Sezon 2010 był ostatnim, w którym oglądaliśmy Tomasza Bajerskiego na żużlowych torach. Torunianin wystąpił wówczas w zaledwie siedmiu wyścigach drugiej ligi, co i tak było okazalszym rezultatem, niż dwanaście miesięcy wcześniej. Wówczas dla KSM-u Krosno rywalizował zaledwie dwukrotnie.
Wychowanek Apatora nie ukrywa, że jego kariera z czarnym sportem powinna dobiec końca nieco szybciej. - Trzy, może cztery lata. Później jeździłem byle sobie jeździć, relaksacyjnie, czy to w barwach klubu z Miszkolca, czy Daugavpils. Jeździłem na przykład z dzieciakami, więc to były bardziej wyjazdy wycieczkowe, a przy okazji jechałem w meczu i zdobywałem punkty - powiedział w rozmowie z klubową telewizją bydgoskiej Polonii.
Bajerski nie ukrywa, że rola menedżera jest znacznie bardziej stresująca od tego, kiedy samemu jeździ się zawodowo. - Masz na swojej głowie siedmiu, czasem nawet ośmiu facetów, więc to jest naprawdę trudne. Jednak praca w tym charakterze daje satysfakcję porównywalną do tego, co jazda - dodał.
ZOBACZ WIDEO: Był rewelacją PGE Ekstraligi. Co dalej?
Dwukrotny złoty medalista Indywidualnych Mistrzostw Polski do 21. roku życia (1993, 1996) na swojej drodze sportowej spotkał wielu trenerów. I mimo upływu lat nie jest w stanie jednoznacznie wskazać tego, z którym współpracowało mu się najlepiej.
- Zaczynałem trenować pod okiem Jana Ząbika, więc jego pamiętam najlepiej. Później jeździłem w wielu zawodach i takim trenerem był dla mnie Per Jonsson. W kolejnych latach to były bardziej po prostu osoby, które ustalały skład. Czasem nie było szansy nawet pogadać, bo jeździłem po kilka razy w tygodniu, więc nie było czasu. Kiedy byłem w Grand Prix, to miałem u boku Romana Jankowskiego, który pomagał mi przede wszystkim w kontekście startów - wspominał Bajerski.
Czytaj także:
1. Marzy o karierze w Polsce i startach we Włókniarzu
2. Nowy nabytek Włókniarza powtórzył wyczyn Madsena i Michelsena