Jakub Horbaczewski: Panie Danielu, pamięta pan, kiedy jechaliście w tamtą wrześniową niedzielę do Gdańska. Bez Crumpa, do ekipy Bjerre i Andersena, i do miasta, gdzie w sezonie zasadniczym dostaliście porządne lanie. Tak szczerze, czuł pan wtedy, że za moment znowu będzie I-ligowcem?
Daniel Jeleniewski: Ale skąd takie pytania pan zadaje?! Nie, nie czułem. Starałem się pojechać tam jak najlepiej. Wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko i tak zrobiłem.
Pytanie, wbrew pozorom, wcale nie jest takie głupie. Ze strony klubu bowiem już jakiś czas temu pojawiły się głosy, że gdyby jednak wtedy Wrocław opuścił Ekstraligę, albo później nie otrzymał licencji, nie było nawet takiej opcji, żeby pan jeździł w I lidze. Czy to prawda?
- Czy nie było takiej opcji… Tak nie mówiłem. Wiadomo, że musiałbym to wszystko rozważyć, ale na tamten moment nie było to przesądzone. Owszem, ja mogę powtórzyć teraz to samo, że nie chciałbym wracać do I ligi, ale wtedy nie wiadomo było jak to się skończy.
Skończyło się jednak dobrze. Wygraliście w Gdańsku, i to w głównej mierze dzięki panu i Madsenowi. Ma pan takie poczucie, że tym meczem uratował pan Cieślakowi tyłek, a pani prezes Kloc cały ten nieszczęsny sezon?
- Trudno mi powiedzieć czy mam takie poczucie. Nie, teraz staram się o tym nie myśleć.
Wielu kibiców we Wrocławiu liczyło, że nawiąże pan do kariery pewnego lublinianina, który swego czasu był niemal ikoną Sparty. Na pewno wie pan o kim mówię. Wiążąc się z klubem na 2 lata, nie traktuje się tego jako epizod. Miał pan taką nadzieję?
- Mówiąc szczerze, chyba aż tak to nie, ale z drugiej strony dlaczego miałoby się tak nie stać? Ale teraz... Ostatnio czytałem właśnie informacje pochodzące od strony pani prezes, że jednak nie bardzo byłem dobrym zawodnikiem. Rozumiem, że sezon w moim wykonaniu był bardzo słaby.
Ano właśnie. W ostatnich dniach sytuacja zrobiła się dość nieprzyjemna. W Polskę poszedł przekaz, że Daniel Jeleniewski usiłuje coś ugrać, czytaj: jakieś korzystniejsze warunki finansowe, wykorzystując problemy WTS-u ze składem. Dotąd wypowiadała się jednak tylko jedna strona. Kibice czekają na pana głos w sprawie. Jak pan to skomentuje?
- Powiem szczerze, że nie chcę tego komentować. Wszyscy widzą jak to jest. Chciałbym tylko powiedzieć, że to jest jakaś kompletna bzdura, że ja chcę nie wiadomo jakich pieniędzy. Bo to nie o to chodzi! Ja rozmawiałem o tym z panią prezes wtedy, kiedy złożyłem wniosek o rozwiązanie kontraktu.
Ale teraz pan nie chce rozmawiać. Nie dalej jak dwa dni temu pani prezes Kloc mówiła nam, że właśnie dlatego nie rozumie całej sytuacji. O pana zamiarach wnioskuje głównie na podstawie tego, że ani pan, ani pana menadżer nie kontaktujecie się z klubem. Tak jakbyście unikali rozmowy. Czy zamierza pan jeszcze podjąć dialog?.
- Więc tak… Ja mówiłem pani prezes bardzo wyraźnie, że wtedy, kiedy podjąłem decyzję o rozwiązaniu kontraktu, musiałem to zrobić do dnia 15 listopada. To nie wzięło się znikąd, tylko tak było zapisane w moim kontrakcie. A na dzień 15 listopada klub ani nie miał licencji, ani nie miał zawodników. Miał tylko mnie, Madsena i Crumpa. A kolejną rzeczą, o której zaczęło się głośno mówić, było to, że nie będzie już sponsora - Atlasu. I to były główne przyczyny, jakie zaważyły na tym. Ale, jak widać, co czas pokazuje... Pani prezes w swoich wypowiedziach wskazuje, że jestem zawodnikiem zupełnie niepotrzebnym i nie spełniałem do tej pory należycie swojej roli. Myślę, że to jest kluczowe. Skoro pani prezes mówi, że ja nie chcę rozmawiać... Jak ona w wywiadach mówi, że ja nie jestem żadnym zawodnikiem...
Czuje się pan w tej sytuacji osobą we Wrocławiu niechcianą?
- Z rozmów i komentarzy, które teraz pojawiają się w internecie, czuję, że tak jest.
Trener Cieślak, w którym - proszę mnie wyprowadzić z błędu, jeśli się mylę - miał pan zawsze sojusznika, ostatnio przyznał, że nie ma już siły namawiać pana do pozostania we Wrocławiu. Sam pan wie ile słowo Cieślaka tutaj znaczy. Nie ma już szansy na porozumienie?
- Ale czy warto? Przy tym co się teraz dzieje w internecie i w wypowiedziach pani prezes? Proszę mi powiedzieć, co by pan z tego wyciągnął? Bo ja wyciągam jedno. Nie jestem tam potrzebny i do tej pory byłem kulą u nogi.
To mocne słowa. Tak się pan czuł?
- Do tej pory tak się nie czułem. Ja nawet myślałem, że robię dobrą robotę. Ale okazuje się, że nie. Bo do zawodników typu Watt, czy wielu innych, nie ma się pretensji, a do mnie się ma. Za co? Za wynik. Ja byłem brany "na dostawkę". Przecież miał być Watt, miał być Nicholls, miał być Crump, który by to ciągnął. I OK - Crump pociągnął, ale reszta? Reszta też jest OK, a ja nie.
Ale, panie Danielu, to nie jest tak do końca. Wielu kibiców we Wrocławiu - i proszę mi wierzyć, naprawdę wielu - to właśnie pana postawę uważa za jeden z nielicznych pozytywów tego sezonu. Powiem więcej, są nawet głosy, że genezę tej obecnej sytuacji na swój sposób można zrozumieć. Bo był w drużynie taki Nicholls, który zarabiał pewnie 3 razy więcej niż pan, a jeździł 6 razy gorzej. Pan zrobił kawał dobrej roboty, więc zasługuje na jakąś formę nagrody za ten wysiłek. Czuł pan coś takiego?
- Dokładnie tak, jak pan powiedział. To ja czułem, ale nikt inny.
Czyli po prostu ze strony klubu nie było żadnego ruchu w pana stronę, żeby ten wysiłek docenić?
- Jakieś ruchy może były, ale zaważyło na tym to, że klub nie miał licencji, nie miał głównego sponsora i nie miał zawodników. A pani prezes na spotkaniu z zawodnikami powiedziała mi, że dobrze, żeśmy się uratowali, bo nie byłoby żużla we Wrocławiu w I lidze. Bo nie ma we Wrocławiu zapotrzebowania na żużel I-ligowy.
Zatem przekaz dla was - zawodników był taki, że spadek lub brak licencji oznaczałby koniec żużla we Wrocławiu, a pan zostaje z ważnym kontraktem w ręku?
- Nie wiem czy to byłby koniec żużla, ale takie były słowa pani prezes.
Kibice spekulowali, że może być jeszcze jeden powód dla którego ten Wrocław panu nie leży, a mianowicie odległość od rodzinnego Lublina. Tak szczerze, miało to w tej całej sytuacji znaczenie?
- Na pewno każdy przy wyborze swojego miejsca pracy bierze to pod uwagę, ale ja zdecydowałem się na taki zawód, jaki mam. I zdaję sobie sprawę z tego, że muszę te odległości pokonywać. Poza tym nie ma tak wielu klubów w okolicy Lublina.
Mówił pan o internecie. To pewnie już pan przeczytał o sobie, że "Jeleń to rozkapryszona panienka, która podpisawszy kontrakt na dwa lata, po roku stwierdziła, że Wrocław to kawał drogi od Lublina..."
- Absolutnie tak nie jest! Dwa lata tu jeździłem i co? Zaciskałem zęby i tyle. Poukładałem to wszystko tak, żeby móc być w domu i trochę odpocząć, i móc być we Wrocławiu, żeby jeździć.
Będąc na bieżąco z "prasówką", chyba wie pan o co mają największy żal we Wrocławiu. Cały czas przewija się wątek, że to Atlas wyciągnął pana z tej I czy II ligi, bo przecież po meczach z Daugavpils byliście na krawędzi, że to Wrocław dał panu szansę i pozwolił się wypromować, a teraz pan zrywając kontrakt okazuje się być niewdzięczny. Mają prawo tak mówić?
- Myślę, że sami się tym skomentowali. Ja nie będę odnośnie tego się wypowiadał. Starczy to, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Jeżeli ja w żaden sposób nie odwdzięczam się klubowi swoją jazdą...
Niemal w chwili, gdy rozmawiamy odbywa się prezentacja Unii Tarnów. Śledzi pan to wydarzenie?
- Powiem szczerze, że nie, bo dopiero wracam do domu. Miałem dzisiaj sporo takich przydomowych zajęć.
Pana kolega, Tomasz Jędrzejak zostanie, albo już został, przedstawiony jako nowy zawodnik Unii. Wiedział pan o tym wcześniej? Nie namawiał pana do pójścia w swoje ślady?
- No tak, rozmawialiśmy i wiedziałem. Ale Tomek nie namawiał mnie do niczego. To raczej prezesi by musieli.
Czego pan życzy Atlasowi Wrocław w sezonie 2010?
- Jak najlepiej. Ja nikomu nigdy nie życzę źle. Może będę tam jeździł w tym nowym sezonie, może w przyszłym. Nie wiem.
Zatem z pana strony furtka cały czas jest otwarta?
- Nigdy nie mów nigdy.
Na zakończenie. Wydaje mi się, że takim probierzem stosunku wrocławskich kibiców do pana osoby jest sam fakt, że w tej chwili raczej wszyscy czekają na pana stanowisko, aniżeli za pewnik przyjęli sygnały idące z klubu. Co chciałby pan tym kibicom powiedzieć?
- Żeby uzbroili się w troszeczkę spokoju i cierpliwości. Myślę, że wszystko niebawem już się wyjaśni. Może ten tydzień, może przyszły i wszystko już będziemy wiedzieli. Bo też... wtedy, kiedy decydowałem się na rozwiązanie kontraktu, to byłoby bez sensu rozmawiać o kontrakcie i go podpisywać. Zrobiłbym z siebie idiotę. Ja to mówiłem pani prezes bardzo wyraźnie, że chciałem rozwiązać tę sprawę, a dalej możemy wrócić do rozmów, bo ja nie mówię "nie". Chwilę to trwało, cisza, a w tej chwili komentarze w internecie mamy, jakie mamy.