Żużel. Cudem przeżył wojnę. Ojca poznał w wieku 8 lat

WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu: Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną
WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu: Henryk Żyto (drugi z prawej) z rodziną

Henryk Żyto to jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców. Jego charakter zahartowała wojna. Jako dziecko cudem przeżył nalot alianckich samolotów. Z kolei ojca poznał, gdy miał 8 lat. Wcześniej jego tata walczył na froncie i był w niewoli.

W tym artykule dowiesz się o:

Henryk Żyto urodził się 1 listopada 1936 roku w Poniecu. Jego matka, Maria, przyszła na świat w niemieckiej Westfalii, dokąd w XIX wieku wyemigrowało wielu Polaków. Ojciec, Teodor, pochodził z okolic Rawicza. Poznali się przed wybuchem wojny, pobrali i zamieszkali w Poniecu, gdzie Teodor prowadził restaurację przy rynku. Spokojne życie rodziny zostało przerwane przez wybuch II wojny światowej.

Ojca poznał w wieku 8 lat

Ojciec Henryka wyruszył na front, by walczyć za ojczyznę. - Poznałem ojca bardzo późno, bo kiedy byłem mały, on poszedł na front, a potem trafił do niewoli i został zmuszony do pracy na niemieckiej farmie - wspominał Henryk Żyto w książce Wiesława Dobruszka z cyklu „Asy żużlowych torów”.

W 1944 roku rodzina została przymusowo wysiedlona z Ponieca. Po porannej pobudce z krzykami niemieckich urzędników zostali przetransportowani do Gosynia, a następnie pociągiem przewiezieni do Poznania, gdzie doszło do rozdzielenia. W końcu trafili do Lipska, gdzie mieli dużo szczęścia.

ZOBACZ WIDEO: Był blisko odejścia ze Stali. "Zdawałem sobie sprawę, że to mogę być ja"

- Tuż przed dworcem przeżyliśmy nalot amerykańskich bombowców. Alianci zapewne podejrzewali, że Niemcy przewożą czołgi pociągami. Może rzeczywiście tak było, ale w pociągach byli także ludzie, tacy jak my, przesiedleńcy. Kiedy ogłoszono alarm, wyprowadzono nas z wagonów. Nie było gdzie się schronić, a mama próbowała mnie i brata ochronić pod krzakiem przed odłamkami - relacjonował Żyto. Nalot trwał około dwóch godzin, wszystko wokół zostało zniszczone, lecz jego rodzinie udało się przeżyć.

Ojciec Henryka przebywał w miejscowości Eichberg (obecnie Lubogoszcz), gdzie pracował na gospodarstwie u Niemki, która umożliwiła połączenie rozdzielonej przez wojnę rodziny. Ojca poznał dopiero w wieku 8 lat, kiedy jechali furmanką między Krosnem Odrzańskim a Lubogoszczą. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu.

Śmierć przyjaciela

Po wojnie Henryk Żyto zaczął interesować się motocyklami. Jego ojciec kupił używany motocykl, a on, wykorzystując okazję, jeździł na nim w tajemnicy. Marzył o karierze żużlowca. Jeszcze w szkole zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Kowalskim, zawodnikiem Unii, który namówił go do wstąpienia do szkółki.

Był jednym z 80 młodych zawodników, trenował pod okiem Józefa Olejniczaka i dostał się do grupy, która miała szansę na karierę żużlową. Czuł wielką radość. Licencję zdobył, startując w Unii Leszno, której barwy reprezentował w latach 1953–1963, będąc jednym z kluczowych zawodników. Po dwóch sezonach wydarzyła się tragedia – jego przyjaciel Stanisław Kowalski zmarł w wyniku obrażeń po wypadku.

- Stasiu długo leżał w szpitalu, pewnie trzy miesiące. Jego śmierć nastąpiła dokładnie pięć lat po śmierci Alfreda Smoczyka. Był wtedy młody, ale już najlepszy w naszej drużynie – wspominał Żyto, który na pogrzebie poprowadził maszynę żużlową, oddając hołd przyjacielowi, dzięki któremu wszedł na drogę żużla.

Zamienił Leszno na Gdańsk

W 1965 roku Żyto zdecydował się odejść z Unii Leszno. Przyczyną były problemy z wypłatą należnych pieniędzy za pracę szkoleniową. Klub nie dotrzymywał obietnic, a po miesiącach bez rezultatów nałożono na niego karę zawieszenia. – Klub nie spełniał zobowiązań, a ja, będąc już po ślubie, miałem koszty związane z urządzeniem mieszkania i inwestycją w sprzęt. Klub miał wobec mnie długi – mówił Żyto.

Wybrał klub Wybrzeże. Media krytykowały jego decyzję, ale kibice ją rozumieli. - Odszedłem z Leszna z powodu nieprzyjemnej atmosfery i niesłusznego zawieszenia. W klubie była bieda, ale bolały mnie słowa ludzi, którzy nie znali dobrze sytuacji, a mnie potępiali - dodał.

W Wybrzeżu startował do 1980 roku, kończąc karierę w wieku 44 lat. Podczas meczu z Czechosłowacją na tor wyjechał wraz z synami, Piotrem i Pawłem, żegnając się symbolicznie z torem. Później startował jeszcze w turniejach oldbojów, aż do ostatecznego zakończenia kariery w 1992 roku, kiedy po wypadku, w którym uszkodził trzeci krąg lędźwiowy, spędził miesiąc w szpitalu.

Synowie spróbowali żużla

Obaj synowie Henryka podjęli się trenowania żużla. Piotr zdobył licencję, odnosił sukcesy w młodzieżowej kategorii, a po zakończeniu kariery został trenerem. - Dorastałem w domu żużlowca i nasiąknąłem tym metanolem. Tata ucieszył się, choć nie naciskał, bym poszedł jego śladem - wspominał.

Paweł, mimo systematycznych treningów, nie uzyskał licencji. - Zacząłem jeździć w wieku 15 lat. Trenowałem od 1981 roku, ale kontuzje, w tym uraz kolana tuż przed egzaminem, uniemożliwiły mi uzyskanie licencji - powiedział.

- Na pewno doświadczenie taty w pracy szkoleniowca mi pomagało. Często rozmawialiśmy o różnych sprawach i coś mi podpowiadał. On był bardzo dobrym żużlowcem, a ja coś tam zdobyłem, ale to były zdecydowanie mniejsze osiągnięcia. Natomiast jako trener spełniłem się trochę bardziej i to wyszło mi minimalnie lepiej. Tata też był bardzo dobrym szkoleniowcem, lecz to były trochę inne czasy. Kilku zawodników na pewno wychował. Na Węgrzech również miał sukcesy - dodał Piotr Żyto.

Henryk Żyto zmarł 7 marca 2018 roku. Jego największym osiągnięciem w reprezentacji Polski było Drużynowe Mistrzostwo Świata z 1961 roku, a w 1963 roku zdobył złoto w Indywidualnych Mistrzostwach Polski, dwukrotnie docierając do finału IMŚ.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty