"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Po piąte złoto Indywidualnych Mistrzostw Świata Ivan Mauger sięgał w wieku 38 lat, Ove Fundin - w wieku 34 lat, natomiast Tony Rickardsson - gdy miał 32 lata. Bartosz Zmarzlik, który dopiero co skończył lat 29, może to zrobić w tym sezonie. Bo niby kto. Nota bene, innego fenomenu (czy może przekleństwa?) nie widzę, na którym można by dziś budować potęgę dyscypliny. Choć szczęśliwie sama w sobie pozostaje niezwykle atrakcyjna, czego dowiodły piątkowe spotkania PGE Ekstraligi. Niedzielne już nieco mniej.
Zacząłem od Zmarzlika, bo już w pierwszej kolejce potwierdził swoją wyjątkowość. W jej ramach zobaczyliśmy w sumie na torze 56 zawodników, lecz tylko jeden uzyskał maksymalną średnią biegową (3,0). Zmarzlik właśnie.
ZOBACZ WIDEO: Tai Woffinden nie ma wątpliwości. Mocny głos na temat współczesnych torów
W Grudziądzu żyli zeszłorocznymi wspomnieniami, wygraną 56:34, jednak żużel zmienia się nie tylko z sezonu na sezon, ale też z dnia na dzień. Wtedy Koziołki chciały wziąć Grudziądz z marszu. A w zasadzie nie chciały, tylko plan taki wymusiło życie. I terminarz. Gwiazdy jechały tuż po praskiej Grand Prix Czech, na deficycie energetycznym, a dodatkowo brakowało kontuzjowanego Dominika Kubery. Teraz misja Grudziądz poprzedzona była de facto wielomiesięcznymi przygotowaniami, nie wyłączając analizy taktycznej rywala podczas zimowego zgrupowania zespołu na południu Europy.
Mocne wejście w sezon notuje też wspomniany Kubera, który zdążył już sobie założyć na głowę Złoty Kask. Wielu było takich, co chciało mu zabrać dziką kartę na Grand Prix 2024 i przekazać Janowskiemu. Pozostaje zatem śledzić, jak będą obaj wyglądać w kolejnych fazach sezonu.
Warto też odnotować bezbolesne zderzenie z PGE Ekstraligą Wiktora Przyjemskiego. Choć rozkład jazdy trafił mu się optymalny, bo jednak juniorzy ZOOleszcz GKM-u to jedna z najsłabszych formacji młodzieżowych w rozgrywkach. Oczywiście, że Przyjemski jadący na czele stawki i Przyjemski po przegranym starcie to dwaj absolutnie różni zawodnicy, niemniej nie próbujmy zanadto ingerować w naturę.
Jak powiedział mi kiedyś Tomek Suskiewicz, menedżer Emila Sajfudtinowa, żużlowcy dzielą się na takich, którzy boją się połamać i na takich, którzy się tego nie boją. Świetnie wiemy, kto odkręca jak należy, a kto ma ograniczoną ruchomość w prawym nadgarstku. Jeden dojrzeje do zmian, drugi nie, jednak obie postawy należy uszanować. Żużel jest zbyt niebezpieczny, by na zawodników naciskali ci, którzy siedzą w fotelach. Tych zawodników po prostu zweryfikuje konkurencja na rynku. To pracodawcy zdecydują, kto lepszy - starający się unikać kontuzji startowiec, czy może niebezpieczny dla samego siebie showman.
Dwie dekady temu zarzucaliśmy Jarkowi Hampelowi, że jest typem zajączka. Tzn., że potrafi tylko strzelić ze startu i uciekać. I Jarek się na to nie obruszał, tylko zakasał rękawy i poprawił walkę na dystansie. Na tyle, że youtube jest dziś dość mocno nafaszerowany jego atrakcyjnymi atakami pochodzącymi z rywalizacji o medale IMŚ. Ciężko natomiast zmienić swoją charakterystykę o 180 stopni. W każdym razie Przyjemski ma jeszcze trochę czasu, by nabrać pewności siebie. I pamiętajmy, że poprzedniego sezonu nie zakończył jednak na motocyklu.
I jeszcze jedno. Zagrywka na torze, która dla Zmarzlika wydaje się czymś prostym i naturalnym, dla kogoś innego może być po prostu niewykonalna. A więc to nie tylko kwestia odwagi, ale też umiejętności. Co z kolei rodzi pewne znaki zapytania w ocenie poszczególnych zdarzeń przez sędziów. Bo kiedy Zmarzlik wejdzie ostro pod Doyle'a, on się w siodle utrzyma. Kiedy jednak w taki sam sposób zaatakuje początkującego chłopaka, ten runie na tor. I czyja to jest wtedy wina? Zmarzlika, który nie dopasował siły ataku do klasy rywala, czy może tego rywala, że nie posiadł jeszcze wystarczających umiejętności? Bo Zmarzlik na jego miejscu pojechałby dalej.
Krzysztof Buczkowski, Jason Doyle, Fredrik Lindgren, bracia Pawliccy... Ci zawsze jadą tak, jakby mieli jeszcze siedem żyć w zapasie. Buczek trzykrotnie w ciągu kilku dni niezwykle groźnie spadał z motocykla, jednak nie zmieniło to jego postrzegania świata - przeciwnik jest po to, by próbować go zamknąć. Za to Krzysztofa lubimy i szanujemy, bo zostawia na torze całego siebie. Jednak trzeba też pamiętać, że raz na jakiś czas żużla się nam odechciewa. Gdy zdarzy się coś strasznego. Wtedy ten piękny sport staje się nagle paskudny.
Spoglądając zwłaszcza na oba piątkowe mecze miałem wrażenie, że półroczny rozbrat ze speedwayem spowodował niesamowitą kumulację emocji. Które nagle eksplodowały wraz z nadejściem godziny zero, czyli tak bardzo wyczekiwanej inauguracji. W dwóch spotkaniach czterech zawodników, a trzech bez wątpienia, celowo położyło motocykl, by dostać drugą szansę. Do tego Bartłomiej Kowalski po dzwonie, i wykluczeniu, niemal sprintem wracał do parku maszyn, co było reakcją dość nietypową. Para pod ogromnym ciśnieniem wydostawała się z wielu uszu. I jest to bez wątpienia zaletą tego sportu, który swoją pozycję zawdzięcza właśnie emocjom. One muszą być tam, gdzie jest ogromna stawka i ogromne pieniądze. A czy jest to stawka większa niż życie? To już każdy gladiator ocenia według własnego systemu wartości…
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Oficjalnie. Wiemy już, kto pojedzie z "dziką kartą" w Grand Prix Polski na PGE Narodowym!
- Kibice zapełnili stadiony na inaugurację. Lider mógł być tylko jeden