Filip Kawski, WP SportoweFakty: Od kilku sezonów pracujesz dla żużlowej kadry Polski. Jakie są główne różnice między pracą z kadrowiczami, a żużlowcami z klubu?
Piotr Lutowski, fizjoterapeuta żużlowej kadry Polski oraz ZOOleszcz GKM-u Grudziądz: Praca w kadrze czy praca w klubie, to dalej ta sama praca. W klubie mam więcej kontaktu z zawodnikami i pomagam im od początku do końca. Kadrowicze na co dzień jeżdżą w innych klubach i tam mają swoich fizjoterapeutów. W Grudziądzu najczęściej reaguje na bieżąco.
Więcej pracy masz podczas zgrupowań czy w dniu zawodów?
Zdecydowanie podczas zawodów. Tam jest duża presja czasu, trzeba szybko i skutecznie reagować, a jest na to tylko kilka minut. Na szczęście są też mecze, kiedy jestem "bezrobotny" i po przeprowadzonej rozgrzewce, mam z zawodnikami do zrobienia tylko jakieś kosmetyczne sprawy, typu pobudzenie reakcji przy dłuższej przerwie miedzy biegami, czy ogarnięcie pospinanych przedramion. Ogólnie im mniej mam pracy, tym lepiej dla wszystkich. Natomiast zgrupowanie, to zaplanowany czas od A do Z, czyli treningi, odnowa, doleczanie kontuzji, kontynuacja rehabilitacji. Objętość jest zatem większa, ale wszystko dzieje się według konkretnego harmonogramu.
ZOBACZ WIDEO: Został zawieszony za zażycie narkotyków. Mówi o planach na przyszłość
Liczyłeś kiedyś, ile w całym sezonie zaliczasz wyjazdów pracując na swoim stanowisku?
Nie jestem w stanie podać dokładnej liczby. To jest okres od początku kwietnia do połowy października. Praktycznie co weekend jest liga, a zawody reprezentacji odbywają się często w cyklach kilkudniowych za granicą. Jeżdżę też indywidualnie z zawodnikami. Do tego są zgrupowania zimowe, które średnio trwają od 7 do 10 dni. W sezonie ciężko o jakiś dni wolne.
Czy kadrowicze podczas sezonu zgłaszają się do ciebie o pomoc?
Tak, często się ze sobą kontaktujemy. Dopytuję jak się czują po jakimś zdarzeniu, czy jaki plan mają na leczenie. Sami też pytają jak ja to widzę, czy mam jakieś inne propozycje. Czasami po prostu przyjeżdżają do mnie do Grudziądza. Moja profesja najczęściej sprowadza wszystko do rozmów typu: "co boli?", czy "jak się czujesz?", ale też kontaktujemy się żeby zwyczajnie pogadać.
Wiadomo, że żużlowcy z reguły są charakterni, jest też duży nacisk na wynik. Praca z nimi bywa trudna?
To zależy od wielu czynników. Tak jak mówiłem są zawody, gdy tej pracy jest naprawdę mało, a są zawody kiedy nie mam czasu pomyśleć jaki jest wynik. Niekiedy w trakcie zawodów poprzez upadki odnawiają się kontuzje i reakcja musi być szybka. Tu duży wpływ ma też charakter zawodnika. Przede wszystkim jak reaguje na ból, jak sobie z nim radzi i jak ocenia swoją sytuację, bym miał pole do działania.
Pytam, bo przez kilka lat opiekowałeś się również Nickim Pedersenem. Współpraca z charakternym Duńczykiem bywała ciężka?
Współpraca z Nickim to odrębna historia, co pokazał serial o nim (śmiech). Nicki to Nicki, współpraca w gabinecie na linii fizjo - zawodnik, to czysta przyjemność. On jest zdyscyplinowany, zdeterminowany i wiedział po co przychodzi i co otrzyma. Sytuacja zmieniała się w momencie, kiedy Nicki zakładał kevlar. Wtedy musiałem zmienić sposób podejście do niego, ale przez te kilka lat na tyle się poznaliśmy, że często rozumieliśmy się praktycznie bez słów. Pracowaliśmy podczas zawodów, gdzie były również krzyki, ale nigdy nie przekroczył pewnej granicy. Mi samemu zdarzało się krzyknąć na niego.
Wszyscy wiemy z jak potworną kontuzją się zmagał. Sam kiedyś podkreśliłeś, że wszystkie urazy i tak odczuje najmocniej po zakończeniu kariery. Pytanie brzmi, ile teraz ryzykuje Pedersen kontynuując karierę?
Nicki już ponosi konsekwencje urazów, które odniósł w swojej karierze. Chociażby chroniczny ból, czy ograniczenia ruchu praktycznie w każdym segmencie ciała. W przyszłości będzie musiał przejść kilka zabiegów, m.in. endoprotezoplastyke stawu biodrowego. Nicki nie ryzykuje teraz niczym więcej niż pozostali żużlowcy. On kocha się ścigać, lubi tę atmosferę i adrenalinę. Powiedział mi, że dopóki będzie się czuł jak teraz, to będzie to kontynuował.
Podczas ostatniej transmisji domowego spotkania GKM-u Grudziądz dało się zauważyć dość niecodzienny widok, gdy jako miejscowy fizjoterapeuta pomagałeś rywalowi po upadku. To była naturalna reakcja, by pomóc Januszowi Kołodziejowi?
To była naturalna reakcja. Z Jankiem znamy się z kadry, ale to przede wszystkim człowiek i zawodnik jak każdy inny. Janek cierpiał po upadku i z sekundy na sekundę było coraz gorzej. Ufa mi i dzięki temu na pewno było łatwiej. To nie był mój pierwszy raz, gdy pomogłem zawodnikowi rywala po upadku. Pomagałem też zawodnikom przeciwnych drużyn przed meczami, ale nie powiem komu. Nie chce środowiska żużlowego nazywać wielką rodziną, ale jeśli widzę że mogę pomóc lub sam zawodnik mnie o to prosi, to dlaczego mam odmówić? To chyba naturalne i każdy by tak zrobił. Chcemy żeby było fair, przecież tyle się o tym mówi, więc zacznijmy od siebie.
Czy klub nie ma nic przeciwko takim zrachowaniom?
Nie wiem, nigdy nie pytałem nikogo o zgodę (śmiech). A tak na poważnie, to nigdy nikt nie zwrócił mi uwagi, że tak nie mogę. Nie lądowałem też przez to na "dywaniku". Zawsze priorytetem są moi zawodnicy, Ci za których odpowiadam.
A czy ty podczas meczów miewasz czasami jakieś ciężkie momenty?
Każdy mecz jest ciężki, szczególnie te klubowe. Wszyscy wiemy, że z GKM-em od kilku lat walczymy o play-offy i zawsze czegoś brakuje. Kończy się na walce o utrzymanie i właśnie te mecze gdzie ważą się losy utrzymania są chyba najcięższe. Choćby ten z przed kilku sezonów, kiedy nasz byt w PGE Ekstralidze rozstrzygnął się w ostatnim biegu w meczu z Włókniarzem. To są emocje, których nie ma chyba nigdzie indziej. Czasami ciężko rozgraniczyć przywiązanie do klubu od takiej suchej, schematycznej pracy. Zawody reprezentacji Polski też są ciężkie, bo wiadomo, tu jest presja najwyższego wyniku. Każde miejsce poza zwycięstwem jest odbierane jak porażka, a z drugiej strony jesteś częścią tego zespołu, reprezentacji Polski i jak każdy chcesz wygrywać.
Mówi się, że żużlowcy to twardziele ulepieni z trochę innej gliny. Jednak ty wielu z nich znasz zza kulis, byłeś przy nich w trudnych momentach. Jak toksyczna bywa presja?
Mam czasami wrażenie, że zawodnicy są postrzegani jako maszyny, które nic nie robią oprócz jazdy, że teleportują się z miejsca na miejsce, no i zarabiają grubą kasę. Bo przecież innego życia nie mają, nie mają innych potrzeb i niczego nie potrzebują. Tak, żużlowcy to twardziele i wielu z nich jest chyba z kosmosu, ale to też ludzie tacy jak my. Mają uczucia, emocje, mają rodziny i swoje problemy. I tu pojawia się presja, a w konsekwencji hejt, bo łatwo przejść z miłości do nienawiści. Całe szczęście zawodnicy radzą sobie z tym coraz lepiej, bo potrafią zignorować opinie "ekspertów żużlowych" i dalej robić swoje dążąc do wyznaczonego celu.
Spędzasz z nimi najbliższe chwile przed zawodami. W jaki sposób zawodnicy ściągają z siebie presję?
Radzą sobie w różnoraki sposób. Idą na rower, biegają, robią trening na siłowni albo po prostu śpią. Znam takiego, który chodzi wokół własnego domu, żeby się wyciszyć. Nie ważne jak, byle było to dla nich skuteczne. Istnieje jeszcze presja czasu, która rodzi się podczas kontuzji. Czasami trzeba ich hamować z powrotem na tor i tłumaczyć konsekwencje. Na pewno wszelkiego rodzaju wyznaczniki, czy procedury medyczne w żużlu się nie sprawdzają, bo są zbyt długie (śmiech). Wszystko to czasami wywołuje mniejsze, bądź większe dramaty tych ludzi, ale o Tym nie będę opowiadał, bo oprócz tego, że jestem fizjoterapeutą, to w dużej części jestem też ich kumplem, osobą której ufają i to gdzieś między nami zostanie. Chciałbym tylko, aby kibice, czy "eksperci" czasami chwilę się zastanowili zanim kogoś ocenią, bo mogą nie znać kulis danej sytuacji i często jest to bardzo krzywdzące dla tych chłopaków.
Wielu zawodników nie chce publicznie mówić o swoich kontuzjach. Dlaczego?
Ciężkie pytanie i muszę uważać co powiem. Często nie mówi się, że zawodnik startuje z kontuzją albo nie podaje się szczegółów, ale sam start w zawodach, to wspólna decyzja sztabu i zawodnika, który ma ostateczne zdanie. Jest ono poprzedzone treningiem, czy próbą toru, aby był pewny, że nie stwarza zagrożenia dla siebie i innych. Nie oznacza to jednak, że jest w pełni sił. Czasami przegrywamy z bólem i wynik jest poniżej oczekiwań. Czasami trzeba odpuścić w trakcie zawodów, a czasami zawodnik w ogóle nie bierze w nich udziału.
Przecież kibice niejednokrotnie spojrzeliby inaczej na zawodników, gdyby znali pełen obraz sytuacji.
To jest temat na odrębny artykuł. Nastroje kibiców bywają bardzo zmienne. Żużlowcy chcą wygrywać dla siebie, dla drużyny. Naprawdę chcą zdobywać punkty. Żaden zawodnik nie oddaje specjalnie biegów. Ta wiedza o kontuzjach zawodników nie jest potrzebna kibicowi, bo z reguły z niej nie korzysta. Gdy zawodnik z kontuzją zrobi komplet punktów, zostaje porównywany do terminatora. Gdy przegrywa z kontuzją i przywozi kilka punktów, to słyszy się, że kontuzja to wymówka. Wpisy i okrzyki kibiców często bywają wulgarne i krzywdzące. A oni naprawdę robią wszystko, żeby pojechać. Często pracujemy kilka razy dziennie przez kilka dni, żeby zawodnik mógł wziąć udział w zawodach.
Czasami startują z kontuzją, która ich ostatecznie nie wyklucza, ale potrzebna jest interwencja chirurgiczna, by wrócił pełen komfort, a to zazwyczaj 8-12 tygodni rekonwalescencji. W szczycie sezonu nie mogą sobie pozwolić na przerwy, bo jest presja na wynik, są też pieniądze, które zbierają z toru. Żużel to nie piłka nożna, tu ławka rezerwowych jest krótka. Zawodnicy nie wymagają, żeby ich traktować jak gladiatorów, terminatorów i innych herosów. Po prostu szanujmy siebie nawzajem.
Podczas telewizyjnego wywiadu po meczu w Krośnie, za pomoc dziękował ci Krzysztof Buczkowski. Jak przebiegała jego rehabilitacja?
Bardzo dobrze. Z Krzyśkiem znamy się od wielu lat i przechodziliśmy razem nie jedną kontuzję. Uraz dłoni jakiego doznał na sparingu przed rozpoczęciem sezonu goi się dobrze i dość szybko. Zresztą, jak to u niego zwykle bywa. Nie było przeciwskazań do jazdy. Proces rehabilitacji jest prowadzony jednocześnie ze startami.
Według ciebie słusznie pojechał w kolejnym meczu, gdzie musiał odpuścić najważniejszy bieg, przez co Abramczyk Polonia Bydgoszcz miała mniejsze szanse na odniesienie zwycięstwa?
Tak jak wcześniej mówiłem, to zawsze jest decyzja kilku osób, gdzie ostateczną ma zawodnik, w tym przypadku Krzysiu. Przed zawodami w Krośnie odbył trening, po którym był gotowy jechać w zawodach. Decyzja o odpuszczeniu ostatniego biegu była Krzyśka i jeśli on tak czuł, to tak było. Nie chciał podejmować niepotrzebnego ryzyka, ból się nasilał. A czy to zadecydowało o wyniku? Nie wiem, jestem fizjoterapeutą. Proszę o to pytać ekspertów żużlowych, których u nas nie brakuje.
Można odnieść wrażenie, że w żużlu masz więcej obowiązków, niż mogłoby się wydawać. Czy to wszystko jest dla ciebie w ogóle opłacalne?
Obowiązuje mnie tajemnica kontraktowa. Pieniądze są ważne, ale jak łączysz pracę z pasją, to nie są najważniejsze. Na pewno dużym zaszczytem i swojego rodzaju prestiżem jest noszenie koszulki z orzełkiem na piersi.
Na koniec zapytam, czy według ciebie Bartosz Zmarzlik może mieć przewagę nad innymi również przez to, że miał w karierze mniej kontuzji niż inni zawodnicy?
Znam zawodników którzy mieli jeszcze mniej kontuzji i ciężko ich szukać w czołówce. Bartek to człowiek, który chyba urodził się na motorze. Widzi, słyszy i czuje więcej niż inni. Gdy tylko dogrzewa motocykle, to przestawia się na inny tryb. Żużel to całe jego życie, które ku temu podporządkował. To profesjonalista w każdym calu i według mnie głównie to powoduje, że jest tu gdzie jest.
Zobacz także:
- Prezes Unii: Mam świadomość, że możemy spaść. Nie powtórzymy błędu z poprzedniego sezonu
- Rekordowa oglądalność żużla. Takich wyników jeszcze nie było