Oskar Polis wystąpił w raptem czterech meczach w poprzednim sezonie. Żużlowiec w rozmowie z nami nie kryje rozgoryczenia i w bezpośredni sposób wypowiada się na temat H.Skrzydlewska Orła Łódź. Klub nie chce zapłacić mu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Wszystko wskazuje na to, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Za panem trudny sezon, który nie przyniósł zbyt wielu okazji do startów. Na linii Polis - Orzeł wciąż jest ostro. Niedawno w rozmowie z Interią prezes Witold Skrzydlewski zapowiedział, że spotkacie się w sądzie, tak jak pan sobie życzył.
Oskar Polis, żużlowiec OK Kolejarza Opole: Nawet nie czytałem tego wywiadu. Nie chciałem kierować sprawy do sądu, ale skoro to jedyna możliwość, żebym odzyskał pieniądze, nie mam innego wyjścia. Klub nie zapłacił mi za mecze, w których wziąłem udział. W dodatku mówi o jakichś wyimaginowanych karach i podpunktach, żeby tego nie robić. Na razie sprawą zajmują się moi prawnicy. W ostateczności skieruję ją do sądu. Nie odpuszczę.
Prezes Skrzydlewski pozostaje jednak nieugięty. Pan jest przekonany, że w tym przypadku racja leży po stronie zawodnika.
Na moje tak. Nie rozumiem dlaczego klub nie chce mi zapłacić za spotkania, w których występowałem. Nie wiem, z jakiej racji kwota ma zostać potrącona. Przy tym nie mówimy o małych pieniądzach, trochę tego się uzbierało. Myślałem, że wszystko będzie w porządku, a klub zachowa się uczciwie. Z tego, co widzę, muszę się jednak przepychać prawnie. Niefajnie.
O jaką kwotę chodzi?
Nie o grosze, ani dziesięć lub dwadzieścia tysięcy. Mówimy o czterokrotnie większych pieniądzach.
Jeśli sprawa trafi do sądu, jest pan przekonany, że wygra ten proces?
Nie mam pojęcia, dlaczego klub idzie w zaparte, że nie należą mi się pieniądze za wykonaną pracę. Odsunął mnie od składu, korzystał z innych żużlowców, a należnych środków i tak nie chce mi się wypłacić. Powiedziałbym dużo na ten temat, ale nie chcę pogarszać sytuacji. Zwłaszcza, jeśli rzeczywiście mamy spotkać się w sądzie. Lepiej tam to wyjaśnić. Przyznam szczerze, że to wszystko jest dla mnie kuriozalne.
Obawia się pan tego, co może się wydarzyć w sądzie?
Nie mam czego się bać. Niech pan sobie wyobrazi, że wykonuje swoje obowiązki, robi, co do pana należy, a potem ni z tego, ni z owego, nie otrzymuje wynagrodzenia. Tak się nie robi.
Zdecydował się pan na transfer do Kolejarza. Ostatnio w głośnym wywiadzie Tomasz Orwat powiedział, że klub z Opola zalega mu pieniądze. Środków za podpis pod kontraktem nie otrzymał także Paweł Miesiąc. Podobnie wygląda sytuacja Emila Breuma.
Jeździłem tam sześć lat. Kolejarz uregulował wszystkie zobowiązania. Dlatego jestem spokojny. Ośrodków, które mają większe lub mniejsze problemy, jest więcej. Nie chodzi tylko o nasz kraj. Nigdzie nie jest kolorowo. Gdzie nie przyłożę ucha, słyszę o zaległościach. To dotyczy PGE Ekstraligi i klubów rywalizujących na niższych szczeblach.
Mimo tego jest pan spokojny, że w Opolu uda uniknąć się problemów.
Znamy się z prezesem od dłuższego czasu. Może nie zawsze dostawałem pieniądze na czas, ale nigdy nie było sytuacji, żebym nie otrzymał tego, co mi się należy. Co mogę więcej dodać. Niezależnie od tego, jaki klub bym wybrał, nie mógłbym być niczego pewny, bo problemy są wszędzie. Wierzę prezesowi. Nie chcę nawet myśleć, co będzie w przyszłości. Wolę unikać niepotrzebnego stresu.
Rozważał pan podpisanie kontraktu warszawskiego i oczekiwanie na transfer w trakcie sezonu? W takim układzie, przy dobrych wiatrach, dałoby się zapewne zarobić więcej. Być może również znaleźć posadę w Metalkas 2. Ekstralidze.
Pod koniec sezonu byłem zrezygnowany. Wszędzie robiono mi pod górkę. Jeździłem naprawdę mało. Nie chcę wałkować tego wątku, bo wielokrotnie się do niego odnosiłem. Zastanawiałem się, czy jest w ogóle sens kontynuować karierę. Orzeł ma względem mnie zaległości. Nadal nie dostałem wszystkich pieniędzy ze Szwecji. Źle się dzieje w żużlu. Rozważałem poważnie, żeby dać sobie spokój. Nadal takie myśli do mnie wracają. Stwierdziłem, że to będzie rok ostatniej szansy i jeszcze spróbuję.
Atmosfera panująca w Łodzi zapewne nie ułatwiała panu zadania. Zakontraktowano więcej seniorów, niż miejsc w składzie. To odbiło się na pana komforcie?
O zwyżce seniorów wiedziałem zdecydowanie wcześniej. Wychodziłem jednak z trudnej sytuacji obronną ręką. Na treningach i sparingach byłem najlepszy spośród polskich seniorów. Potem zaczęło się kombinowanie. Za wszelką cenę starano się udowodnić prezesowi, że ktoś jest lepszy ode mnie, mimo że w rzeczywistości było inaczej.
Wprowadzono absurdalne mierzenie czasów, w dodatku zmanipulowane, zupełnie mijające się z prawdą. To wszystko było chore. Niby te sytuacje są za mną, ale emocje jeszcze nie opadły. Usilnie starano się uprzykrzyć mi życie, kombinowano, jak pogrążyć. Częściowo się to udało. Szkoda minionego sezonu. Rok stracony i tyle. Gdybym jeździł, na pewno sportowo bym się obronił, a tak jestem w innym miejscu.
Trener Orła przed sezonem mówił wprost. Najsłabszy odpada.
Dla mnie to w ogóle nie jest trener, za duże słowo. Wprowadził taką zasadę, potem ja robię osiem punktów w pierwszym domowym meczu, inny zawodnik jeden i w nagrodę zostaję odsunięty od składu. To przecież mówi samo za siebie. Co tu dodać?
W poprzednim sezonie nie brakowało zawirowań. Co pan myśli o całokształcie wydarzeń?
W ogóle staram się o tym nie myśleć. Nie mam na to nerwów. Można odwoływać się do wielu przykładów. Miałem drobne spięcie z jednym kibicem, które ciągnie się ze mną do dziś, bo ciągle ktoś mi to wypomina. W dodatku zajście urosło do liczby mnogiej. Nie chcę tego natomiast rozbierać na czynniki pierwsze.
Dlaczego zabrakło dla pana miejsca w składzie i jeździli Tomasz Gapiński oraz Daniel Kaczmarek?
Nie chcę mieszać w ten wir Gapińskiego. Nie wiem, czemu stawiano na niego, a nie na mnie. Wiem za to, dlaczego zamiast mnie wybrano Kaczmarka.
To znaczy?
Koleżeństwo i tyle. Chłopcy z jednej wsi. Tak to określę.
Więc stara się pan jak najszybciej zapomnieć, o tym, co wydarzyło się w Łodzi.
Tak. Najbardziej irytuje mnie, że taki klub zniszczył kilka lat mojej ciężkiej pracy w drugiej lidze, a na koniec muszę się od niego domagać pieniędzy, które zarobiłem na torze. Zamiast tego tworzą jakieś wymyślone kary. To już jest szczyt wszystkiego i gwóźdź do trumny. Myślałem, że to porządny i profesjonalny klub. Jak widać wręcz przeciwnie. Beznadziejne zachowanie. Ja zachowałem się w porządku. Wystawiłem faktury. Zapłaciłem od nich podatki, które też nie były małe. Do tej pory nie odzyskałem pieniędzy.
To co się wydarzyło może mieć wpływ na pana występy w nadchodzącym sezonie?
Nie. Liczę tylko, że jak najszybciej dostanę należne mi środki i będę mógł zapomnieć o tym, co się działo oraz z czystą głową rozpocząć następne rozgrywki.
Z pana narracji jasno wynika, że o odpuszczaniu nie ma mowy.
Oczywiście, że nie. Mówimy o zbyt dużej kwocie, żeby puścić to płazem Orłowi. Ja się w to nie mieszam. Sprawą zajmują się prawnicy. Do nikogo nie dzwonię, z nikim nie rozmawiam. Klub dostanie stosowne pisma i będzie musiał się do nich ustosunkować.
Gdyby nie zabezpieczenie finansowe, mógłby pan mieć problem, żeby przygotować się właściwie do nadchodzących rozgrywek?
Można tak powiedzieć. Na szczęście nie muszę odbudowywać formy, bo jeździłem mniej tylko przez rok. W polskiej lidze odjechałem przyzwoite spotkania. Do Opola wracam z nadzieją na powtórzenie albo nawet poprawę rezultatów z sezonu 2023. Wydaje mi się, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że tak się stanie.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Po rozmowie z Oskarem Polisem próbowaliśmy uzyskać komentarz prezesa H.Skrzydlewska Orła Łódź, w sprawie zarzutów skierowanych w stronę klubu. Witold Skrzydlewski po odebraniu telefonu jednak odmówił komentarza. Identycznie postąpił trener Maciej Jąder.