaczyli swoją obecność także w innych klubach, Kościecha w Grudziądzu, a Kniaź w Gnieźnie i Rzeszowie, zaś jako trener pracował m.in. w Gnieźnie, Gorzowie i Bydgoszczy. W latach ich kariery z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Toruniu był tylko jeden prawdziwy lider, idol Marian Rose, którego imieniem, jakże słusznie, nazwano stadion żużlowy. Ich obu główna zasługa, podobnie jak Jana Ząbika czy nieżyjącego Janusza Plewińskiego z tego samego czasu, to wychowankowie, którzy po nich zostali. To właśnie dzięki takim twórczym jednostkom, jak m.in. śp. Jerzy i śp. Roman, Toruń na całą Polskę słynie z wysokiej klasy szkolenia. Naturalnym wychowankiem Romana Kościechy jest jego syn Robert, świetny żużlowiec, równie wesołego usposobienia co jego św. pamięci Ojciec.

We wrześniu w Lesznie pochowano Tadeusza Okupnika, jednego z tych bezimiennych ofiarnych działaczy-mrówek, o których istnieniu dowiadujemy się zazwyczaj dopiero wtedy, gdy od nas na zawsze odchodzą. Wcześniej widzimy tylko efekty ich mrówczej pracy i rzadko zastanawiamy się, czyja to zasługa, że tak to wszystko świetnie współgra na sportowych zawodach. W tym samym wrześniu życie stracił nagle także pomorski dziennikarz, zajmujący się również z powodzeniem i kochający speedway - red. Jacek Kamiński z Gdańska. Przerażające jest to, że miał zaledwie 36 lat.

W stolicy Wielkopolski niespodziewanie odszedł do Pana również bardzo młody człowiek - Tomasz Wójtowicz, rocznik 1967 - prezes PSŻ Poznań, współtwórca żużlowego ośrodka po latach wyjącej ciszy na Golęcinie. Był młodszy od niejednego czynnego dziś żużlowca, pełen energii, pomysłów. Za sprawą takich jak Tomasz Wójtowicz, Dariusz Górzny, Tadeusz Wiencek, i im podobnych "zwariowanych zapaleńców" wyszło niczym szydło z worka, iż na obrzeżach dużego miasta, gdzie od lat króluje futbol (kultowy "Kolejorz" - Lech Poznań) jednak można zaciekawić ludzi maestrią speedway’a. Inna sprawa, i nie zapominajmy o tym, że Poznań szczyci się jednym z najpiękniejszych rozdziałów w historii polskiego żużla i wyścigów motocyklowych w ogóle. Powodzenie ryzykownej misji śp. Prezesa Tomasza Wójtowicza wzięło się z wierności maksymie: tradycje zobowiązują. Ból po starcie takiego człowieka musi być tym bardziej dokuczliwy.

Dla każdego konkretna śmierć co innego znaczy. Nie chodzi wszak o to, żeby prześcigać się w aktach rozpaczy i bólu, ale żeby po prostu nie zapominać, tylko wciąż - nie od święta - na co dzień pamiętać. Pamięć o zmarłych, dla nas pozostających jeszcze przez chwilę tu na Ziemi, to jest - i niech zostanie - prawdziwe "życie po życiu" naszych bliskich. Resztę zostawmy Wszechmogącemu!

Stefan Smołka

Komentarze (0)