Jakub Horbaczewski: Panie Marku, klaruje się powoli sytuacja kadrowa wrocławskiej drużyny w nowym sezonie. W chwili kiedy rozmawiamy nie jest jeszcze pewna przyszłość Macieja Janowskiego, choć wszystko na to wskazuje, że pozostanie we Wrocławiu. Jak pan skomentuje całą sytuację, która powstała wokół jego osoby?
Marek Cieślak: Wie pan, mnie się jedna rzecz nie podoba. Nie podoba mi się podejście niektórych naszych klubowych prezesów, którzy zabierają się już za tak młodych chłopaków i kuszą ich jakimiś wielkimi ofertami. To nie jest wychowawcze. W ogóle.
W dzisiejszych czasach wierność klubowym barwom odchodzi już niestety do lamusa. Jest pan za tym, żeby młody zawodnik jak najdłużej pozostawał w macierzystym klubie?
- Ja wiem, że tej młodzieży nie jest u nas za dużo, ale każdy ma szansę, żeby się "wyrobić". Jeżeli my w Polsce będziemy wyrywali sobie już tak młodych chłopaków, którzy nie są jeszcze przygotowani na to, żeby iść na obczyznę, mieszkać w obcym mieście lub dojeżdżać na trening 300 kilometrów, to nie będzie dobrze. Taki zawodnik jak Maciek Janowski tutaj ma swoje środowisko, tutaj do tej pory przebywał, tutaj się nauczył jeździć, a widać, że było to robione dobrze, skoro w tym wieku ma tyle sukcesów. Wyrywanie go teraz z tego środowiska, to wcale nie jest gwarancja, że gdzieś indziej on będzie lepiej jeździł i robił postępy. Także ja bym wolał, żeby właśnie ci młodzi zawodnicy, jeżeli dobrze u siebie funkcjonują i podnoszą swój poziom, żeby oni dalej tam jeździli. Te zmiany środowiskowe nie wszystkim wychodzą na dobre. Mieliśmy już przykłady.
Podaliśmy już na SportoweFakty.pl informację o pewnej nowince regulaminowej, jaka czeka nas w nowym sezonie. Mam na myśli rezygnację z pierwszego - juniorskiego biegu w I oraz II lidze i przesunięcie go na bieg drugi. Co pan o tym sądzi?
- Myślę, że to jest... [śmiejąc się] Nie wiem w ogóle co to ma zmienić. Ja byłem na tej naradzie. Padały tam różne propozycje. Ze strony prezesów klubowych proponowano na przykład, żeby ten bieg juniorski zrobić "w środku". Ja wtedy powiedziałem: "- no dobrze, to teraz tak - junior zaczyna od IV biegu i kończy na XII. To w ilu biegach on te pięć startów odjeżdża?!" Poza tym jest jeszcze jedna rzecz. Pierwszy bieg to równy tor, bo nawet kiedy tor jest przyczepny to w I wyścigu wszystko jeszcze jest równiutko. Ja bym jedno powiedział. Jeżeli się boimy o juniorów to zróbmy tak, że juniorzy drużyny przyjezdnej oraz miejscowi mają na przykład po 2 czy 2,5 minuty na trening przed zawodami.
Czyli coś na kształt dawnej próby toru...
- Tak jest! I wtedy proszę bardzo - niech sobie chłopcy jadą. Niech się przejadą, zapoznają z warunkami i potem niech startują w I biegu.
Zatem pan tej zmiany, którą uchwalono nie popierał?
- A skąd! Ja uważam, że to w ogóle nic nie zmienia. Mało tego, to nawet wprowadza większą nerwowość wśród młodzieżowców. Będą patrzeć na ten I bieg i już się stresować. A tak, zaczynaliby w najlepszych warunkach jakie mogą być.
Przejdźmy do spraw wrocławskich. Nie jest już tajemnicą, że waszym zawodnikiem będzie Kenneth Bjerre. Media szeroko o tym informowały.
- Znaczy, to Kenneth sam podał. Media stąd miały informację. I zaraz zaczął się szum, że jest jeszcze zawodnikiem Wybrzeża.
Ano właśnie. Prezes Polny na przykład powiedział, że zastanawia się czy zawodnika nie ukarać.
- A jak on może go karać?! Za co? Za to, że Kenneth ma w planie przez dwa najbliższe lata jeździć we Wrocławiu? A kontrakt podpisze sobie spokojnie kiedy przyjdzie na to czas. Przecież w Gdańsku zakończył już swoją karierę.
Ponoć kontrakt ma tam ważny jeszcze przez te kilka dni i pewnie prezesowi Wybrzeża chodziło o to, że formalnie tej swojej kariery Kenneth tam jeszcze nie zakończył
- No tak, jeszcze nie zakończył i nie wiadomo kiedy w ogóle zakończy.
Jak to?
- Bo mu tam są winni kasę, i to sporą. Takie ma Kenneth powiązania w tej chwili z Gdańskiem, że Gdańsk musi mu oddać pieniądze. A jak mu odda te pieniądze… to pewnie jeszcze długo będzie trwało zanim mu odda. Ja zresztą nie wiem czy prezes już mu oddał, czy ma zamiar oddać, czy mu nie odda, czy jak to tam będzie. W każdym bądź razie Kenneth nie powiedział, że podpisał już kontrakt we Wrocławiu, tylko powiedział, że tu zamierza spędzić najbliższe dwa sezony. I wolno mu.
Zna pan doskonale Kennetha Bjerre, chociażby z tego ostatniego wielkiego sezonu Atlasu w 2006 roku. Jak wyglądały początki waszej współpracy?
- Ja go brałem tutaj do klubu, kiedy on był po ciężkiej kontuzji. Złamał wtedy nogę, miał wypadek z Pedersenem. I było tylko krótkie pytanie: "- którą nogę złamałeś? - Lewą, odpowiedział. - Jak lewą, to cię bierzemy". I rzeczywiście, on u nas w ciągu dwóch lat zaczął dobrze jeździć. Momentami bardzo dobrze. Później dostał propozycję "nie do odrzucenia" i klub nie myślał już konkurować z takimi propozycjami. Kenneth wyemigrował. Po dwóch sezonach przerwy chce znowu u nas jeździć, więc ja się z tego bardzo cieszę. Chciałem, żeby już w zeszłym roku u nas jeździł, ale jakoś to nie wyszło.
Pokusi się pan o porównanie tego Bjerre z 2006 roku do obecnego? Czy teraz to jest lepszy zawodnik?
- Na pewno jest lepszym zawodnikiem. Utrzymał się w Grand Prix, był nawet na podium parę razy, także jest to naprawdę w tej chwili bardzo dobry zawodnik.
W samych superlatywach wyraża się pan o nim. Nie było gdzieś cienia żalu po tym rozstaniu dwa lata temu? Bjerre, zresztą nie on jeden, odchodząc zostawił nieco na lodzie Atlas.
- Wie pan, co tu mieć żal? Forsa rządzi światem, nie ma się co oszukiwać. Jeżeli gdzieś dostał propozycję "nie do odrzucenia"... Każdy ma jedno życie.
Pozyskanie Duńczyka to dobra wiadomość dla wrocławskich kibiców, natomiast bardzo powoli klaruje się sytuacja z zawodnikami krajowymi. Ponoć Sebastian Ułamek zażądał tyle, że w klubie pospadali z krzeseł...
- Tego nie wiem czy pospadali, czy nie, i ile on zażądał, ale chyba nie było tak źle. Ja przyznam, że był u mnie Sebastian, jeszcze przed tym wyjazdem. Rozmawialiśmy i w pewnym momencie, ponieważ przedstawiał mi swoje plany, zaproponowałem mu wrocławski klub. Była chwila rozmowy, ale nic z tego nie wyszło.
Z ciekawszych zawodników na rynku pozostał już tylko Piotr Świderski. Co pan sądzi o tym zawodniku?
- Ja sądzę bardzo dobrze.
Wie pan dlaczego pytam. Swego czasu wrocławskie wróble ćwierkały, że - eufemistycznie mówiąc - nie faworyzuje pan Piotra Świderskiego.
- A w jaki niby sposób?! Wie pan, ja nikogo nie faworyzuję. Nikogo nie gnębię, ani nikogo nie faworyzuję.
Będzie dobry - będzie jeździł?
- Oczywiście! Ja nie mam zawodników, których lubię, a których nie lubię. Owszem, są zawodnicy, przy których, jak to się mówi, robi mi się dobrze na duszy. Są tacy, ale to nie ma żadnego przełożenia na mój stosunek jako trenera. Na oczekiwanie od nich wyniku czy jakieś specjalne działania. Nie ma czegoś takiego. Zawodnik dla mnie to jest gość do robienia sportowego wyniku, a czy ja go lubię, czy mniej, czy więcej - to nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko to, co sobą reprezentuje pod względem sportowym, i dwa - jako człowiek. Bo też musi być w porządku.
Ponoć swoją ofertę WTS-owi złożył też kolejny były zawodnik - Krzysztof Słaboń. Wiadomo panu coś na ten temat?
- Mnie raczej o wszystkich tego typu sprawach wiadomo.
Przyjmę to jako potwierdzenie. Czy jest szansa, żeby Krzysztof znalazł się w ekipie? Chociażby jako rezerwa, na wypadek, gdyby powtórzyła się sytuacja z minionego sezonu, kiedy jeździć musiały "wynalazki" z Anglii?
- Wie pan, to jeszcze troszkę za wcześnie o tym mówić czy rezerwa, czy co... ale są, są takie myśli.
Ciągle jeszcze w "zawieszeniu" pozostaje kwestia Davey’a Watta, który deklaruje, że chciałby znowu założyć plastron Atlasu. Dostanie szansę rehabilitacji?
- Przyznam, że bardziej myślę właśnie o takim zawodniku oczekującym. Zagranicznym. Powiem panu... Wie pan jaka jest największa tragedia dla trenera?
Wiem. Nicholls w składzie.
Nie nie. Największa tragedia dla trenera to zawodnik oczekujący, który jest Polakiem. Bo zawodnik, który nie ma miejsca w składzie, a jest Polakiem - taki zawodnik jest cały czas blisko. Tu, na treningu, wszędzie. I cały czas człowiek musi się męczyć, co mecz. Mówić, że ty jeszcze nie jedziesz, może dostaniesz swoją szansę następnym razem. Jak pan ma zawodnika oczekującego zagranicznego, to pan ma tylko jedno do roboty - siedzieć i oglądać jego wyniki, jak on jedzie w ligach angielskich czy szwedzkich. Obserwować i najwyżej go ściągnąć na mecz. A jak się ma domowego zawodnika to jest przekichane. I dla tego zawodnika i dla mnie.
Aż tak?
- Jak ma pan zawodnika zagranicznego to ma pan co do jednego spokój - wie pan, że ten gość jeździ. Bo widzi pan wyniki i wie, że on jeździ w tej swojej lidze angielskiej, szwedzkiej czy duńskiej i nie jest bezrobotny. A trzymanie zawodnika, który mało jeździ zagranicą - a nie wszyscy nasi zawodnicy jeżdżą, zawodnik oczekujący to raczej z reguły niewiele jeździ - to nic nie daje. Nie ma pożytku z takiego zawodnika, który nie jeździ w meczach. Myśli pan, że ma pan dobrego zastępcę, a nie ma pan. To jest tak samo jak z piłkarzem, który siedzi na ławie i nie gra. Potem nawet jak go wpuszczą, to i tak nic nie zagra.
Ten Watt nie był taki zły... Pamięta pan chociażby mecz z Lesznem
- Ja się właśnie do niego skłaniam, bo Watt nie był zawodnikiem przewidzianym do roli, jaką spełniać miał w tej drużynie Nicholls. On miał przywieźć te 6-8 punktów w meczu i jeżeli teraz miałby to robić, to nie jest źle. Ja na jego temat złego słowa nie powiem. To jest porządny chłopak. Mam z nim dobry kontakt, często ze sobą rozmawiamy. Ja mu na razie dałem czas i zobaczymy. Jeżeli...to powiem szczerze, ja bym wolał takiego zawodnika, bo wiem, że on swoje sprawy poukłada i będzie jeździł w tej Anglii i będę na bieżąco wiedział coś o jego formie.
Tomasz Jędrzejak miał słabiutki sezon. Niby nie powiedział wprost, że odchodzi, ale w trakcie rozgrywek mówił, że we Wrocławiu była presja i że ciśnienie było duże.
- Ja nie wiem co on tam mówił. Presja... Presja w każdym sporcie jest. Nie ma sportu wyczynowego bez presji. Nawet sztangista, który na Mistrzostwach Europy podchodzi do trzeciej próby ma presję, bo on pół sezonu trenuje na te jedne zawody. Z presją trzeba sobie radzić. A jeżeli się nie radzi...to zostaje zmienić fach.
Jak widzi pan przyszłość Tomasza Jędrzejaka w tym nowym sezonie?
- Ja Tomka osobiście bardzo lubię i życzę mu "połamania kół". Tego mu życzę.
Daniela Jeleniewskiego też ciągnie coś do tego Tarnowa...
- Jestem spokojny.
Zakładając, że do Maćka, Jasona i Kennetha dołączy - tak jak mówiliśmy - ten jeden dobry polski senior, niechaj to będzie Piotr Świderski, czy jest szansa, żeby pan z tym składem powalczył o medal?
- Tak.
Krótko?
- Ci, których pan wymienił plus dobrzy juniorzy, bo nie zapominajmy o Anderssonie. Ja panu powiem, to jest bardzo perspektywiczna drużyna. Taki Madsen, który już jest seniorem, w drugiej części sezonu jeździł bardzo dobrze. Przecież to właściwie on nam ligę uratował. Na koniec robił dwucyfrowe wyniki, czy to u nas, czy na wyjeździe. Jeżeli on dalej podtrzyma swój rozwój - a przecież to chłopak dopiero 22-letni - to możemy naprawdę być bardzo dobrą drużyną. Przy takich dwóch liderach, kiedy ciężar walki rozłoży się na większą ilość zawodników, a nie tylko na Jasona, Maćka i "Jelenia", bo co tu mówić, tak to w zeszłym roku było. Później dopiero zaczął nam Madsen pomagać.
No i ten nastolatek ze Szwecji... Ma chłopak talent, a przecież wiąże go z wami jeszcze 3-letni kontrakt.
- Dennis Andersson to jest bardzo ciekawy zawodnik. On jeszcze będzie jeździł. W zeszłym roku niestety kontuzja go nam wyeliminowała, ale już jest wszystko w porządku. Mamy kontrakt na 3 lata i bardzo dużo sobie po nim obiecuję.
Przyznam się, panie trenerze, że byłem ostatnio na Olimpijskim i jednak coś się tam zmieniło.
- Tak? Co takiego?
Głośniki zebrali z pasa bezpieczeństwa i postawili na przyczepie.
- Nie chcę nawet o tym myśleć.
Przeraża to pana?
- Przeraża. Grudzień za pasem. Żeby zdążyli, trzeba to wreszcie zacząć.
Kończąc już. Nie tak dawno naświetlił pan w mediach sprawę, nazwijmy to, swojej doli jako reprezentacyjnego trenera. Dla wielu szokiem była informacja ile zarabia trener mistrzów świata.
- Ja długo nic nikomu nie mówiłem i jeszcze długo pewnie bym nie powiedział. To jednak padło na konkretny grunt w dobrym momencie. Wie pan, tu w Częstochowie spotkałem się z takimi opiniami, ludzie nie wierzyli, i to moi dobrzy znajomi, że ja nie mam z tego tytułu nagród, profitów... Śmiali się ze mnie, że ja bzdury plotę. Jeszcze do tego w chwilę potem nie chcieli nam dać nagrody za Puchar Świata. Ja bym się nie chwalił tym, bo czym tu się chwalić. Że trener kadry pracuje za takie pieniądze? Powinni coś z tym zrobić.
Był już jakiś oddźwięk z PZM-u, czy ich to w ogóle nie interesuje?
- Czy ich to interesuje... Ja powiedziałem swoje. Mój kontrakt z reprezentacją się skończył. Po pierwsze to oni muszą powiedzieć czy chcą mnie dalej. Muszę dostać ofertę, bo co ja tu będę krzyczał, jak mój kontrakt się skończył. Jak dostanę propozycję objęcia kadry z powrotem i konkretnego wynagrodzenia, to wtedy podejmę decyzję. Bo odpowiedzialność prowadzenia kadry jest strasznie duża. Człowiek jest pod obstrzałem całej żużlowej Polski. Każda moja decyzja jest analizowana potem na wszelkie możliwe strony. Broni mnie dopiero wynik, który osiągam. W moim przypadku cały czas oczekuje się tylko samych zwycięstw, a zawsze tak nie będzie. To jest sport. Nieraz przyjdzie nam zdobyć brązowy czy srebrny medal i się z tego cieszyć. Ale presja będzie zawsze. To tak zupełnie "za friko" nie może być, bo to jest za duże obciążenie dla mnie.
Wśród młodszych kibiców furorę robią teraz takie internetowe demotywatory. Był taki jeden: zdjęcie sektora "pod wieżą" na Olimpijskim i podpis: "Sparta Wrocław - jedyny klub na świecie, który musi utrzymywać kadrę narodową". Koniec z tym definitywny?
- Bo taka prawda jest, że ja żyję za pieniądze Atlasu, a nie za pieniądze PZMot-u. A jednak tej kadrze, żeby był wynik, człowiek dużo czasu musi poświęcić. A poza tym, wie pan, to są pewne niewymierne sprawy. Trzeba podejmować trudne decyzje. To jest jak saper, nie można się pomylić. Bo zjedzą człowieka.