Szokujące słowa o polskim klubie. "Zniszczyli mi karierę i życie"

WP SportoweFakty / Jakub Barański  / Na zdjęciu: Tomasz Orwat
WP SportoweFakty / Jakub Barański / Na zdjęciu: Tomasz Orwat

- Byłoby lepiej, gdybym nie podpisał kontraktu nigdzie, a zrobiłem to w Opolu i to na dwa lata. Kolejarz zniszczył mi karierę i życie - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Tomasz Orwat.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Chciałem zacząć od pytania, jak ocenia pan miniony sezon, ale ze statystyk wynika, że odjechał w nim pan jeden mecz i tylko jeden wyścig.

Tomasz Orwat, zawodnik OK Kolejarza Opole: Za to średnią biegopunktową miałem niezłą, bo 2,000! Mówiąc jednak już zupełnie poważnie, to nie mam wątpliwości, że popełniłem jeden z największych błędów w życiu.

Co było tym błędem?

Przejście do Kolejarza Opole. Prawda jest taka, że byłoby lepiej, gdybym nie podpisał kontraktu nigdzie, a zrobiłem to w Opolu i to na dwa lata. To była zresztą inicjatywa klubu, bo sam tego nie proponowałem, choć przyznam, że przyjąłem taką opcję z entuzjazmem. Teraz wiem, że lepiej było czekać i walczyć o ofertę z jakiegoś innego klubu w trakcie rozgrywek, a nawet odpuścić temat i zakończyć karierę. Oszczędziłbym sobie zmartwień i nie miałbym długów. Zamiast tego Kolejarz zniszczył mi karierę i życie, bo żużel niewątpliwie był całym moim życiem. Układałem wszystko z myślą o sporcie, nawet swoją pracę na ciężarówkach czy studia.

Skąd wzięły się długi, skoro pan nie jeździł i jaka jest obecnie ich skala?

Teraz jest w porządku. Poradziłem sobie i udało się to prawie wyzerować. Przyczyna problemu jest jednak złożona. Zaczęło się rok wcześniej w Rawiczu. Wszyscy wiedzą, jaka była tam sytuacja. Tamtejszy klub próbował jednak grać ze mną fair. Nie mieli pieniędzy, ale próbowali coś oddać, dali motocykle. Zachowali twarz i mam do nich szacunek, bo nie każdy Kolejarz tak postępuje. Zakończyłem pod kreską, ale nie było wielkiego dramatu. Doszliśmy z rawiczanami do jakiegoś sensownego kompromisu, żebym nie był aż tak poszkodowany. Po transferze do Opola liczyłem na krok w przód.

Dostałem zapewnienie, nawet na piśmie, że przy odpowiednich zdobyczach punktowych, będę występować w każdym meczu. Miało to zresztą wynikać z sytuacji kadrowej, bo klub przekonywał, że nie będą startować Szwedzi. Nie było również mowy o tym, że w zespole pojawi się Paweł Miesiąc. Oczywiście, do żużlowców nie mam pretensji, bo na ich miejscu też chciałbym jeździć. Byłoby jednak lepiej, gdyby Kolejarz zagrał ze mną w otwarte karty, a tego nie zrobił.

ZOBACZ WIDEO: Włókniarz może spaść z PGE Ekstraligi. Cieślak zaniepokoił kibiców

Skoro w Opolu pan praktycznie nie jeździł, to w jaki sposób rosły pana długi?

Zacznę od tego, że klub zapłacił mi za dwa zdobyte punkty, które wywalczyłem w tym jednym spotkaniu. Wszyscy w klubie byli tym zresztą zdumieni, bo byłem jednym z pierwszych, który otrzymał pieniądze. Nie dostałem jednak całości kwoty, która miała być równowartością zakupu nowego silnika. Kiedy umawiałem się na kontrakt, to kwotą za podpis była nowa jednostka napędowa, ale w umowie trzeba było podać stawkę, która była trzy tysiące niższa, niż to, co musiałem faktycznie wydać na silnik.

Poza tym mieliśmy dodatkową umowę, że klub zobowiązuje się do serwisowania tej jednostki. Chodziło o dwa serwisy na łączną kwotę 10 tysięcy złotych. Prezes cały czas mówił, że mi dołoży, ale widziałem, że ma z tym ewidentny problem. W końcu zadzwonił do mnie Ashley Holloway, który pytał, czy na pewno chcę ten silnik, bo może sprzedać go kogoś innemu.

Co pan zrobił?

Wyszedłem z inicjatywą do prezesa, żeby odjął od tych 10 tysięcy na serwisy te trzy tysiące. Zależało mi, bo zbliżał się sezon, a ja nie byłem do końca przygotowany. Jeździłem na starszych jednostkach. Finalnie wystawiłem fakturę, ale wtedy usłyszałem, że tak zrobić nie można, bo w kontrakcie jest coś innego. Rozbiłem to zatem na dwie faktury, ale brakującej części nie dostałem do tej pory. Cała sprawa dotyczy trzech tysięcy złotych, ale warto pamiętać też o innych wydatkach, bo przecież cały czas dojeżdżałem na treningi, walczyłem o miejsce w składzie.

Z tego powodu ponosiłem koszty, a zawodnicy w Krajowej Lidze Żużlowej nie mają takich budżetów jak ekstraligowcy. Dla nas liczy się często każdy grosz i dlatego chciałbym to odzyskać. Przez długi czas Kolejarz nie kwestionował, że mi się to należy. Zmieniło się to, gdy drużyna odpadła z fazy play-off.

Co pan wtedy usłyszał?

We wrześniu próbowałem skontaktować się z prezesem. Dzwoniłem w zasadzie codziennie, bo potrzebowałem kasy. Liczyłem, że chociaż raz odbierze i w końcu coś wskóram. Pierwsza wiadomość była po tygodniu prób. Napisał, że jest na urlopie, ale zapytał, co się dzieje. Wyjaśniłem, że chodzi mi o zaległe pieniądze. W odpowiedzi padło pytanie, czy potrzebuję ich na już. Stanęło na tym, że mam czekać. W trakcie sezonu moje długi rosły. Po pierwszych kilku treningach w tym roku nie miałem już pieniędzy, żeby przyjechać na kolejne.

Trzeba było opłacać paliwo, opony, mechaników, serwisy, a kwota za podpis nie wystarczyła nawet na silnik, do którego sam dołożyłem. Gdybym jeździł, punktował, gdyby wszystkie ustalenia były realizowane, to nie byłoby kłopotu. Bardzo szybko wystrzelałem się z pieniędzy i zaczynałem się zadłużać.

Dlaczego pan nie jeździł? Może na treningach był pan słabszy od kolegów?

Zapewniam, że nie byłem słabszy. Przed pierwszym meczem w Pile mieliśmy jeden dzień wyścigowy i tam faktycznie wyglądałem nieco gorzej. Ostatecznie na inaugurację pojechałem ten jeden bieg i zdobyłem punkt z bonusem. Byłem optymistycznie nastawiony przed kolejnymi wyścigami, bo znam świetnie pilski tor. Nie otrzymałem jednak kolejnych szans.

Dodam, że w końcu klub zapłacił mi kwotę za podpis. To było już po tym spotkaniu, a wiem, że inni czekali jeszcze dłużej lub wciąż czekają. Dzięki temu mogłem kupić silnik. Rozgryzłem go i na treningach byłem szybki. Kolejne spotkanie odbyło się po miesięcznej przerwie. Moim rywalem do miejsca w składzie był Stanisław Melnyczuk, ale od początku czułem, że coś jest nie tak.

Dlaczego?

Nie było mnie w awizowanym składzie. Chciałem jednak udowodnić, że ktoś się pomylił i mi się udało. Na cztery biegi wygrałem z nim trzy razy. Ta jedna porażka była spowodowana w tym, że we mnie wjechał i musiałem się ratować przed upadkiem. Później musiałem przez godzinę czekać na stadionie, aż pan trener łaskawie powie mi, kto jedzie w meczu.

Co pan usłyszał?

Dowiedziałem się, że nie jadę, że szansę dostanie Staszek, bo mamy szeroką kadrę, ale na pewno wystartuję w następnym spotkaniu. Dodatkowo trener tłumaczył, że przyjechała rodzina Staszka z Ukrainy i co on miałby im teraz powiedzieć. Stwierdziłem, że nie za bardzo mnie to interesuje, bo mam swoje problemy.

Pokazałem nawet szkoleniowcowi dodatkową umowę z klubem, że mam jechać w każdym meczu. Stwierdził, że on o tym nic nie wiedział. Ostatecznie uszanowałem jednak sytuację. Swoją drogą, w tym porozumieniu był jeszcze zapis, że klub ma mi zwracać pieniądze za dojazdy. Dopiero po czasie usłyszałem, że zwroty będą, ale tylko za mecze, a nie za treningi.

Jak było podczas kolejnych treningów?

Bez większych zmian, choć stawałem się coraz biedniejszy i poważnie zastanawiałem się, czy należy w to brnąć. Sportowo wszystko się jednak broniło. Nie byłem gorszy od zawodników, którzy jeździli w meczach. Problem polegał też często na tym, że na tych treningach nie było ani trenera Marcina Sekuli, ani menedżera Jarosława Dymka. Nikt nie chciał jeździć spod taśmy, a mi na tym zależało, bo chciałem dostać się do drużyny.

To co wy robiliście na tych treningach?

Do dziś tego nie wiem. Prawda jest taka, że nie miał one wielkiego sensu. Można było sobie pojeździć samemu, pogadać i tyle. Koszty jednak rosły. Każda taka przyjemność to było dla mnie ponad tysiąc złotych. Z czasem, gdy pogoda była niepewna, to dwa razy zastanawiałem się, czy jechać do Opola. Bałem się, że pocałuję klamkę i wydam pieniądze.

Jak długo jeździł pan na treningi? Nie miał pan myśli, że lepiej dać sobie spokój, skoro długi rosną?

Niestety, jestem chyba z tych naiwnych. Długo wierciłem wszystkim dziurę w brzuchu, żeby dać mi szansę. W pewnym momencie usłyszałem, że dostanę ją kosztem Larsa Skupienia. Miałem się z nim ścigać na treningu, ale znowu od początku czułem, że coś nie gra.

Dlaczego?

Wiedziałem, że jestem szybki, ale ścigania nie było, bo Lars był wolny i mówił trenerowi, że potrzebuje jeszcze czasu. Ostatecznie podzielono nas na grupy i rywalizowałem ze Staszkiem, a Lars z innym zawodnikiem. Mówiłem, że nie takie były ustalenia, że bez sensu zużywam opony. Wygrałem swoje dwa biegi, a Lars przegrał. W końcu doczekałem się wyścigu z nim, ale jak to w żużlu bywa, tym razem mi uciekły ustawienia. Drugiego pojedynku już nie było, co dziwne, bo w takich sytuacjach zazwyczaj nie kończy się na jednym wyjeździe.

Po zjeździe z toru zobaczyłem, że Lars szybko się pakuje. Był zadowolony, trener też, a ja zastanawiałem się, o co tu chodzi. Marcin Sekula powiedział mi, żebym dał spokój, bo mogłem z nim wygrać, a przegrałem i jest po temacie. Wtedy zrozumiałem, że w tym klubie nie pojeżdżę, choć do naprawdę kuriozalnej sytuacji doszło dopiero w fazie play-off. Wtedy zostałem odsunięty od składu na podstawie filmików, które trener oglądał podczas pobytu na wakacjach w Turcji.

Jak to na podstawie filmików?

To była faza play-off. Stwierdziłem, że przyjadę na trening, bo dawno nie jeździłem, a może przy okazji namieszam im w głowach i spotkam prezesa, któremu upomnę się o spłatę zaległości. Radziłem sobie bardzo dobrze, albo wygrywałem wszystkie wyścigi, albo przyjeżdżałem zaraz za Robertem Chmielem. Nawet po przegranych startach. Pokonywałem też Larsa, ale dobrze wiedziałem, że nie pojadę. Nie zamierzałem jednak płakać, zacząłem się z tego wręcz nabijać. Specjalnie chodziłem do prezesa i pytałem o podwójne standardy w klubie. Chciałem wiedzieć, czy jestem w składzie, skoro w pierwszych dwóch wyścigach przyjeżdżałem z przodu.

Za każdym razem słyszałem, że mamy pojechać jeszcze raz i jak to powtórzę, to wystąpię w meczu. Tym razem mi się udało. Po treningu nawet Robert Chmiel stwierdził, że powinienem jechać, bo przecież jest kluczowa faza rozgrywek, a ja jestem pewniejszy. Zrobiliśmy zebranie. Był trener Bas, prezes Dziemba. Wszyscy mówili, że mam jechać, nawet Lars. W końcu zadzwonili do Marcina Sekuli z pytaniem, czy widział filmiki.

Czy pan chce powiedzieć, że skład na jeden z kluczowych meczów był ustalany na podstawie filmików?

Tak, na treningu nie było ani trenera Sekuli, ani menedżera Dymka. Był tylko trener Bas, który zajmował się młodzieżą. To swoją drogą pokazuje, jak Kolejarzowi zależało na awansie. Prezes dopytywał mnie wtedy, czy czuję się gotowy, a ja odpowiadałem, że tak, bo przecież wygrywałem. Próbowałem też wtedy coś ugrać i dodawałem, że jak zapłaci mi te trzy tysiące, to kupię sobie nowe sprzęgła, opony i będzie jeszcze lepiej. Pamiętam też, że kiedy się żegnaliśmy, to Robert Chmiel powiedział do mnie: do zobaczenia na meczu. Był pewny, że pojadę.

Nawet pracownicy z klubu mnie o tym przekonywali. Chcieli mnie też udobruchać. Wiedzieli, że nie mam pieniędzy, więc szarpnęli się i zatankowali mi samochód za dwie stówy. Aż zacząłem żałować, że tankowałem do pełna w Bydgoszczy i nie miałem pustego baku. Czekałem już tylko na wiadomość od trenera, który miał obejrzeć filmiki z treningu.

Wtedy dowiedział się pan, że nie jedzie w meczu?

Trener wysłał mi za pośrednictwem jednego z komunikatorów wiadomość o treści: "Hej, w meczu nie znalazłeś miejsca. Jak masz ochotę zostać z nami, daj znać", Gdy dopytałem, czy to żart, to dostałem kolejną wiadomość: "Nikt nie żartuje. Skład jest ustalony, dlatego dobranoc". Postanowiłem zadzwonić do trenera, ale podczas rozmowy nie byłem w stanie zrozumieć prawie żadnego jego słowa. W zasadzie dotarło do mnie tylko, że jest na wakacjach w Turcji, czego się bardziej domyśliłem, bo tak mówiły mi różne osoby podczas treningu. Wakacyjny nastrój mógł być też wyjaśnieniem trudności komunikacyjnych.

To koniec tej historii. Zostałem odsunięty od składu na podstawie filmików przez trenera, który był na wakacjach w Turcji. Wysłałem jeszcze prezesowi wiadomości, które otrzymałem od szkoleniowca. Rozmawiałem z Jarkiem Dymkiem, który mnie przeprosił. Tak zakończył się mój sezon w Opolu. Później kontaktowałem się już tylko z prezesem w sprawie obiecanych trzech tysięcy złotych.

Jakieś przebiegały te rozmowy?

Najpierw były zapewnienia, że pieniądze będą, ale muszę poczekać. Pracownica z klubu powiedziała mi jednak, że prezes nie zamierza mi płacić, bo nie jeździłem, więc nie dostanę już nic. No i kasy do dziś nie mam, więc w tym przypadku prezes słowa dotrzymał. Można zatem powiedzieć, że jest człowiekiem z zasadami. Ostatni kontakt mieliśmy we wtorek. Wniosek był taki, że jak prezes będzie miał, to mi zapłaci, a jak nie to nie. Obstawiam, że nic już nie dostanę. Warto wspomnieć, że nie tylko ja czekam za wypłatami, ale praktycznie cała drużyna. Po tej rozmowie doszedłem do wniosku, że mam już dość i o wszystkim powiem. No i teraz rozmawiamy.

Co dalej? Kończy pan karierę?

Bardzo chciałbym się ścigać, ale odjechałem w minionym sezonie jeden bieg, mam ważny kontrakt w Opolu, czekam na pieniądze. Przyzna pan, że moja pozycja negocjacyjna nie jest najlepsza. Ciężko jest mi jednak postanowić, że rezygnuję z czegoś, co od wielu lat było na pierwszym miejscu. Z drugiej strony wszystko na to wskazuje. Chciałbym pojechać jakiś turniej, ale sam nie wiem, bo to znowu koszty. Z ligą będzie kłopot, ale gdyby ktoś zadzwonił, to jestem otwarty. Kolejarz pewnie by mnie wypożyczył, bo pozbyliby się problemu. Aktualnie mieszkam w Poznaniu, więc mogę się zawsze uśmiechnąć do klubu i przyjechać na trening.

Poza tym niebawem ogłoszę coś ważnego. Będę obecny w innej dyscyplinie i to będzie coś dużego. Szczegóły wkrótce pojawią się w social mediach. Może nie zakończę przygody z żużlem na własnych zasadach, ale za to mam inny pomysł na swoje sportowe życie. Na koniec chciałbym dodać, że nie mam żadnego żalu do zawodników, o których wspomniałem. Każdy walczył o swoje i to jest w pełni zrozumiałe. Gdybym jeździł ja, to oni byliby w tej samej sytuacji.

***

Wywiad autoryzowany. Treść została zaakceptowana przez Tomasza Orwata.
Przed publikacją wywiadu próbowaliśmy skontaktować z Zygmuntem Dziembą i trenerem Marcinem Sekulą. Prezes nie odebrał telefonu, ale w odpowiedzi na przesłane przez nas pytania wysłał wiadomość, że w piątek klub przedstawi oficjalne stanowisko w sprawie wypowiedzi Tomasza Orwata. Opublikujemy je niezwłocznie.

Za to szkoleniowiec postanowił odnieść się do słów żużlowca. - Tomasz Orwat w pierwszym meczu pojechał słabo i po prostu postawiliśmy na jedno sztywne zestawienie. Nie robiliśmy żonglerki z ustawieniem, tylko sztywno trzymaliśmy się swojej koncepcji, żeby zawodnicy mieli spokojną głową. Treningi nie służyły walce o skład, tylko sprawdzeniu sprzętu. Filip Hjelmland też był w kadrze i nie jechał. Zawodnik zawsze patrzy na siebie, a my musimy patrzeć całościowo na zespół - przekazał nam trener Marcin Sekula.

Aktualizacja - 11:44

Ok Kolejarz Opole wydał oświadczenie w sprawie wywiadu Tomasza Orwata. Można się z nim zapoznać TUTAJ.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty