Siła wychowanków, czyli dlaczego Włókniarz jest na dnie

Częstochowski Włókniarz będzie jednym z najuboższych graczy na rynku transferowym. Kłopoty z uzyskaniem licencji pociągnęły za sobą dodatkowo karę finansową. Można powiedzieć, że biednemu wiatr w oczy. Czy jednak ten "biedny" nie jest poniekąd sam sobie winien?

Patrząc na tegoroczny finał rozgrywek nietrudno dostrzec, że drużyny w nim walczące swą siłę opierają na wychowankach. Siłą rzeczy, przy otwartym dla obcokrajowców rynku trudno oczekiwać, żeby Unibax rezygnował z usług Ryana Sullivana czy Chrisa Holdera na rzecz Karola Ząbika lub Mariusza Puszakowskiego, jednak większość składu to zawodnicy, którzy wywodzą się z Torunia i identyfikują się ze swym klubem. Podobnie rzecz ma się w Zielonej Górze. Można się spierać mówiąc, że Piotr Protasiewicz długo tułał się po świecie, a kapitan Motomyszy Grzegorz Walasek jest o krok od odejścia. Jednak patrząc na talent i podejście Patryka Dudka, atomowe starty Grześka Zengoty czy nawet na pogromcę IMŚ Janusza Baniaka widać, że przyszłość zielonogórskiego żużla rysuje się raczej w świetlanych barwach.

W Świętym Mieście natomiast cisza jak makiem zasiał. Kibice chyba powoli godzą się z myślą, że talenty Borysa Miturskiego czy Marcina Piekarskiego raczej podzielą los (ja ciągle ufam, że nie!) innych wielkich "wschodzących gwiazd" częstochowskiego speedway’a. Prawda w oczy kole, ale od czasów Sebastiana Ułamka (który wiek juniora zakończył zdobyciem z Włókniarzem DMP w... 1996 roku) biało-zielonych barw nie bronił żaden młodzieżowiec rodem z tego miasta, który cokolwiek znaczyłby potem w świecie żużla. Może Artur Pietrzyk czy Adam Pietraszko miewali jakieś przebłyski, ale z tak aptekarskim podejściem trzeba jako przeciwwagę wymienić choćby Tomasza Świątkiewicza czy Dawida Kujawę, których sukcesy indywidualne biją na głowę te wyżej wymienionej dwójki.

Czy na Olsztyńskiej brakuje talentów? Trenerzy młodzieży nie znają się na swoim fachu? Może tor jest za mało techniczny, by kogokolwiek na nim wychować? Moim jednak zdaniem przyczyna leży gdzie indziej. W Częstochowie niestety przez ostatnich 15 lat nie wierzono, a co za tym idzie nie inwestowano i nie dawano szans lokalnym juniorom. Tomek Jędrzejak czy bracia Szczepaniakowie, którzy prawie dekadę zajmowali miejsce podstawowego juniora to przesympatyczni ludzie lecz nie czujący lokalnego patriotyzmu. Jak długo były pieniądze, tak długo kibice Lwów mogli łudzić się, że Nicki kocha ten klub, że Greg Hancock zakotwiczy do końca kariery, a pewnie jeszcze Maćka Janowskiego w pakiecie z Markiem Cieślakiem ściągnie, a Tomek Gapiński z wdzięczności za możliwość odbudowania formy zmieni dowodzie osobistym miejsce urodzenia. Teraz wiadomo (choć oficjalnie jeszcze "nieoficjalnie") już wszystko. I nie ma sensu gwizdać, gdy wyżej wymienieni zawodnicy przyjadą z uśmiechem do Częstochowy spuszczając gospodarzom solidne lanie.

Co należy zrobić, to bezwzględnie i jak najszybciej dać szansę chłopakom z Częstochowy. Pamiętam Mateusza Kowalczyka u progu kariery. Wchodził w łuk jakby bał się, że on gryzie. Dostał szansę wykazania się w niższej lidze i mimo że raczej mistrzem świata nie zostanie, ma spore szanse kontynuować karierę po ukończeniu magicznych 21 lat. Piekarski czy Miturski mogli osiągnąć znacznie więcej. I nadal mogą, ale czasu jest już znacznie mniej. Kto wie, może właśnie kłopoty ze skompletowaniem składu pomogą Włókniarzom postawić na swoich. Bo jeśli "witaj pierwsza ligo" to lepiej z objeżdżonymi wychowankami niż zawodnikami z łapanki, którzy w zależności od tego czy wyjdzie im przyszły sezon czy nie, albo nie zawahają się przyjąć lepszej propozycji albo obrażą się na klub.

Źródło artykułu: