Janusz Kołodziej bez tajemnic

Jak sam twierdzi nie jest skazany na żużel. Mógłby rozstać się z tą dyscypliną w każdej chwili i nie ukrywa, że już kilka razy rozważał taką ewentualność. Podczas gdy jego rywale z toru śnią o tytule Mistrza Świata on bez wahania stwierdza,że jego największym marzeniem jest założenie rodziny. Ten sam zawodnik nieustannie dąży do sportowej perfekcji i głęboko przeżywa każde niepowodzenie. Tylko dla portalu SportoweFakty.pl - Janusz Kołodziej jakiego nie znacie.

Janusz nie wyssał pasji do żużla z mlekiem matki. Jako dziecko próbował swoich sił w wielu dziedzinach; śpiewał, grał na instrumentach, tańczył i sklejał modele. Żużel również figurował na jego liście zainteresowań, ale ze względu na sytuację finansową rodziny Janusz koncentrował się na mniej kosztownych zamiłowaniach. Pierwsze treningi na żużlowej maszynie poprzedzały dwuletnie negocjacje ze sceptycznie nastawionymi do tego pomysłu rodzicami. Początki nie napawały optymizmem. Janusz długo powątpiewał w swoje zdolności i nie żywił nadziei na karierę żużlowca. Nawet odnosząc pierwsze sukcesy nie był przekonany, że znalazł sposób na życie. - Zawsze poszukiwałem możliwości rozwijania się i nigdy nie chciałem zamykać się w obrębie jednej pasji. Do dziś ćwiczę grę na fortepianie i organach. Mój rytm życia nie sprzyja podnoszeniu umiejętności w tym zakresie, ale ciągle czuję potrzebę obcowania z muzyką - mówi.

Talent Janusza okazał się większy niż zawodnik śmiał przypuszczać. Żużel pochłonął go bardziej niż inne zainteresowania i szybko stał się jego pracą. Sportowe sukcesy odmieniły jego życie, ale nie uczyniły go łatwiejszym. Renoma kojarząca się z nazwiskiem "Kołodziej" stała się ciężarem i wyzwaniem. - Uwielbiam żużel, ale ten sport nie zaspokaja wszystkich moich pragnień. Poświęcam się tej dyscyplinie całym sercem, ale moje szczęście nie jest uzależnione od tego co osiągnę na torze. Staram się zachować do tego dystans. Męczy mnie to, że wszyscy widzą we mnie wyłącznie żużlowca. Chciałbym, żeby widziano we mnie przede wszystkim człowieka, bo ja potrafię sobie wyobrazić siebie w innej roli. Dla mnie najważniejsze jest czerpanie radości z tego co się robię niezależnie od tego co to jest.

Rok 1997 - jeden z pierwszych treningów żużlowych Janusza Kołodzieja

Janusz Kołodziej w swoim pierwszym kombinezonie z kevlaru

Perfekcjonista

Od 2004 roku Janusz prowadzi notatnik w którym skrupulatnie odnotowuje wszelkie zależności pomiędzy specyfiką toru, pogodą i ustawieniem silników. Szczegółowe analizy nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty. Często zdarza się, że motocykl zachowuje się inaczej niż wynikałoby z notatek. Janusz nie ukrywa, że takie sytuacje bywają bardzo frustrujące, tym bardziej, że swoje największe sukcesy odnosił angażując się w żużel w mniejszym stopniu niż ma to miejsce teraz. Mimo wielu rozczarowań konsekwentnie dąży do doskonałości. - Często kładę się do łóżka i godzinami nie mogę zasnąć. Nie potrafię przestać myśleć o tym co jeszcze mógłbym poprawić, żeby osiągać lepsze wyniki. Jestem osobą, która nie znajduje satysfakcji w przeciętności. Dążę do perfekcji jako żużlowiec, ale podchodziłbym równie ambitnie do każdej działalności, która zajmowałaby mi tyle czasu.

Mimo usilnych starań Janusz od kilku sezonów nie podnosi swoich umiejętności. Tarnowianin otwarcie przyznaje, że główną przyczyną zmiany barw klubowych jest poszukiwanie bodźca, który pozwoliłby mu cieszyć się jazdą i w konsekwencji rozwijać. -To co teraz prezentuję to nie jest jazda na poziomie, którego bym sobie życzył. Ciągle staram się wykrzesać więcej mocy ze swoich silników, ale postępy w tej kwestii są mizerne. Współpracuje z wieloma dobrymi tunerami i nawet oni nie potrafią mi pomóc. Dysponując dobrze przygotowanym sprzętem łatwiej uwierzyć w swoje możliwości. Kiedy mój motocykl zawodzi, staram się dodać sobie otuchy przekonując samego siebie, że mimo to poradzę sobie. Niestety, podświadomość nie daje się oszukać.

Kołodziej nie ukrywa, że jest przygotowany psychicznie na to, że w pewnym momencie zdecyduje się odpocząć od czarnego sportu i zajmie się czymś innym. Między innymi dlatego stara się nie zamykać w skórze żużlowca i dba o to, żeby jego pozasportowe życie nie było puste.

Ciemna strona żużla

Żużel jest jak spacer na linie zawieszonej 50 metrów na ziemią. Umiejętności i rutyna mogą co najwyżej ograniczyć prawdopodobieństwo popełnienia błędu, nie mogą jednak go wykluczyć. Zawodnicy często unikają rozmowy na temat niebezpieczeństwa jakie niesie ze sobą uprawianie tej dyscypliny sportu. Czyżby zatem nie zdawali sobie sprawy z ryzyka jakie podejmują? Zdaniem Janusza nic nie pobudza wyobraźni bardziej niż wypadek i pobyt w szpitalu. Kołodziej kilkukrotnie zadawał sobie pytanie; czy zdrowie jest warte ryzyka, które podejmuje jako żużlowiec? - Kiedy leżałem w szpitalu i dochodziłem do siebie po wypadku na torze obserwowałem nieuleczalnie chorych ludzi, których jedynym marzeniem było wyzdrowieć. Wtedy dotarło do mnie, że mam to o czym oni marzą, ale tego nie szanuję, igram z losem i niepotrzebnie ryzykuję. Zacząłem myśleć o sprawach, przed którymi wcześniej uciekałem. Moment w którym uświadomiłem to sobie był jednym z trudniejszych w mojej dotychczasowej karierze. To jest ciemna strona żużla.

Rok 2000. - To był mój pierwszy sezon po zdaniu licencji żużlowej. Na zdjęciu jestem razem z moim przyjacielem Pawłem Baranem. On złamał nogę na obozie kondycyjnym, ja na torze.

Wychowanek tarnowskiej Unii uważa, że można odnosić sukcesy na torze prezentując bezpieczny styl jazdy. Nie ukrywa jednak, że odrobina agresji jest niezbędna, żeby budzić respekt rywali. - Przeciwnik musi mieć świadomość, że ściga się z zawodnikiem równie zdeterminowanym. Jestem gotowy zetrzeć się na łokcie z Emilem Sajfutdinovem czy Nickim Pedersenem, ale jest granica ryzyka, której nie mam zamiaru przekraczać. Szanuję zdrowie zdrowie swoich rywali i chciałbym, żeby oni szanowali moje.

Deklaracje Kołodzieja są szczere. Mimo to na torze nie zawsze daje się przewidzieć skutki poszczególnych manewrów. W ferworze walki zdarza się, że emocje biorą górę nad rozsądkiem. Janusz otwarcie przyznaje, że również jemu zdarzało się popełniać błędy. - Z żalem wspominam sytuację, do której doszło w sezonie 2008 w meczu z sąsiadami zza między. Wówczas bardzo ostro zaatakował mnie Dawid Stachyra i cudem utrzymałem się na motocyklu. Kiedy po raz kolejny stanęliśmy pod taśmą byłem bardzo spięty i w łuk wszedłem w taki sposób, żeby go podciąć. Zrewanżowałem się, upadliśmy obaj. Kiedy wstaliśmy z toru Dawid podszedł do mnie i zapytał - czy teraz jesteśmy "fifty - fifty"? Odpowiedziałem "tak", ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że to co zrobiłem było głupie i niepotrzebne. Mogłem przecież spokojnie porozmawiać z nim w parkingu zaraz po tym jak mnie sfaulował. Niestety nie opanowałem emocji.

Aktorzy

Wszyscy znamy ten obrazek... Prezentacja, spiker odczytuje nazwisko nielubianego w danym mieście żużlowca, trybuny odpowiadają druzgocącą porcją gwizdów, zbesztany zawodnik z uśmiechem pozdrawia publiczność. Jesteśmy aktorami - przyznaje Janusz - potrafimy zachować w takich sytuacjach kamienną twarz, ale to zostawia ślad w naszych głowach.

Kołodziej nie lubi szowinistycznych zachowań publiczności. Jednocześnie przyznaje, że gwizdy często wpływają na niego mobilizująco. Jego zdaniem reakcje kibiców często świadczą o tym, że nie rozumieją żużlowców. W ferworze walki granica faulu czasami się zaciera. Zawodnicy często mają poczucie winy po zbyt ostrych atakach i wyjaśniają sobie wszystko w parkingu. Kibice nie mają jednak we zwyczaju wybaczać. Jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy, chciałbym, żeby publiczność o tym pamiętała.

Przełamywanie lęków

- Nie lubię być spięty, ale często jestem. Przed zawodami najczęściej jestem kłębkiem nerwów. Czasami człowiek przestaje być sobą, niektórym przeszkadzają nawet rozmowy w parkingu. Czuję ulgę, kiedy zjeżdżam po swoim pierwszym wyścigu do parkingu. Nawet jeśli poszło źle myślę już tylko o tym co poprawić przy sprzęcie - mówi zawodnik.

W tym roku Janusz rozpoczął współpracę z psychologiem. Dzięki jego pomocy uczy się sposobu radzenia sobie z własnymi emocjami. Tarnowianin stara się przełamywać lęki nie związane z żużlem. Przed finałem MPPK rozegranym w tym roku w Lesznie Kołodziej wspólnie z trenerem Romanem Jankowskim odbyli lot samolotem nad Lesznem. Początkowo byłem przerażony, kurczowo trzymałem się fotela i bałem się spojrzeć za okno. W pewnym momencie coś we mnie pękło, strach ustąpił i poczułem przyjemność latania. Przełamałem lęk wysokości. Myślę, że tak właśnie należy postępować ze swoimi słabościami - trzeba im rzucić wyzwanie. Nikt nie rozwiąże moich problemów za mnie.

Rodzina

Mimo młodego wieku Janusz nie przepada za imprezami. Wysoko jednak ceni sobie spotkania z przyjaciółmi, podczas których nie musi poruszać tematu swojej profesji. Trudno się temu dziwić, zawodowy żużel to trudny chleb. Szczególnie dla kogoś kto ma wiele pasji i niezrealizowanych marzeń. Kiedy zapytałem Janusza jak wyobraża sobie siebie za pięć lat nie wspomniał o żużlu. - Chciałbym móc brnąć przez życie z kimś kogo kocham i komu ufam. Potrzebuje osoby, do której mógłbym się odezwać po powrocie do domu i przytulić. Moim celem jest założenie rodziny. Marzę o tym, żeby to się stało jak najszybciej, ale niestety miłości nie można mieć na zawołanie.

Komentarze (0)