Nicki Pedersen wkrótce skończy 47 lat. Duńczyk zdobył trzy tytuły mistrza świata i bez wątpienia najlepszy okres w swojej karierze ma już za sobą. Doświadczony żużlowiec nie zamierza jednak rezygnować ze startów, choć coraz częściej takie sugestie słyszy z ust lekarzy. Chociażby po fatalnym wypadku, który miał miejsce w czerwcu 2022 roku w Grudziądzu.
Jak mówi zawodnik Texom Stali Rzeszów, wskutek zderzenia z Piotrem Pawlickim doszło u niego do "zmiażdżenia całego ciała". Duńczyk miał poważnie złamaną miednicę oraz uszkodzoną panewkę kości biodrowej. Ledwie kilka tygodni wcześniej połamał żebra i uszkodził płuca.
- Po wypadku pomyślałem od razu, że muszę wrócić na motocykl - powiedział Pedersen dziennikowi "BT". Były mistrz świata nie zamierza przy tym słuchać lekarzy. - Jestem takim typem sportowca. Myślę o kolejnych występach. Gdybym nie miał wiary w to, że mogę wrócić na odpowiedni poziom, to nigdy bym się na to nie zdecydował. Codziennie odczuwam ból, gdy wstaję z łóżka - dodał.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gola zapamięta do końca życia. Co tam się stało?!
- Wielu zostawiłoby motocykl w garażu i powiedziało: "dziękuję za wszystko, kończę karierę". Jednak nie jestem takim typem sportowca. Nie powieszę kasku na kołku, póki nie poczuję, że to już ten moment - stwierdził 46-latek.
Pedersen w pierwszych tygodniach po wypadku z 2022 roku był wręcz uzależniony od morfiny, gdyż ból był nie do zniesienia. Obecnie Duńczyk odrzucił jednak leki. - Nie biorę żadnych środków przeciwbólowych. Nie chcę tego. Nie chcę, aby leczono mnie z bólu za pomocą leków. Staram się za to odpowiednio wytrenować moje ciało - ujawnił były mistrz świata.
- To jest trudne, ale też zapłaciłem cenę za wspaniałą karierę. Wiele osób mówi, że gdy się starzeje i budzi następnego dnia, to odczuwa jakiś ból. W moim przypadku wiedziałem o tym, co mnie czeka. Gdybym w taki sposób nie podchodził do tego, gdybym nie walczył, nie osiągnąłbym tyle w mojej karierze. Nigdy nie byłem talentem. Po prostu zawsze byłem bardziej zdeterminowany niż inni - dodał Pedersen.
Lekarze, którzy operowali miednicę Pedersena i połączyli ją specjalną płytką, nazywają go "szaleńcem". Wszystko przez to, że zdecydował się kontynuować karierę. - Poszedłem tą drogą i nie ma odwrotu. Jestem dumny z tego, czego dokonałem. Ból to coś, co pojawia się tylko w mózgu - podsumował żużlowiec.
Czytaj także:
- Klarowny cel Andersa Thomsena. To chce udowodnić
- Wiadomo, ile pieniędzy dostanie Motor Lublin. Miasto podzieliło dotacje