Decyzja władz światowego żużla o tym, by przyznać Kaiowi Huckenbeckowi i Janowi Kvechowi stałe "dzikie karty" na przyszłoroczny cykl Speedway Grand Prix wywołała sporo kontrowersji. Tym bardziej że Niemiec i Czech przepustki otrzymali kosztem Leona Madsena oraz m.in. reprezentanta Polski. Zawodnik Abramczyk Polonii Bydgoszcz nie ukrywa, że telefon z FIM mocno go zaskoczył.
- Jeśli mam być szczery, to nie spodziewałem się tego. Myślałem, że dostanę miejsce w rezerwie cyklu, ale nie "dziką kartę". Rozmawiałem o tym z Philem Morrisem, który wyjaśnił mi kilka rzeczy, dlaczego to do mnie trafiło jedno z tych miejsc. Przyznał, że widział, jak walczyłem przez cały sezon i nawet, jeśli wyniki nie były takie, jakich się spodziewałem, to widział we mnie walkę. I to było ważne - skomentował Huckenbeck w rozmowie z brytyjskim "Speedway Star".
31-latek z Wuppertalu w tegorocznych rozgrywkach o mistrzostwo świata wywalczył 61 punktów i zajął dwunastą pozycję. Wyprzedził Szymona Woźniaka, Macieja Janowskiego, Jana Kvecha oraz Jasona Doyle'a i Taia Woffindena.
ZOBACZ WIDEO: Był blisko odejścia ze Stali. "Zdawałem sobie sprawę, że to mogę być ja"
- Myślę, że przyszły sezon będzie, może nie tyle łatwiejszy, ile spokojniejszy, a i ja będę bardziej rozluźniony. Poznałem tory, na których nigdy nie byłem, a co za tym idzie mam wiedzę o ustawieniach - przyznał.
Niemiec został zapytany o burzę wokół decyzji FIM w kontekście "dzikiej karty" dla niego. Dziennikarze brytyjskiego tygodnika poruszyli również wątek tego, że najwięcej działo się w polskich mediach. - Szczerze mówiąc, to nawet nie czytam tych komentarzy. Jak powiedziałem, nie można zadowolić wszystkich. Nawet mnie to nie obchodzi - dodał.
Prezesi mniejcie honor i odwołajcie w całej Polsce GP na 2025 pójdą z torbami