Zenon Plech bez tajemnic

Zenon Plech nigdy nie należał do osób, które brały życie zbyt poważnie. Swoją karierę wspomina przed wszystkim jako wspaniałą przygodę i świetną zabawę. Jest świadomy błędów jakie popełniał w młodości, ale z przekonaniem zaznacza, że niczego nie żałuje.

W tym artykule dowiesz się o:

Na początku był "komarek" i wyścigi na zamarzniętym stawku. Żużel spotkał Zenona Plecha, kiedy jako szesnastolatek wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał w jednym z gorzowskich internatów. Okoliczności w jakich trafił do szkółki nie należały do specyficznych. - Liceum Ogólnokształcące do którego uczęszczałem znajdowało się blisko stadionu. Razem z kolegami wybrałem się na zapisy do sekcji żużlowej. Wówczas nie byłem tym faktem specjalnie podekscytowany - mówi. Wątła budowa szesnastoletniego Zenka od początku budziła sceptyczne nastawienie ówczesnego instruktora gorzowskiej szkółki - Andrzeja Pogorzelskiego. Pogorzelski miał w czym wybierać, do szkółki zapisało się wówczas blisko 150 chłopców. Młody Zenek bez problemu przeszedł wszystkie etapy selekcji. Nie mogło stać się inaczej ponieważ nasz bohater już na pierwszym treningu zaprezentował jazdę ślizgiem kontrolowanym.

Zenon Plech przyznaje, że jego kariera potoczyła się w zawrotnym tempie. Błyskawicznie przebił się do pierwszego składu Stali Gorzów co było sporym osiągnięciem jeśli weźmiemy pod uwagę silną konkurencję i brak wyścigów młodzieżowych. Mimo to ligowy debiut w Gdańsku wypadł słabo, nasz bohater przyjął porażkę jako osobistą tragedię i zalał się łzami. Dziś bagatelizuje tamtą sytuację, twierdząc że był wówczas dzieckiem i jego reakcje były adekwatne do wieku. Wraz z upływem lat i sportowym rozwojem pan Zenon nabierał coraz większego dystansu do siebie i własnej kariery.

Dowcipniś

Wielu najwybitniejszych współcześnie żużlowców otwarcie przyznaje, że korzysta z pomocy psychologów a porażki na torze negatywnie odbijają się na ich samopoczuciu. Kiedy zapytałem Zenona Plecha, czy żużel kiedykolwiek spędzał mu sen z powiek, roześmiał się. -A gdzie tam! Ja myślałem tylko o tym jaki komu kawał wywinąć.

W młodości Zenon Plech nie brał życia zbyt serio. Zwykle był wesoły, towarzyski i żył chwilą. Dobitnie świadczyć może o tym choćby ...spontaniczna ucieczka ze szpitala. W kwietniu 1972 roku Stal Gorzów rozgrywała mecz wyjazdowy w Świętochłowicach. W efekcie wypadku na torze Plech doznał wstrząśnienia mózgu i trafił do miejscowego szpitala. Następnego dnia po feralnej kraksie w odwiedziny do naszego bohatera przyszedł Józef Jarmuła. Gość wyprowadził kolegę z toru ze szpitalnej sali i po kilkuminutowym spacerze obaj znaleźli w samochodzie Jarmuły. Jak wspomina słynną ucieczkę Zenon Plech? - Ach tam od razu ucieczka...Józek po prostu odwiedził mnie, wyprowadził ze szpitala do samochodu i zawiózł do siebie do domu na kawę. Ja zdałem sobie sprawę z tego, że jestem poszukiwany dopiero w momencie gdy do drzwi zapukała policja. Okazało się, że szukało mnie wiele jednostek. Kiedy Józek odwiózł mnie do szpitala ordynator oddziału zasugerował, żebym kontynuował leczenie u siebie w Gorzowie.

Zenon Plech przystał na propozycję świętochłowickich lekarzy, ale w szpitalu w Gorzowie już się nie stawił. Kiedy przypomniałem, że dzień przed tymi wydarzeniami doznał wstrząśnienia mózgu, machnął ręką. - Wstrząśnienie mózgu to nic wielkiego. Nie znam żużlowca, który by tego nie przechodził. Ot, trochę poszumi w głowie i przestanie - bagatelizuje.

Po kilku słynnych psikusach młody Zenek był osobą na którą szczególnie uważano w gorzowskim parkingu. Jeden z jego kawałów omal nie skończył się spaleniem klubowych motocykli...Sam zainteresowany opowiada o tym z wyrazem twarzy dziecka, które jest dumne z tego co spsociło. -Spaliłem...to mocne słowo...Kiedyś była taka praktyka po zawodach, że zawodnicy wspólnie myli metanolem swoje motocykle. Podpaliłem Jurkowi Rembasowi pędzel, który oczywiście zaczął parzyć go w dłoń. Upuścił płonący pędzel i ogień rozprzestrzenił się na wszystkie motocykle. Nie stało się jednak nic wielkiego, spłonęły opony i przewody, do żadnych efektownych wybuchów nie doszło. Było wesoło...Trzeba przyznać, że nie byliśmy aniołkami.

Pan Zenon słynął z tego, że był niesforny i lekkomyślny. W czasie swojej kariery wielokrotnie startował z poważnymi kontuzjami, które utrzymywał w tajemnicy nawet przed swoimi kolegami. Jego zdaniem każdy żużlowiec zachowywałby się tak samo na jego miejscu, gdyby w grę wchodziło dobro drużyny.

Niefrasobliwość i bezpośredniość z jaką Zenon Plech podchodził do życia nie zawsze wychodziły mu na dobre. Nasz bohater nie zwykł troszczyć się o własną przyszłość a uzyskiwane dzięki żużlowi dobra materialne traktował jako przyjemny dodatek do świetnej zabawy jaką było ściganie się. Świętości nie stanowiły dla niego nawet zdobywane na torze trofea, którymi przy różnych okazjach obdarowywał swoich znajomych. Pan Zenon nie miał jednocześnie we zwyczaju oczekiwać rewanżu. Niektóre osoby z jego otoczenia potrafiły cynicznie wykorzystywać jego hojność i prostolinijność. Podobnie traktowano jego niepoprawną koleżeńskość. W trakcie zawodów Plech potrafił udzielać cennych porad nawet swoim rywalom.

Nasz bohater długo nie przywiązywał wagi nawet do tak elementarnych spraw jak miejsce zamieszkania. Po wyprowadzce z internatu zamieszkał w hotelu pracowniczym. Długo nie zagrzał tam miejsca. Po jednej z hucznych imprez poproszono go aby się wyprowadził. Będąc wówczas jednym z najlepszych polskich żużlowców musiał szukać schronienia w klubowym warsztacie, który na jakiś czas stał się jego domem. Dziś pan Zenon wspomina tę sytuację z uśmiechem. -Mieszkanie w warsztacie wcale nie było złe. Ważne, żeby sobie przytulnie urządzić takie miejsce. Ja miałem materac i wszystko co było mi do życia niezbędne. Nie miałem powodów do narzekania.

Karambol

Trudno znaleźć słowa, którymi można byłoby wymownie opisać emocje towarzyszące oglądaniu makabrycznego wypadku żużlowego. Nie sposób wymazać z pamięci widoku człowieka rozbijającego się o bandę i opadającego bezwładnie na tor. W takich chwilach żużlowy spektakl wymyka się z pod kontroli a poczucie bezradności w parkingu i na trybunach jest identyczne.

Kiedy osoby blisko związane z czarnym sportem wspominają takie sytuacje w ich opowiadania często wkrada się sprzeczność. Z jednej strony starają się tym nie ekscytować podkreślając, że taki ma przecież charakter ta dyscyplina. W innym wypadku potrafią zareagować emocjonalnie, nawet wtedy gdy tematem rozmowy jest karambol z przed ponad ćwierćwiecza. Kiedy zapytałem Zenona Plecha jak wspomina wypadek do jakiego doszło podczas finału IMP w Grańsku w 1983 roku odpowiada lekko obruszony - A dlaczego ja mam to wspominać?.

Kraksa do której wówczas doszło do dziś żyje we wspomnieniach jej uczestników. W pierwszym wyścigu imprezy na starcie stanęli jej główni faworyci - Zenon Plech i Roman Jankowski. Na wejściu w pierwszy łuk zrobiło się bardzo ciasno w efekcie czego makabrycznemu wypadkowi ulegli Roman Jankowski i Jan Krzystyniak. Wiele osób dopatrywało się wówczas winy w postawie Plecha, który miał doprowadzić do wypadku przedłużając prostą. Jak zapamiętał tamten wypadek pan Zenon? - Najlepiej ze startu wyszedł Jan Krzystyniak z pola D. Najbliżej murawy był Grzegorz Kuźniar, który zdecydowanie przegrał start, dzięki temu jadąc z drugiego pola miałem komfort wejścia w krawężnik. Romana Jankowskiego, którego miałem po prawej ręce lekko podniosło. Leszczynianin nie zapanował nad sytuacją, kiedy do krawężnika ściął Krzystyniak. To co się wydarzyło to była ewidentnie wina Romana. Ja nie odjechałem nawet na metr od krawężnika. Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia.

Jak po latach komentuje tamten wypadek Roman Jankowski? - Trudno komukolwiek przypisywać winę za ten karambol. Do wypadku doszło w ferworze walki, gdy zrobiło się bardzo ciasno w wejściu w łuk. Nie mam żalu do kogokolwiek, po prostu taki jest ten sport.

Kilka dni później drużyna Zenona Plecha - Wybrzeże Gdańsk przyjechała na mecz ligowy do Leszna. Ten dzień był jednym z najgorszych w karierze naszego bohatera. Pan Zenon zdobył zaledwie dwa punkty w dwóch biegach co jak na jego wyśrubowaną średnią biegową stanowiło ewenement. Po tych wyścigach zawodnik nie pojawił sie więcej na torze. - Wygwizdano mnie okrutnie przypisując mi winę za karambol, do którego doszło w Gdańsku. Mam pretensje do jednego z leszczyńskich fotografów, który klatka po klatce sfotografował ten wypadek. Na jego zdjęciach było wyraźnie widać, że nie mam nic wspólnego z gdańską kraksą. Gdyby te fotografie zostały opublikowane wcześniej nie zostałbym obrzucony błotem.

Na wielu żużlowców gwizdy działają mobilizująco. Zenon Plech potwierdza, że również jemu nieprzychylność publiczności wielokrotnie dodawała skrzydeł. Od razu jednak zaznacza. - Wtedy w Lesznie nie potrafiłem się przełamać. To był chyba mój najgorszy występ w całej karierze.

Podjąć wyzwanie

Mimo niefrasobliwego podejścia do życia Zenon Plech zawsze miał świadomość jak wiele ryzykuje uprawiając tę dyscyplinę sportu. Sam określa żużel jako sport ekstremalny. Pan Zenon nie ukrywa, że przed rozpoczęciem zawodów w jego głowie często biły się różne myśli.- Przed natłokiem myśli zawsze "chronił" mnie żużlowy kombinezon i kask. Kiedy zapinałem kombinezon pod szyję, uspokajałem się, odrzucałem różne natrętne myśli i byłem skoncentrowany wyłącznie na tym, żeby wygrać start i dowieźć zwycięstwo do mety.

Mimo prowadzenia intensywnego życia i wielu emocji doznawanych na torze Zenon Plech zawsze potrafił oderwać się od trudów codzienności. Jego ulubioną formą wypoczynku jest wędkowanie, któremu oddaje się z rozkoszą od wielu lat, - Na rybach zapominam o całym świecie. To dla mnie idealna forma wypoczynku, potrafię się wyizolować.

Trener

Zenon Plech przyznaje, że pełnienie funkcji trenera we współczesnym żużlu jest zdecydowanie trudniejsze niż przed laty. Osoba prowadząca zespół odpowiada nie tylko za wynik drużyny. - Jest zdecydowanie trudniej niż w czasach gdy zawodnicy mieli zapewnione określone świadczenia od klubu. Będąc trenerem musiałem mieć świadomość, że wystawiając zawodnika do meczu daję mu szansę zarobić. Jeśli posadzę go na ławce odcinam mu źródło zarobkowania. To są naprawdę trudne sytuacje.

Zdaniem Zenona Plecha jednym z poważniejszych problemów z jakim zmaga się polski żużel jest zakłamanie prezesów klubowych. - Wszyscy narzekają na zbyt wysokie oczekiwania finansowe zawodników a jednocześnie podbijają stawki. To jest chore, bo jednocześnie zaniedbujemy szkolenie własnej młodzieży. Spójrzmy choćby na Gorzów, który zawsze uchodził za kuźnię talentów. Dziś kupuje się tam najdroższych żużlowców na świecie a jednocześnie brakuje własnych wychowanków. Nasz żużel nie może iść w tym kierunku - mówi z przekonaniem.

Zdaniem byłego wicemistrza świata na bardzo niskim poziomie stoją przygotowania kondycyjne naszych zawodników. Większość żużlowców nie wykonuje odpowiedniej ilości ćwiczeń i próbuje zastępować ciężką pracę jazdą na crossie, która nie przynosi takich samych efektów. - Kiedy trenowałem drużynę bydgoską poprosiłem zawodników, żeby każdy z nich prowadził zeszyt w którym osoba nadzorująca ćwiczenia będzie je odnotowywała. Chciałem mieć wgląd w to jak przepracowali zimę. Żaden z zawodników nie pokazał mi takiego zeszytu.

Zenon Plech czuje się spełniony swoją dotychczasową karierą trenerską i zawodniczą. Jak sam twierdzi nie musi już czegokolwiek udowadniać. Mimo to nie zapomina o żużlu. Aktualnie intensywnie pracuje nad własną autobiografią, która prawdopodobnie ukaże się się w maju przyszłego roku. Kiedy pytam czy nie żałuje swojej młodzieńczej niefrasobliwości odpowiada z dumą. - Przeżyłem piękną przygodę i gdybym mógł się cofnąć w czasie z przyjemnością ponownie popełniłbym te same błędy.

Komentarze (0)