Stefan Smołka: Zielona... Górą!

Podsumowując miniony sezon trudno nie zatrzymać się nad faktem zdecydowanego, a zarazem jakże znamiennego triumfu zielonogórskiej koncepcji prowadzenia żużlowego klubu w dzisiejszych realiach.

Zwycięstwo Falubazu w rozgrywkach Ekstraligi było tyleż sensacyjne, co w końcu zasłużone. Kto bez winy niech rzuci kamieniem. Szczegóły całej batalii ligowej, toczonej w ramach jakże niedoskonałych (kuriozalny kalendarz imprez, wciąż utrzymywany archaiczny nakaz udziału zawodników w wieku do lat 21) oraz nieco pokrętnych (deprecjonowanie wagi rundy zasadniczej rozgrywek) regulaminów, jak również okoliczności, także te pozasportowe, samego dwumeczu finałowego były opisywane, roztrząsane i komentowane już tylekroć - ze wszystkich możliwych punktów siedzenia - że ten wątek dzisiaj sobie daruję. Jako miłośnik speedway’a czasów dawno minionych chciałbym podzielić się za to swoją radością z niemal wszystkich końcowych rozstrzygnięć w rozgrywkach krajowych, bo one dają jakąś nadzieję na przyszłość. Tylko przez dobre jutro historia odzyska swoje miejsce i prędzej czy później odkryty blask.

Ale nie byłbym sobą, więc muszę dodać, że takie… - przepraszam bardzo - "Żaki Taczanów" to śmiech na sali, robienie ludzi w bambuko, a ze speedway’a - nazbyt prędko przeistaczającego się w objazdowy cyrk pt. Iluzja, co wydaje się i tak nieuniknione - kiepskiego karczemnego kabaretu. I wcale nie chodzi tu o umniejszanie zasług, a raczej indywidualnej zasługi, ambitnego Maćka Janowskiego w brązowym medalu MMPPK. Maciej Janowski już dziś jest zapisany na złoto w historii speedway’a, na razie w skali krajowej, a życzę mu sukcesów przynajmniej na miarę Jancarza, którego sylwetką na torze mi przypomina. Niestety, w tym jednorazowym przypadku dał się chłopak wkręcić. To Wrocław powinien szczycić się nietuzinkowym talentem, wystarczyło mu dać kogoś do pary, nawet kogoś z wypożyczenia. Ale nie! Rozstrzygnął przetarg - kto da więcej! Dziękuję za te układy. Pytanie tylko, dlaczego w polskim sporcie żużlowym (nadal chciałbym go tak nazywać, a nie cyrkiem) jest taka furtka? Daje ona wątpliwe w ostatecznym rachunku profity ludziom znikąd – a może zwykłym cwaniakom, jednocześnie zaś pogrąża kluby szkolące, czyli to, co naprawdę wartościowe w perspektywie długoterminowej, mierzonej na długie lata, a nie na dziś, czy najbliższe jutro. Komuś widać zależy, żeby takie "nowatorskie rozwiązania" trwały - ku "hwale" ojczyzny. Po co szkolić, skoro wystarczy na dzień lub dwa kupić miejsce w kronikach i tym samym… okpić - udowodnić "wyższość" tym wszystkim frajerom, na co dzień w pocie czoła szkolącym, że ich wysiłek jest niewiele wart. Wszystko wszak jest towarem wartym dokładnie tyle… ile się da. Pełny liberalizm. Nowoczesność w domu i zagrodzie. Na jak długo, pytam? Ten przykład pokazuje po prostu, że nie wyłącznie ciężką pracą szkoleniową, ale zwykłymi kombinacjami też można zrobić wynik. Czy nie warto tego piętnować?

Falubaz na szczęście zdaje się przeczyć tej smutnej tezie, zresztą nie od dziś. A więc… może nie wszystko jeszcze przegrane. To jest optymistyczne, tak samo jak fakt, iż w ostatnich trzech latach na tronie ligowym zasiadały ekipy wywodzące się z ośrodków o bogatych tradycjach mądrego, efektywnego szkolenia - Leszno, Toruń i Zielona Góra. Ten ostatni klub sięgnął również po prymat w Mistrzostwach Polski Par Klubowych (Dobrucki, Walasek, Zengota), a także niespodziewanie młodziutki Patryk Dudek z Falubazu został krajowym mistrzem młodzieżowym, zaś Grzegorz Zengota zdobył Srebrny Kask. Tu nie ma przypadku! Unia Leszno (MMPPK) i Unibax Toruń (srebro ekstraligi i MDMP) nadal pozostały w grze i zapewne szykują kontrofensywę. To dobrze wróży na przyszłość.

Pochwał dla Falubazu nigdy dość za majstersztyk finałowy - trochę popsuty kaprysami aury; no cóż bogowie ponoć sprzyjają lepszym - ale też za całokształt, mądrość i konsekwencję w tzw. polityce personalnej. Prezes Robert Dowhan ze swoim sztabem obrał racjonalną strategię. Oparł się mianowicie na solidnych jeźdźcach krajowych, z których dwóch to najbardziej znani z ostatnich lat wychowankowie - Piotr Protasiewicz i Grzegorz Walasek. Trzeci zaś to absolutnie rewelacyjny Rafał Dobrucki, którego od kilku lat obserwuję z rosnącym podziwem. Wielka klasa jako człowiek i jako żużlowiec, głównie z powodu połączenia rzadko spotykanej ambicji i nadzwyczajnej skromności. Do tego podstawowego trio dołączyli żużlowcy z obcym paszportem, ale na próżno szukać wśród nich kogoś z najściślejszej czołówki Grand Prix. Fredrik Lindgren jest wprawdzie wysoko, ale przy końcu pierwszej dziesiątki w klasyfikacji Grand Prix, ale już Niels Kristian Iversen jest wśród zamykających drugą dziesiątkę GP, a Artem Wojdakow, choć też nieraz przydatny w drużynie, legitymuje się słabszą średnią od podstawowego młodzieżowca - nad wyraz zdolnego wychowanka Grzesia Zengoty. To pokazuje, że niekoniecznie szalone zakupy są sposobem na wynik, a nawet wprost przeciwnie – stawianie na Polaków, a zwłaszcza na wychowanków przyciąga tłumy i napędza ten specyficzny biznes. Więc nie zgubne KSM-y, ale… po łapach nadgorliwych kupców, to chyba jest sposób, żeby zamortyzować spiralę nierealnych żądań, panowie prezesi!

Średnia 13 tysięcy widzów na jeden mecz to jest imponująca sprawa. A co powiedzieć o fenomenie 15 tysięcy zgromadzonych na stadionie po to tylko, żeby powitać zwycięskich idoli po zwycięskiej bitwie na toruńskiej MotoArenie?... Kibice Falubazu mają swój specyficzny koloryt, wyróżnia ich miłość i pasja, niespotykany gdzie indziej w takim wymiarze lokalny patriotyzm, czy jak kto woli nieszkodliwy na zdrowy rozum fanatyzm. To wyzwala w uwielbianych gladiatorach resztki ambicji i podnosi morale na wyżyny niedościgłe dla innych.

Parę lat temu, ale jeszcze przed europejską unifikacją Polski, jak wiele razy przedtem, ale również i potem, jechałem swoim samochodem zachodnią częścią naszego kraju, z północy w kierunku Wrocławia. Tuż za Gorzowem, skąd wyjechałem w kierunku Krosna, wykryłem awarię w swoim aucie. Miałem nadzieję, że jakoś dojadę do celu, ale pod samą Zieloną Górą z całego układu hamulcowego został mi tylko… hamulec ręczny. Zjechałem do stacji benzynowej, uzyskując informację, że około 3 km w głąb wioski jest mechanik. Trafiłem do nieźle wyposażonego warsztatu daleko od szosy, który raczej specjalizował się w maszynach rolniczych. Nie mieli ci fachowcy części zamiennych - bo skąd niby mieliby mieć?, ale jakimś cudem z g… ukręcili bicz i po dwóch godzinach mogłem bezpiecznie pojechać w dalszą drogę. Byłem zaszokowany solidnością, ale również - nie mogę zrozumieć dlaczego - bezinteresownością tych ludzi. Szef, taki bystry młody człowiek, chciał za całą robotę 15 złotych (sic!) w zakładzie opatrzonym szyldem, za co go wyśmiałem i dałem oczywiście więcej, choć pewnie dużo mniej niż zasługiwał. Dodam, iż w pierwszym kontakcie byli to ludzie niezbyt mili czy wylewni. W krótkiej wymianie zdań m.in. o czarnym sporcie zostałem całkiem zaskoczony takim oto stwierdzeniem: - Wy tam macie swój przemysł, cywilizację i sport w różnych odmianach, a co my mamy?... Gdyby nie żużel, to kto by słyszał o Zielonej Górze? Świadkami całego zdarzenia była czwórka moich spanikowanych rodzinnych współpasażerów. To mnie utwierdziło w wyjątkowości ludzi zamieszkujących te ziemie, a tym samym niemal wszystkich kibiców Falubazu.

Na żyznej lubuskiej ziemi latoś obrodziło. Okazało się, że Żyto może pomóc, by w cieniu solidnego trójdęba na zielonych wzgórzach, oprócz wina - owocu Bachusa, wyrosnąć mogły unikalne kwiaty paproci: Patryka Dudka i Grzegorza Zengoty, a dla całości przynieść plon obfity. Tylko warunek: trzeba mieć zasuwającego na zapleczu mistrza-nauczyciela - mentora pokroju Andrzeja Huszczy.

Do sukcesu zielonogórskiego Falubazu, wpisanego w niezwykle bogaty dla tego miasta kontekst historyczny postaram się wrócić w najbliższym czasie. Na dziś wyrazy szczerego podziwu - dla działaczy, trenerów, zawodników oraz kibiców i sympatyków.

Stefan Smołka

Komentarze (0)