Niektórzy mogą uznać, że to był sezon-paradoks dla Bartosza Zmarzlika. Kilka tygodni temu, gdy po raz pierwszy od lat nie awansował do półfinałów turnieju SGP, wieszczono kryzys polskiego mistrza i wiązano to z zadyszką tunera Ryszarda Kowalskiego. Zmarzlik nie porzucił jednak silników szykowanych przez rodaka, zapewnił sobie tytuł mistrza świata na rundę przed końcem zmagań i na dodatek wykręcił rekordową przewagę nad drugim w cyklu Robertem Lambertem.
Warto też zwrócić uwagę na sytuację w PGE Ekstralidze, gdzie najpewniej Zmarzlik po raz pierwszy od sezonu 2020 nie będzie najskuteczniejszym żużlowcem. W tym roku zawodnikowi Orlen Oil Motorowi Lublin przytrafiło się kilka słabszych występów, w których nie zdobywał "dwucyfrówek", niejako potwierdzając chwilowe kłopoty tunera Kowalskiego.
Czy to zapowiedź końca Zmarzlika? Ależ skąd. W wieku 29 lat i mając pięć tytułów mistrza świata w kieszeni, jest o krok od zapisania się w historii. Wystarczy jeszcze jedno mistrzostwo, a znajdzie się obok Ivana Maugera i Tony'ego Rickardssona na szczycie listy najlepszych zawodników wszech czasów. To tylko albo aż jeden tytuł.
ZOBACZ WIDEO: Buczkowski nie przeszedł do PGE Ekstraligi. Czy obecnie jest mu zbyt wygodnie?
Może być tak, że już w roku 2025 zobaczymy Zmarzlika na tej samej półce, co Mauger i Rickardsson. Równie dobrze Polak może się na niej nigdy nie pojawić. Sport widział już wystarczająco wiele dominacji, które kończyły się z dnia na dzień, gdy nic tego nie zapowiadało.
Bartosz Zmarzlik na szczęście ma świadomość, że o każdy o kolejny tytuł będzie mu trudniej. Widać to po jego wypowiedziach. - To nie były łatwe lata i myślę, że każdy tytuł skraca mi sen o pięć minut, bo jeśli chcę rywalizować o kolejne złote medale, to muszę spać krócej, aby mieć więcej czasu do pracy - powiedział ostatnio w rozmowie z platformą Max.
To nie są wypowiedzi w stylu Taia Woffindena, któremu po zdobyciu trzeciego tytułu mistrzowskiego wydawało się, że wchodzi w najlepszy okres swojej kariery i pozbawi Ivana Maugera i Tony'ego Rickardssona miejsca na kartach historii. Brytyjczyk otwarcie mówił o chęci wywalczenia nawet siedmiu czempionatów. Od tego momentu nie zgarnął ani jednego. Po części dlatego, że zderzył się ze ścianą zwaną Zmarzlik.
Zmarzlik stoi przed życiową szansą. Jest wciąż młody jak na żużlowca, ale konkurencja wcześniej czy później zacznie deptać mu po piętach. Nie wiadomo, jak w kolejnym sezonie będzie wyglądać sprawa silników Kowalskiego, a rozwijać się będzie chociażby Lambert i cała grupa innych zawodników.
- To mój największy sukces w karierze i bardzo mocno przeżywałem to, co działo się w Toruniu. Nigdy jednak staram się nie zadowalać tym, co mam i ciągle chcę być lepszy. Mam nadzieję, że kiedyś będę na miejscu Bartka Zmarzlika. Cieszę się jednak ze srebra, bo medal w Grand Prix był moim celem na ten sezon, a teraz wiem, że wykonałem dobrą pracę - powiedział nam Lambert po turnieju w Toruniu.
Miejmy nadzieję, że Zmarzlik dopnie swego i po cichu, bez szumnych zapowiedzi, wyśrubuje rekord tytułów mistrzowskich, bo przyjdzie taki moment, że będzie musiał zjechać z toru pokonany. Polakom przyjdzie wtedy doceniać to, że żyli w erze takiego turbokozaka.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty