Niedawno ogłoszony kontrakt na prawa telewizyjne do PGE Ekstraligi wywołał gigantyczne poruszenie w środowisku sportowym. Działaczom żużlowym udało się wynegocjować umowę, na którą z zazdrością mogą patrzeć nawet przedstawiciele piłki nożnej. Trzyletni kontrakt na lata 2026-2028 wart jest 214,5 mln złotych. Za siedemdziesiąt meczów ligowych w sezonie Canal+ zapłacił aż 71,5 mln złotych!
Na tak korzystny przelicznik nie mogą liczyć nawet działacze PKO Ekstraklasy, której kontrakt opiewa obecnie na 310 mln złotych. Ale nie dość, że od tej kwoty należy odliczyć około 40 mln złotych na realizację meczów, to dodatkowo pokazywanych jest aż 306 spotkań. Łatwo obliczyć, że jeden mecz wart jest więc sporo mniej niż w przypadku transmisji żużlowych.
W roli "kopciuszka" występuje w tym przypadku choćby bardzo popularna w naszym kraju PlusLiga, której kontrakt z Polsatem - z nieoficjalnych źródeł - opiewa rocznie na około 10 mln złotych. W tym przypadku również mowa o dwukrotnie większej lidze, w której w zeszłym roku rozegrano aż 279 meczów. O innych dyscyplinach trudno nawet wspominać, bo jeszcze niedawno część z nich musiała płacić telewizjom za wyprodukowanie sygnału, by te w ogóle zgodziły się je transmitować.
- To nie żużel jest przepłacony, tylko reszta po prostu niedoszacowana. Władze żużlowej ligi bardzo mocno pracowały na taki sukces i cały czas udoskonalają swój produkt. Całkiem prawdopodobne, że kolejne kontrakty na żużlowe prawa będą w naszym kraju jeszcze wyższe. Dzisiaj kibice chcą oglądać najlepszych na świecie, a stacje telewizyjne nie mogą ignorować tych potrzeb. Przy mizerii polskiej piłki, wzrost pozostałych dyscyplin wydaje się naturalną sprawą. Dziś widać to wyraźnie po żużlu - mówi nam Andrzej Placzyński, który od lat jest ekspertem w kwestii sportowych praw telewizyjnych i osobiście uczestniczy w wielu przetargach.
Informacja o nowej umowie w żużlu wywołała największe poruszenie w siatkówce. Dyscyplina od lat ma w Polsce status numer dwa, ale o wielkich pieniądzach wciąż może jedynie pomarzyć. Do tej pory prawa do rozgrywek przekazywane były Polsatowi, a stacja nie musiała obawiać się licytacji z innymi chętnymi. Niedługo jednak władze poszczególnych klubów mogą wymóc zmianę polityki i drastyczne wzrosty kwot za prawa telewizyjne.
- Nie jest żadną tajemnicą, że liga siatkówki - przynajmniej w teorii - wydaje się mieć potencjał jeszcze większy niż ta żużlowa. W naszym kraju grają najlepsi zawodnicy na świecie, liga ma znakomitą opinię, a dyscyplina jest nawet popularniejsza niż żużel. W takiej sytuacji wielkie pieniądze za prawa do pokazywania wydają się oczywistą sprawą - przyznaje Placzyński.
Już dziś w PlusLidze gra wielu czołowych zawodników na świecie, a przecież kluby nie dostają od centrali gigantycznych pieniędzy. Gdyby wartość kontraktu wzrosła choćby kilkukrotnie, to żadne inne rozgrywki na świecie nie mogłyby się równać z ligą w Polsce. Nasze kluby byłoby stać na opłacenie każdego najdroższego siatkarza świata. W porównaniu do 71,5 mln złotych za prawa do PGE Ekstraligi, ewentualny kontrakt na 80-100 mln złotych dla siatkarskiej ligi nie wydaje się czymś nieosiągalnym.
- Sport zawsze będzie oglądany w telewizji, a stacje telewizyjne będą inwestować w to miliony złotych. Ostateczne kwoty zależeć będą od okoliczności, ale także sprawności menedżerów. Ceną za żużel nie jestem zdziwiony, bo często bywam na meczach we Wrocławiu i jestem zachwycony oprawą. Nie ma przy tym nawet znaczenia, że dyscyplina jest dostępna tylko w kilkunastu polskich miastach. Najważniejsze, że ma rzeszę fanów i dociera do wielu mieszkań w Polsce. Jestem przekonany, że dziś inne dyscypliny będą brały przykład z PGE Ekstraligi, a to może doprowadzić do rewolucji w naszym sporcie. Myślę, że działacze dojrzewają do tego, by oczekiwać za prawa jeszcze większych pieniędzy - dodaje Placzyński, założyciel spółki SportFive zajmującej się marketingiem sportowym.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Fatalna wiadomość dla Unii Tarnów
Kolejny transfer do Canal+. To zaskoczenie