W sobotę Maciej Janowski zaliczył fatalnie wyglądający upadek na Stadionie Śląskim w Chorzowie i rywalizację w "Kotle Czarownic" zakończył w karetce, którą udał się do szpitala. Pierwsze informacje mówiły, że mogło dojść do złamania ręki w nadgarstku. Szczegółowe badania jednak nie wykazały żadnych poważnych urazów.
- Jak jechałem w karetce, to byłem przekonany, że to koniec sezonu. Później okazało się, że nie jest tak źle. Z czasem wróciło krążenie, zacząłem ruszać ręką i uwierzyłem, że może się udać, by wystąpić w tym meczu. Poniedziałek był dniem, kiedy to wszystko zaczęło schodzić i organizm mówił: zapomnij. We wtorek pojawiła się jednak pozytywna energia. Spędziłem siedemnaście godzin na rehabilitacji - przyznał wrocławianin przed kamerami Canal+ Sport.
Janowski w rozmowie z Julia Pożarlik przyznał, że odczuł środowe ściganie i jego ręka jest mocno zmęczona, więc w czwartek wróci do rehabilitacji. - Gdybym nie był pewny albo ból byłby za duży, to w życiu bym sobie nie pozwolił na takie ryzyko - skomentował.
33-latek podkreślił, że Betard Sparta Wrocław zdawała sobie sprawę z tego, jak trudne będzie starcie z ebut.pl Stal Gorzów. Tym cenniejszy jest dla nich awans do finału PGE Ekstraligi, że większą część sezonu muszą sobie radzić bez Taia Woffindena. - Daliśmy radę i to jest budujące - mówił żużlowiec.