Nicolai Klindt w czerwcu zaliczył groźny upadek w lidze polskiej. W Duńczyka wjechał jego klubowy partner, który był juniorem Wybrzeża Gdańsk. Zawodnik złamał rękę, ale to był dopiero początek jego problemów, bowiem doznał również pęknięcia kręgu szyjnego C5, a dodatkowe badania wykazały, że wystąpiło ono blisko nerwów.
Na łamach "Speedway Star" doświadczony żużlowiec podzielił się wstrząsającym wyznaniem, z którego dowiedzieliśmy się, jak poważne skutki przyniosła ta kraksa. Każdy kolejny upadek mógł się skończyć wielką tragedią. Stąd też ostrożnie podchodził do tematu związanego z powrotem na tor.
Ta sztuka mu się udała. Klindt wziął udział w 72. turnieju o Łańcuch Herbowy i wypadł w nim bardzo dobrze. Wywalczył dziewięć punktów i przywoził za swoimi plecami takich rywali jak np. Adrian Cyfer, Szymon Woźniak, Bartosz Smektała czy Oliver Berntzon. 35-latek zdawał sobie sprawę, że brak startu może oznaczać dla niego problem ze znalezieniem klubu w Polsce.
ZOBACZ WIDEO: Orzeł z innym prezesem zyska nową jakość? Jest jeden warunek
35-latek był bliski związania się z H. Skrzydlewska Orłem Łódź, jednakże ostatecznie nie doszło do finalizacji rozmów. Duńczyk musiał ratować się kontraktem warszawskim, który podpisał w Arged Malesie Ostrów.
Tym samym żużlowiec spokojnie może przepracować zimę i wiosną pokusić się o angaż w którymś zespole, a może nawet i powalczyć o skład w ostrowskim zespole. W minionych rozgrywkach Klindta oglądaliśmy na torze w 36 wyścigach, w których wywalczył 60 punktów i 6 bonusów.