Żużel na świecie nie jest zbyt popularną dyscypliną sportową. Dość powiedzieć, że profesjonalnie uprawia się go mniej więcej w 10 krajach. Trudno porównać to chociażby do piłki nożnej. Zupełnie inaczej jest w naszym kraju. Tutaj "czarny sport" podbija serca Polaków i bez wątpienia pod względem liczby kibiców na stadionach oraz przed telewizorami można go umieścić w ścisłej czołówce.
Żużlowcy milionerzy
Wszystko przekłada się na ogromne pieniądze, które pojawiają się w żużlu. Najlepsze kluby, czyli takie, które walczą o drużynowe mistrzostwo Polki, posiadają budżety sięgające 30 milionów złotych. A w przypadku Orlen Oil Motoru Lublin można nawet mówić o jeszcze większej sumie. Spora w tym zasługa spółek Skarbu Państwa, które chętnie sponsorują najlepsze drużyny w PGE Ekstralidze, czyli w najlepszej lidze świata.
W "czarny sport" mocno inwestuje także stacja telewizyjna Canal+. To właśnie ona pokazuje spotkania zespołów na dwóch najwyższych szczeblach rozgrywkowych. W elicie osiem klubów ma do podziału 60 milionów złotych rocznie, a od sezonu 2026, przez trzy następne, kwota ta wzrośnie do 71,5 miliona złotych.
ZOBACZ WIDEO: Zengota ma propozycję na reformę rozgrywek PGE Ekstraligi. "Moglibyśmy jeździć tylko w Polsce"
To wszystko przekłada się na ogromne zarobki żużlowców. Najlepsi, a więc Bartosz Zmarzlik czy Leon Madsen mogą liczyć nawet na blisko cztery miliony złotych rocznie. Ci słabsi na trochę mniej, ale nadal mówimy tutaj o ponad dwóch milionach złotych. Zresztą nawet na drugim poziomie rozgrywkowym można nazwać zawodników milionerami.
Niestety ma to również swoje ciemne strony. Coraz więcej klubów z trudnością zapina swoje budżety i niektóre funkcjonują na granicy bankructwa. Sporo mówiło się ostatnio o ebut.pl Stali Gorzów, która według doniesień mogła mieć nawet 12 milionów złotych długu. A mówimy tutaj o czołowej drużynie w kraju.
Legenda atakuje piłkarzy
Wielu kibiców uważa, że winni takiej sytuacji są sami żużlowcy, którzy praktycznie co roku otrzymują podwyżki, a kluby nie zawsze są w stanie znaleźć kolejnych sponsorów i powiększać swoje budżety. Zupełnie innego zdania jest Krzysztof Cugowski, legendarny piosenkarz oraz wokalista zespołu Budka Suflera, prywatnie zakochany w żużlu.
- Żużlowcy ryzykują zdrowiem oraz życiem. W porównaniu z nędznymi polskimi piłkarzami i tak zarabiają za mało. Nędzni piłkarze zarabiają od nich wielokrotnie więcej - mówi stanowczo w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Żużel w Polsce stoi na najwyższym poziomie światowym. Wiadomo, że jest to dyscyplina niszowa, ale mimo wszystko ci ludzie mają zarabiać. To nie jest gra w szachy, tylko balansowanie na granicy śmierci. Nie ma krańcowej kwoty, którą mogą inkasować - dodaje.
Cugowski tak śmiałe tezy stawia na podstawie własnego doświadczenia. Jak opowiada, w przeszłości miał okazję przejechać kilka okrążeń na motocyklu i choć od nastoletnich lat jeździł na "zwykłym" motocyklu, to po pokonaniu czterech kółek był niesamowicie zmęczony. - Pod koniec ręce mdleją. To jest trudny i niebezpieczny sport. A okres zawodników, kiedy mają swoje pięć minut finansowe, nie jest długi - tłumaczy.
Nie jest tajemnicą, że najlepsi polscy piłkarze zarabiają zdecydowanie większe pieniądze niż żużlowcy. Nie mówimy nawet o Robercie Lewandowskim czy Piotrze Zielińskim. Jednakże, dla przykładu Krzysztof Piątek może liczyć na około 20 milionów złotych w ciągu roku. Mateusz Klich inkasuje dwukrotnie mniej. Oczywiście zdecydowanie mniejsze kwoty pojawiają się w PKO Ekstraklasie, choć i tam Artur Jędrzejczyk, Bartosz Salamon czy Bartosz Kapustka zarabiają około dwóch milionów złotych rocznie.
To sumy mniejsze niż w przypadku najlepszych żużlowców w PGE Ekstralidze. Nie można jednak zapominać, że ci muszą za własne pieniądze kupić cały sprzęt do motocykli, co w skali roku może wynieść nawet milion złotych lub więcej. Sam silnik to od 30 do 50 tysięcy złotych, a tych zużywa się w ciągu sezonu od kilku do kilkunastu.
- Nie ma, co zazdrościć. A jak się zazdrości, to najlepiej wsiąść i samemu spróbować jeździć - podsumowuje Krzysztof Cugowski.