Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Czy przez to, co wydarzyło się w Vojens i tę nieszczęsną dyskwalifikację z Grand Prix Danii, ten sukces na Motoarenie smakuje bardziej?
Bartosz Zmarzlik, czterokrotny indywidualny mistrz świata na żużlu: Myślę, że po trochu tak.
Zdobył pan już cztery tytuły IMŚ. Każdy smakował inaczej?
Zdecydowanie. Każdy wywalczony w innych okolicznościach. Bez dwóch zdań każdy z tych czterech złotych medali ma inny smak.
Ten sezon był dla pana wyjątkowy? Bez udziału w jednej z rund i tak pan wygrywa złoto…
Zwyciężyłem w pięciu rundach. Myślę, że odjechałem kolejny bardzo dobry sezon, z którego jestem zadowolony.
ZOBACZ WIDEO: Mamy duży problem z oponami? Cegielski rozmawiał z władzami żużla
Fajniej świętuje się na polskiej ziemi, tutaj w Toruniu, bo po trzech latach przerwy ponownie przypieczętował pan tytułu IMŚ w ojczyźnie?
Historia czasami lubi się powtarzać. Przyznam szczerze, że Toruń to dla mnie wyjątkowe miejsce. Mam stąd cudowne wspomnienia. Kiedy wchodzę na ten stadion one wracają, a teraz dopisałem kolejną historię.
Zważywszy na to, co się stało w Vojens i za co został pan zdyskwalifikowany, czy przed ostatnią rundą w Toruniu sprawdzał pan skrupulatnie, czy wszystko jest na właściwym miejscu?
Proszę się nie śmiać, ale zerkałem kilka razy, czy na pewno jest wszystko w porządku. Naprawdę sprawdzałem wszystko po dziesięć razy, by nie dopuścić do czegoś, co może popsuć mi ten dzień. Podszedłem jednak do tego trochę humorystycznie. Jak ktoś pytał, to odpowiadałem, że mam dzisiaj prawidłowy kevlar.
Była większa chęć wygrania, żeby utrzeć nosa władzom FIM?
Nikomu nie chciałem utrzeć nosa. Nie ukrywam jednak, że bardzo, ale to bardzo zależało mi na zwycięstwie w tej rundzie. Nie tylko na obronie przewagi w walce o tytuł, ale również na wygraniu zawodów. Chciałem sam sobie coś udowodnić.
Widać było, że mocno pan przeżył dyskwalifikację w Vojens. Jak sobie pan z tym radził?
Nie było to łatwe. Kosztowało mnie to dużo stresu. Rwałem włosy z głowy, choć już prawie jestem łysy. Przez ten jeden dzień w Vojens, skróciłem pewnie sobie życie o pięć lat. Tyle mnie to zdrowia kosztowało. Przez dwa dni się nie odzywałem, ani w domu, ani też nie komunikowałem się ze światem. Najważniejsze było uspokojenie się, bo wiedziałem, że piękny dzień jeszcze może nadejść. Trzeba było jednak te dwa tygodnie jakość przeżyć.
Można powiedzieć, że kamień spadł panu z serca?
Po sytuacji w Vojens miałem pretensje sam do siebie, że do tego dopuściłem. Już nie ma co nawet spekulować, czy powinienem być zdyskwalifikowany czy nie. Wziąłem to na barki. Stało się i trudno. Dlatego, tak jak wspomniałem zależało mi na tej rundzie w Toruniu i obronie złota. To zwycięstwo było dla mnie samego wyzwaniem.
Stąd też słowa na konferencji prasowej, że była presja, że muszę, a nie tylko mogę wygrać?
Zdecydowanie był to efekt wydarzeń z Vojens. Przez cały sezon przecież powtarzałem, że nic nie muszę, a tylko mogę. Tym się kieruję. Pierwszy raz w życiu poczułem, że muszę to zrobić, żeby udowodnić samemu sobie wiele rzeczy.
To zwycięstwo chyba nie przyszło wcale łatwo, tylko rodziło się w delikatnych bólach?
Muszę przyznać, że w ostatnich tygodniach nie czułem się jakoś specjalnie szybki, aczkolwiek na najważniejszy moment sezonu, byłem tym Bartkiem, którym lubię być.
Pobity został rekord Tony'ego Rickardssona w liczbie zwycięstw w rundach Grand Prix, wyrównane osiągnięcie 23. wygranych Jasona Crumpa. Australijczyka w liczbie tytułów pan przegonił, a Szwed już za dwa lata może być doścignięty. Dla pana to też motywacja?
Wygrywanie jest jak uzależnienie. Takie rzeczy się nigdy nie nudzą. Przyzwyczaiłem wszystkich do tego, że wygrywam, że biję niektóre rekordy. Cały czas się próbuję w tym odnaleźć i po prostu robić swoje. Chcę realizować się każdego roku i brać to co daje dany sezon.
Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty
Zobacz także: Klasyfikacja końcowa cyklu Grand Prix
Zobacz także: Cieślak miał obawy o Zmarzlika