Okropny wypadek, po którym prawie stracił ramię. Lekarze założyli mu ok. 300 szwów!

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: moment upadku Johna Davisa
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: moment upadku Johna Davisa

W piątek 10 listopada swoje 69. urodziny obchodzi John Davis, niegdyś świetny żużlowiec, który m.in. dwa razy wygrywał drużynowe mistrzostwa świata z reprezentacją Wielkiej Brytanii.

W Polsce szczególnie dobrze mogą pamiętać go kibice Wybrzeża Gdańsk, gdzie ścigał się w 1991 roku, notując bardzo dobre wyniki (śr. bieg. 2,555). Brytyjczyk w rozmowie z WP SportoweFakty m.in. wspomina karierę, starty w Polsce, a także tragicznie zmarłego w 2012 roku Lee Richardsona, dla którego był mentorem.

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Zacznijmy naszą rozmowę od genezy twojej kariery. Jak to się stało, że zostałeś żużlowcem?

John Davis, były angielski żużlowiec, reprezentant Wybrzeża Gdańsk w 1991 roku: Z żużlem mam styczność od 5. albo 6. roku życia. Mój tata utrzymywał przyjazne stosunki z Kenem Middleditchem. Z Neilem Middleditchem, jego synem, chodziliśmy na żużel. Gdy byliśmy starsi, to nakręciliśmy się i chcieliśmy jeździć. Brat Barry'ego Briggsa, Wayne, mieszkał nieopodal rodziców Neila, to było coś normalnego, że tak to się potoczyło. Początkowo chciałem zimą grać w piłkę, a na żużlu jeździć latem. Jednak pieniądze z gry były słabe, więc zrezygnowałem.

ZOBACZ WIDEO: Czy Janusz Kołodziej marnuje się w Fogo Unii Leszno?

Na jakiej pozycji grałeś w piłkę?

Byłem lewym skrzydłowym. W szkole zostałem kapitanem drużyny. Grałem dla mojego regionu, czyli Dorset. Ponadto trenowałem z piłkarzami z Bournemouth FC przygotowując się tym samym do sezonu żużlowego.

Gdybyś wskazał zawodnika, który był dla ciebie idolem, w kogo byłeś wpatrzony i dlaczego?

Barry Briggs. A dlaczego? To proste. Był wówczas najlepszy na świecie. Miałem szczęście, że go poznałem. Jego brat Wayne był mi wówczas już dobrze znany. Mając 15 lat brałem udział w zgrupowaniu organizowanym przez Ivana Maugera, bezspornie został moim bohaterem. Bez wątpienia był najlepszy, w tym co robił. Nauczyłem się sporo od nich.

Pamiętasz jakieś lekcje, których udzieliło ci, tych dwóch wielkich mistrzów?

Podczas jednego z pierwszych treningów u Ivana miałem założone sprzęgło i dźwignię taką samą jak miał Martin Ashby. Ivan podszedł do mnie i zapytał, dlaczego takiej używam? Odparłem mu, bo Martin Ashby ma taką, a to był bardzo dobry zawodnik. Potem zapytał, "A kto jest najlepszym startowcem? Ja czy Ashby?", "Oczywiście, że ty", odrzekłem. "W takim wypadku ułóż to w taki sposób, jak u mnie" - rzekł.

Briggs i Mauger to byli prawdziwi mistrzowie, choć o innych charakterach. "Briggo" był agresywny, a motocykl prowadził odmiennie niż Ivan, który jeździł bardzo płynnie, a jego styl był elegancki. Był profesjonalistą. Barry próbował wszystkiego na motocyklu, aby wygrywać na torze. Bardzo się cieszyłem, gdy pokonałem "Briggo" pierwszy raz w życiu. Mając 17 lat, startowałem dla Oxford w meczu z Wimbledonem i wygrałem ze swoim idolem. Tego samego dnia jechaliśmy rewanż na ich torze i zrobiłem to znowu. To był wielki dzień dla mnie.

Barry Briggs wciąż prowadzi aktywny tryb życia, a jeździł od lat 50-tych. Toczył piękną rywalizację z Ove Fundinem.

Będąc 15-latkiem nie mogłem jeszcze jeździć. Pamiętam jak wybraliśmy się z Neilem Middleditchem na zawody drużyny Wembley. Mieliśmy wejście do szatni, a tam plejada gwiazd, w tym Ove Fundin. Podszedł do nas i powiedział: "Chłopcy, im więcej wygranych wyścigów, tym więcej dziewczyn będziecie mieli (śmiech)". Cały Ove. Bardzo specyficzna mentalność. Ove był fantastycznym mistrzem. To kolejny z tego wspaniałego grona. Ludzie mówili, że Ove gdy przegrał, był bardzo zły i przeżywał niepowodzenia.

Większość kariery jeździłeś dla klubów z Reading oraz Oksford. Jak wspominasz jazdę dla tych dwóch drużyn?

Oksford wspominam dobrze, tam był fajny, mały tor, choć mi bardziej pasowały duże, szybkie obiekty jak w Polsce, Niemczech czy Australii. W trakcie zgrupowania angielskiej reprezentacji w Australii dostałem telefon, o możliwości zmiany klubu. Można powiedzieć, że wymieniliśmy się zespołami, bo do Oksford powędrował Dag Lovaas, a ja do Reading. Wygraliśmy z tą drużyną ligę, byłem jej kapitanem, to zajmuje szczególne miejsce w mojej pamięci. Reading było blisko Londynu, tutaj gromadziła się spora publika, był fajny stadion, świetna atmosfera. Mieliśmy doskonały PR dzięki pracy Dave'a Lannninga.

W twoich czasach było mnóstwo torów do ścigania w Wielkiej Brytanii. Który twoim zdaniem był najtrudniejszy do opanowania?

Eastbourne ze względu na rozmiar. To był mały, wąski tor. Wolałem większe obiekty, a ten potrafił zaskakiwać. Miałem tam też dobre występy, ale więcej tych złych. Tak się złożyło, że kłopoty Wimbledonu zmusiły działaczy do przeprowadzki do Eastbourne, więc siłą rzeczy, ten tor był już moim domowym. Po pięciu spotkaniach podziękowałem, bo miałem też kontrakt w Gdańsku. Powiedziałem sobie dość, nie kręci mnie jazda tutaj. Nie cierpiałem jeździć w Eastbourne.

A na którym jeździło ci się najlepiej?

Trudno wymienić tylko jeden. Peterborough, Sheffield, stare Belle Vue przy Hyde Road, właśnie tam miałem świetne pojedynki z Peterem Collinsem czy Chrisem Mortonem. Coventry i Swindon. Podobał mi się też tor Wimbledonu. Podobał mi się też tor w Exeter, choć potrafił u innych budzić grozę ze względu na stalowe ogrodzenie. Nie ukrywam, że miałem powód do dumy. Do momentu spotkania z Reading, Ivan był niepokonany, a ja ograłem go w pierwszym starcie. Widziałem, jak go tym wyścigiem zdołowałem.

Trzykrotnie kwalifikowałeś się do światowego finału, w tym raz jako rezerwowy. Pomówmy o twoim najlepszym występie, tj. finale z Goeteborga, gdzie zająłeś szóste miejsce. Jak wspominasz tamte zawody?

(chwila namysłu) To był dobry dzień dla mnie. Miałem do dyspozycji silniki od Dona Goddena. Przed finałem czułem się pewnie. Wiedziałem, że mam dobry sprzęt. Przygotowałem trzy motocykle, choć użyłem tylko dwóch. Byłem szybki na treningu i podjąłem decyzję, co do maszyny. Niestety, ten wybór okazał się zły. Pierwsze trzy biegi pojechałem słabo, więc zmieniłem motor. Tor był bardzo śliski, źle rozgrywałem pierwszy łuk. Zmiana przyniosła skutki, wygrałem wyścig, a potem dowiozłem dwójkę, a przez 3,5 okrążenia miałem za sobą mistrza świata, Michaela Lee. W ostatnim wyścigu urwały mi się trzy śruby w silniku. Na pierwszym łuku, ostatniego kółka, motocykl stanął, a Michael mnie minął.

Niektórzy odbierają takie występy jako życiową szansę, a jak jest u ciebie?

To wielkie rozczarowanie. Mogłem mieć zupełnie inny wynik, gdyż zwyciężyłem w biegu z Collinsem czy Billym Sandersem. Inny motocykl od początku mógłby sprawić, że jechałbym o medal. Prawda jest taka, że musisz podejmować trafne decyzje i mieć trochę szczęścia. Rok 1980 zacząłem bardzo dobrze, bo od wygranej w Daily Express Spring. Trzymałem wysoką formę i liczyłem na wygraną w IMŚ. Gdybym ścigał się w erze Grand Prix, dałbym sobie radę. Udowodniłem to, jadąc w World Masters, coś w rodzaju testu dla obecnego cyklu i wygrywając go.

Dlaczego nie powtórzyłeś ani nie poprawiłeś wyniku z Goeteborga?

Uważam, że chciałem zbyt mocno to osiągnąć. A takie myślenie za bardzo wpływa na ciebie. Twój poziom psychiki musi być na odpowiednim poziomie. To trudne do osiągnięcia. Można powiedzieć, że istnieje taka idealna granica naszej psychiki. Jeśli jesteś jej blisko albo trafisz na nią, to masz doskonałe podejście i jedziesz optymalnie. Gdy znajdujesz się powyżej, jesteś spięty, nerwowy, za bardzo chcesz. Z kolei gdy jesteś poniżej, to czujesz się zbyt wyluzowany i może ci niewystarczająco zależeć.

Przez wiele lat brałeś udział w zmaganiach o najlepszego angielskiego żużlowca. Nie dałeś rady wywalczyć złotego medalu. Dlaczego?

Widocznie wyszło tak samo, jak w finale światowym. Byli lepsi. Jak widać zbyt mocno się starałem. W eliminacjach szło mi naprawdę dobrze, bo osiągałem swoje cele. Wiedziałem, że jest próg, w który muszę trafić. Po latach przyznaję, że ostatnie dziesięć sezonów byłem znacznie lepszy, niż przez pierwsze lata swojej kariery. Dlaczego? Zrozumiałem naprawdę dużo o swoim zachowaniu, jaka jest moja psychika. Przyswoiłem sobie, co potrzebuję, by wygrywać.

W 1985 roku miałeś swoją szansę, ale przegrałeś z Kennym Carterem.

Prowadziłem w ostatnim biegu, ale to Kenny był zdesperowany, by wygrać. Nie mam wątpliwości, że byliśmy wtedy najlepszymi angielskimi żużlowcami. Kenny znalazł na mnie sposób i otarł się tylnym kołem o zewnętrzną część toru i dostał dodatkowej przyczepności. Wszedł mocno pode mnie. Gdybym miał w sobie wystarczająco sprytu, to upadłbym. Nie byłoby dyskusji o jego wykluczeniu, bo mnie uderzył i w ten sposób minął. Kenny był trudnym przeciwnikiem, walczakiem i dążył do sukcesów. On nie był stabilny emocjonalnie, co pokazało jego życie.

W 1991 roku trafiłeś do polskiej ligi. Zanim o tym pomówimy, jakie miałeś doświadczenia związane z Polską?

Kilkukrotnie przyjeżdżałem tutaj z angielską kadrą. Polska miała wielu świetnych zawodników jak Zenon Plech, Edward Jancarz czy Jerzy Rembas. Pamiętam finał Drużynowych Mistrzostw Świata, gdzie zdobyliśmy trofeum. Pojawiłem się dwa razy na torze i byłem niepokonany. Jazda w Polsce to była świetna zabawa. Zdobyłem sporo doświadczenia na polskich torach zanim trafiłem do Gdańska.

W takim wypadku, powiedz proszę o swoich startach w Wybrzeżu Gdańsk. Jak tam trafiłeś i co pamiętasz?

Ścigałem się z Marvynem Coxem z RPA i wówczas Zenon Plech zadzwonił do mnie, czy nie jestem zainteresowany startami. Byliśmy jednymi z pierwszych w polskiej lidze, a pierwszymi w Gdańsku z zagranicy. Jarosław Olszewski, Mirosław Berliński, Tony Briggs czy Juha Moksunen. To był dobry zespół. Jeśli dobrze pamiętam, miałem jeden upadek i dwa defekty. Myślę, że dobrze wypadłem (uśmiech).

John Davis z kolegami z Wybrzeża Gdańsk
John Davis z kolegami z Wybrzeża Gdańsk

Byłeś ważną postacią w swoim kraju. Trafiłeś na drugoligowe tory w Polsce. Jak twoim zdaniem wyglądał poziom tych rozgrywek?

Wielokrotnie gdy stawałem pod taśmą, to miałem wrażenie, że trudno jest pokonać polskich żużlowców. Jeśli ktoś myślał, że będzie łatwo, to się mylił. Nawet gdy miałeś nazwisko w najlepszej lidze, którą była angielska. Mogłem nie słyszeć o większości z nich, a gdy spotykałem się z nimi na torze, to pokazywali, że są godnymi rywalami. Z kolei mój kolega, Jarek Olszewski udowodnił to wielokrotnie, jadąc przeciwko mocnym zawodnikom spoza Polski. Myślę, że mógł osiągnąć jeszcze więcej.

Dobrze wspominam treningi naszej drużyny w Gdańsku, nie tylko na torze, ale te siłowe czy kondycyjne. Nie mogę zapomnieć o Zenonie, którego traktowałem jako wspaniałego przyjaciela.

Jesteś w stanie wybrać jedno spotkanie albo wyścig w barwach Wybrzeża i wciąż masz to przed oczami?

Jechaliśmy mecz o wejście do pierwszej ligi. Spotkanie na własnym torze z Rybnikiem. To był dobry występ, bo niewiele zabrakło mi do kompletu. Po ostatnim biegu, ludzie wybiegli na tor i otoczyli mnie. Nie mogłem się opędzić od fanów. A powrót do parku maszyn stał się niemożliwy. Uwielbiam Gdańsk. Tam miałem świetne silniki. Tor, na którym musiałeś myśleć, co zrobić, by minąć. Jeśli jechałeś do Częstochowy czy Poznania, tam była pełna manetka gazu.

Nie zapomnę też gdy wygrałem w jakichś zawodach duży, kolorowy telewizor, to był chyba Sony. Zabraliśmy go z powrotem do Anglii, po czym okazało się, że nie działał w Anglii (śmiech).

Warte przypomnienia jest to, że ze wszystkich zawodników zagranicznych odjechałem najwięcej spotkań. Z reguły mało który obcokrajowiec tyle jechał, z czego bardzo się cieszę.

Może to będzie dość osobiste pytanie, ale ile zaproponowali ci za starty?

Teraz nie powiem ci dokładnie, bo już nie pamiętam. To były bardzo dobre pieniądze. Kiedy Zenon zadzwonił to zgodziłem się na warunki ok. 200 czy 250 funtów za punkt. Osiągałem gażę w okolicach 3 tysięcy funtów.

Z którym z zawodników Wybrzeża jeździło ci się najlepiej?

Z Marvynem Coxem. Jarek Olszewski też był świetny do jazdy, miał bardzo dobre silniki. Kiedyś miałem okazję to sprawdzić.

Szkoda, że żużlowiec tej klasy jeździł w Polsce tylko jeden sezon.

Naprawdę chciałem wrócić do Gdańska, ale nie mogłem nic zrobić. Na rok 1992 warunki były uzgodnione. Miałem poważną kontuzję kolana, a to się stało przed startem sezonu w Polsce. Nigdy nie wróciłem do dawnej dyspozycji. Musiałem podjąć decyzję, co dalej, czy rozwijać biznes, czy jeździć dalej. W końcu zostałem przy biznesie gastronomicznym, który prowadzę do dziś.

Wskaż proszę twoje ulubione zawody bądź wyścig z całej twojej kariery.

Zdecydowanie wygrana w Zlatej Prilbie, w Pardubicach. Żelazna kurtyna sprawiła, że było ciężko jeździć w takich miejscach jak: Polska, Czechy i Wschodnie Niemcy. A wygrać tam, to już w ogóle. Nie miałeś codziennego kontaktu z tymi torami. To miało swój smak. Ivan Mauger czy Barry Briggs nigdy nie wygrali Zlatej Prilby. Ten turniej był bardzo wysoko postawiony, trochę niżej niż jednodniowy finał, więc wygrana w tym turnieju sprawiła mi naprawdę wiele radości.

Czy sądzisz, że Pardubice mogłyby zastąpić Pragę w Grand Prix?

Uwielbiam ten tor. Duży, w typowym, polskim stylu. To byłaby najlepsza rzecz, jaką można zrobić. Praga jest straszna, ciemna, trudna. Pardubice są torem świetnym do ścigania.

Kogo uznajesz za najtrudniejszego swojego przeciwnika? Takiego, z którym zawsze miałeś problem, by z nim wygrać.

Oczywiście Hans Nielsen oraz Erik Gundersen.

Wspominałeś nieco o swoim wypadku, a którą kontuzję uznajesz za najgorszą?

Kontuzja w Bristolu, prawdopodobnie w 1979. Prawie straciłem swoje ramię. Lekarze pracowali nad nim osiem godzin, aby poskładać to do kupy. Miałem założone ok. 300 szwów. Dwa tygodnie później ścigałem się już na Hackney w półfinale IMŚ, gdzie zdobyłem 14 punktów. Skorzystałem też z pomocy mojego doktora. Brałem zastrzyki po każdym biegu.

Moment upadku Johna Davisa
Moment upadku Johna Davisa

Po skończonej karierze nadal kierujesz swoim biznesem, ale nie odwróciłeś się od żużla. Byłeś mentorem, nauczycielem Lee Richardsona. Jak wspominasz wasze pierwsze spotkanie?

To było w Poole. Miałem wtedy umowę na sprzedaż moich wyrobów na stadionie. Jego tata, Colin, zawołał mnie. Spytał, co sądzę o jeździe jego syna. Znałem się z rodzicami Lee od dłuższego czasu, więc nie mogłem odmówić. Pooglądałem go i stwierdziłem, że wygląda to bardzo źle. Np. wszyscy już wystartowali, a on dopiero reagował. Miałem wrażenie, że był bardzo przestraszony. Dla mnie był bardzo fajnym, młodym chłopakiem. Inni mieli o nim gorsze zdanie, np. że jest rozpieszczonym dzieciakiem, który ma zapewnione najlepsze silniki dzięki rodzicom.

Przez trzy lata wpajałem mu naukę żużla do głowy, jak jakiś program komputerowy. Oddałem mu blisko 15-20 lat moich doświadczeń i wiedzy, które zebrałem. Pamiętam jego pierwszy wygrany wyścig na torze Poole Pirates. Patrzył się za siebie, jakby się bał. Powiedziałem, żeby to okiełznał i był pewny siebie. Zdradziłem mu swoje wskazówki na temat silników.

Najbardziej ekscytujące było zdobycie tytułu IMŚJ. Wielu mówiło, on nigdy tego nie wygra. Nie prosiłem go o żadne pieniądze. Nie traktowałem tego jako zarobku czy biznesu. Oddałem całe serce, by stał się lepszy. Jeżeli byłem potrzebny na zawodach, robiłem wszystko, by tam być. Robiłem to z serca, a nie z innych pobudek. Był dla mnie jak syn.

John Davis prowadzi motocykl Lee Richardsona
John Davis prowadzi motocykl Lee Richardsona

Czy gdyby pojawiła się propozycja współpracy z młodym albo doświadczonym już zawodnikiem, to rozważyłbyś to? Czy może to już jest zamknięty dla ciebie rozdział na zawsze?

Po jego śmierci wielu rodziców czy topowych zawodników chciało bym im pomagał, ale grzecznie odmawiałem. Nie wziąłem za to funta. Kochałem go jak syna. Spędziliśmy ze sobą tak wiele lat. Nigdy nie należy mówić nigdy. Dostałem kiedyś propozycję od zawodnika, ale odmówiłem, bo uznałem, że jest zbyt spięty. Ciekawa by byłaby dla mnie współpraca z żużlowcem pokroju Dana Bewleya, ma w sobie ogromny talent i potencjał. Podoba mi się jego charakter, spokojny i godny zaufania. Może nie jest jeszcze silny mentalnie, ale to można wypracować.

Relacja z Lee to nie była praca albo jakaś umowa za pieniądze. Tam wytworzył się wzajemny szacunek i odczucia. Dawałem mu osobiste wsparcie.

Kilka miesięcy wstecz przed jego śmiercią miałem złe przeczucia. Jeśli spojrzysz na jego wyniki, jazdę 4-5 spotkań przed jego śmiertelnym wypadkiem, to nie było widać jego pewności, można było przypuszczać, że może to się źle skończyć. Niestety znalazł się w złym miejscu i czasie. Nie jechał na swoich najlepszych możliwościach. Nie był też w najlepszej kondycji psychicznej. Żużel wymaga byś jechał na 100 proc. zaangażowania i zdrowia.

Co najbardziej zapamiętałeś u Lee? Czy była jakaś szczególna sytuacja?

Jego uśmiech. Przyznaję, że byłem na jego grobie kilka tygodni temu. Oglądałem pogrzeb Lee, ale nigdy nie byłem na jego grobie. W ostatnim czasie zmarł Gordon Kennett, jego ciało skremowano w tym samym miejscu, co Lee. Na pogrzebie Gordona była też mama Lee, Julie. Pokazała mi gdzie spoczywa. Stałem tam kilka godzin wpatrzony i na swój sposób rozmawiałem z nim. On był ogromną częścią mojego życia.

Jego brat Craig czy tata mieli duży wpływ na jego sukcesy. Lee był bardzo dobrym zawodnikiem, ale nie był w stanie zrobić kolejnego kroku, pójść jeszcze wyżej. Okazał się zbyt miły, a czasem trzeba było być o wiele twardszym względem innych.

Jeśli miałbyś szansę coś zmienić w trakcie swojej kariery, to co byś zrobił?

Na pewno chciałbym zmienić trzy pierwsze biegi podczas finału w Goeteborgu. W 1985 chciałem ponownie dostać się do najlepszej 16-tki. To był dla mnie dobry sezon i czułem, że stać mnie na świetny wynik. Podczas finału interkontynentalnego w Vetlandzie zaliczyłem paskudny upadek z Kennym Carterem, nie opanował maszyny i wjechał we mnie, ja złamałem trzy żebra, a on nogę.

Kończąc naszą rozmowę w imieniu kibiców składam ci najserdeczniejsze życzenia z okazji 69. urodzin. Czy masz jakieś specjalne życzenie?

Dziękuję bardzo. Mogą mi wysłać wiadomości na Facebooku. A co do życzenia, to może to, żebym był co rok młodszy a nie starszy (śmiech).

Rozmawiał Konrad Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty

Spodobał ci się wywiad? Zajrzyj TUTAJ!

Zobacz także:
- Gary Havelock chwali PGE Ekstraligę. Wyjaśnia, dlaczego Motor Lublin ma przewagę przy transferach
- Żużel. Kolejne ważne ogniwa w Falubazie. Walczyło o nie kilka klubów

Źródło artykułu: WP SportoweFakty