Połowa PGE Ekstraligi została zaangażowana w walkę o utrzymanie. I całe szczęście, bo przy obecnym systemie rozgrywek na górę tabeli nie ma nawet sensu spoglądać. Walka o tytuł powinna trwać od kwietnia do września, a nie się we wrześniu zaczynać.
Od kolejnego sezonu wrócimy do czterozespołowej fazy play-off. To, oczywiście, krok w dobrą stronę, choć źle nie było również wtedy, gdy po rundzie zasadniczej ligę dzielono po prostu na dwie czwórki i jedni bili się o medale, a drudzy o życie. Bo każde spotkanie miało swoją wagę. Również w maju, czerwcu i lipcu. To był czytelny i sprawiedliwy układ.
A że tytuł można było sobie zapewnić przed ostatnią kolejką? Taka jest istota sportu, że raz ktoś wygrywa na samej kresce po pasjonującej walce, a innym razem rozdaje wszystkie karty już wcześniej. Co też ma swój urok, też bywa spektakularne i też zostaje zapamiętane na lata. Na tej właśnie zasadzie od lat działają piłkarskie ligi w Hiszpanii, Anglii, we Włoszech czy w Niemczech i nikt nie wpadł na to, że należy ten stan rzeczy zburzyć. Że należy zaprowadzić nowy porządek, w którym większość meczów będzie o nic, a liczyć się zaczną dopiero cztery ostatnie.
ZOBACZ WIDEO: Jaka przyszłość Grzegorza Zengoty po ewentualnym spadku Fogo Unii? Padły ważne słowa
Sensowny wydaje się również taki oto regulamin ośmiozespołowych rozgrywek - po rundzie zasadniczej, z zachowaniem dorobków, dzielimy ligę na dwie grupy. W pierwszej walczą, każdy z każdym, drużyny z miejsc pierwszego, czwartego i piątego, a w drugiej - z drugiego, trzeciego i szóstego. Zwycięzcy grup biją się o złoto, wiceliderzy - o brąz. Ósma ekipa spada, siódma kończy sezon, a sens systemu zamyka się w trzech zdaniach.
No ale dziś, co już ustaliliśmy, emocjonujemy się nizinami tabeli. Od pasa w dół, bo ta walka absorbuje aż połowę stawki. W najbardziej paskudnej sytuacji znalazła się Fogo Unia, bo może tylko przedłużać swoje szanse, jak najdłużej wywierając presję na konkurencję i liczyć na jakąś fatalną serię ZOOleszcz GKM-u, NovyHotel Falubazu czy Krono-Plast Włókniarza. Przy czym każdy z tych rywali leszczynian prezentuje ostatnio obiecującą dyspozycję. Gołębie były dzielne na Smoczyku i radziły sobie także z koleinami, a w Gorzowie bracia Pawliccy odnotowali w dwunastu wyścigach dwanaście fajnych cyferek i ani jednej literki. Z kolei w Lublinie bawili się jazdą Leon Madsen i Kacper Woryna, a nazajutrz w Grudziądzu, podczas indywidualnych mistrzostw Europy, radochę mieli jeszcze większą.
Ale… Żużel się zmienia z tygodnia na tydzień. Taki paradoks, że ostatnia w tabeli Fogo Unia jest dziś krytykowana po zwycięskim meczu. Jakby miała wygrać z GKM-em w cuglach i za trzy punkty. Nie wierzyłem w takie rozstrzygnięcie, a czy by zwyciężyła 53:37 czy 46:44, to zupełnie bez znaczenia. Przeciwko Aniołom Byki odjechały mecz idealny, o jakich nie piszą nawet w podręcznikach. Na przestrzeni piętnastu wyścigów nie popełniły ani jednego, nawet najmniejszego błędu. W czym niezwykle pomogli im też rywale, o czym nie można zapomnieć. Taki wieczór zdarza się raz w sezonie.
W minioną niedzielę natomiast niewiele co Bykom wyszło, zaczynając od toru. Mam przypuszczenie, że na takim, a nie innym przygotowaniu skorzystał tylko Keynan Rew. Który z kolei straciłby swoje walory na twardej i równej nawierzchni. Pozostali mieli mniejsze lub większe problemy. Widać było gołym okiem, że nawet taki Grzegorz Zengota, niby skuteczny, czuł się w niedzielę mocno niepewnie. Natomiast dał, co miał, dźwigając też presję ostatniego biegu. Zresztą nie po raz pierwszy. Fogo Unii nie pozostaje zatem nic innego, by wrócić do warunków torowych, które towarzyszyły potyczce z Apatorem i liczyć na dwie, choćby minimalne wygrane z Betard Spartą i ebut.pl Stalą.
Za to w kolejnym sezonie może nastąpić spore przegrupowanie sił, co będzie miało związek z powrotem do jednego zagranicznego juniora w ligowym składzie. Zyska ten, kto będzie szybszy, sprytniejszy, kto będzie dysponował lepszym skautingiem i miał przy tym trochę szczęścia. Już nie trzeba będzie, jak Betard Sparta, wydawać setek tysięcy złotych na Jakuba Krawczyka, który WTS-u specjalnie nie wzmocnił, za to bez wątpienia osłabił Arged Malesę. Nowego, tańszego Krawczyka będzie można poszukać za granicą, choć i u siebie, pod nosem, spartanie mają przecież chłopaków wartych uwagi.
Gdy w 2006 roku wrocławianie sięgali po drużynowe mistrzostwo Polski, to przy pomocy 18-letniego Nicolaia Klindta, który wziął się nie wiadomo skąd, lecz uniósł ciężar jazdy w najlepszej lidze świata. Gdy trzy lata później 17-letni Darcy Ward debiutował w barwach Apatora (siedem punktów na torze w Bydgoszczy), wśród polonistów brylował już junior o nazwisku Sajfutdinow. Wywalczył w tym meczu 16 punktów, a seniorzy byli przy nim jedynie ciułaczami. Kilka miesięcy później niespełna 20-letni Rosjanin został brązowym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Świata.
Ale nie tylko obcy junior może stać się gamechangerem, jak mawiają dziś postępowi i świata obywatele. Najprędzej zostanie nim Wiktor Przyjemski. Wystarczy sobie wyobrazić, kto mógłby zostać zwycięzcą ostatniego meczu Orlen Oil Motor - Krono-Plast Włókniarz, gdyby kolega Wiktor jeździł po drugiej stronie barykady. Albo jak by się potoczyły losy spotkania Betard Sparta - Apator, gdyby to Anioły miały takiego Wiktora. Bo mam prawo sądzić, że zupełnie inaczej.
Tak jak panuje przekonanie, że drużynę piłkarską buduje się od tyłu, od defensywy, tak drużynę żużlową - od młodzieżowców. Bo bez nich wiele się nie ugra, podobnie jak z dziurawą obroną. Mimo że gole strzelają inni. Mimo że to inni robią za gwiazdy.
A ile by taki Przyjemski miał jazdy w Toruniu... Uhuhu, a może i jeszcze więcej
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Abramczyk Polonia ma już zawodnika na kolejny sezon?! Prezes zabrał głos
- Menedżer nie ma wątpliwości w sprawie Motoru Lublin. "To będzie dla nich bardzo duże osłabienie"