Władysław Komarnicki, z właściwym mu kunsztem sztuki oratorskiej, wyjaśnił w piątek niejednokrotnie jak to doszło do magicznego, oj pardon, wyjątkowego pomysłu "ściągnięcia" do miasta nad wartą najlepszego spośród duńskich żużlowców. Sławne "garden story" to poranne rozmyślania prezesa w ogrodzie, gdzie siedząc pośród natury, spoglądając w niebo i słuchając śpiewu ptaków (przypuszczam, żeby było bajeczniej), postanowił zapytać o zdanie Tomasza Golloba. Zdanie na temat sezonu 2010. Wówczas zasłużony pupil Komarnickiego miał mu powiedzieć, że Gorzów potrzebuje Pedersena. Nic więc dziwnego, że podczas konferencji prasowej, gdy Nicki siedział na wyciągnięcie ręki prezesa, ten pokrzykiwał radośnie: masz go Tomek! Gollob proszący Komarnickiego o zakontraktowanie Pedersena – z pozoru śmiech na sali. A jednak taka sytuacja faktycznie miała miejsce.
Po dłuższym zastanowieniu można zrozumieć, że do tej pory odpowiedzialność za porażki Stali Gorzów spadała na barki wicemistrza świata. Dziś ewentualny gniew kibiców rozdzielony będzie pomiędzy Tomasza i Nicki’ego. Zdaje się, że Gollob wyświadczył sobie niezłą przysługę. Już nie tylko on będzie musiał "ciągnąć wynik", mobilizować, zagrzewać do walki, a gdy nie wyjdzie, zawieszać głowę i puszczać koło uszu uwagi typu: a kto to jest Gollob? W końcu plastron Stali nosić będzie również trzykrotny mistrz świata, zawodnik – maszyna do zdobywania punktów. Znając temperament Komarnickiego, nawet nieznajomość języka polskiego nie uchroni Duńczyka przed ostrą naganą, jeżeli ośmieli się nie spełnić oczekiwań swojego pracodawcy. Wnioskować więc można, że Gollob poszedł na łatwiznę. Ściągając Nickiego, ściągnął sobie ciężar z barków. Czy aby na pewno?
Współprowadzący piątkową galę w centrum handlowym Askana Jacek Dreczka, mówiąc o karnetach słusznie zauważył, że zmieniła się jakość oferowanego produktu. Stal Gorzów w sezonie 2010 będzie drużyną przyciągającą nie tylko nazwiskiem ikony polskiego żużla, ale także postacią trzykrotnego mistrza świata. Z ekonomicznego punktu widzenia akcje Stali poszły w górę. W związku z tym wzrósł również inny czynnik. A mianowicie presja. Oczekiwania kibiców wobec drużyny, która ma w swoich szeregach najdroższego polskiego żużlowca i zapewne jeszcze droższego Duńczyka, są zdecydowanie większe niż miejsce w dolnej połowie tabeli. Tym razem każda porażka będzie więc dwa razy bardziej dotkliwa. Zarówno dla kibiców, jak i włodarzy klubu.
Wbrew pozorom Tomasz Gollob nie pozbył się wcale odpowiedzialności za losy drużyny. Co więcej twierdzę, że zyskał kolejny problem. Pamięć kibiców jest krótka. Zawodnik jest tak dobry, jak dobry był jego ostatni mecz. Choć Nicki jest więc postacią, którą sympatycy żużla albo kochają, albo nienawidzą, to wystarczy kilka znakomitych spotkań, aby zyskał sobie fanów zasilających tę pierwszą grupę. Idę o zakład, że nie obejdzie się bez porównań Golloba do Nickiego, że w przypadku słabszej dyspozycji któregoś z nich i porażki Stali, gromy i tak spadną. A kto wie, może i nawet dotkliwsze. W końcu apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pedersen nie przyszedł do Stali na wakacje. Przyszedł po to, aby te wakacje w Gorzowie ukrócić. Wraz z Gollobem ma ożywić gorzowski stadion, aż do października. Obaj panowie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Zarówno Gollob jak i Pedersen podjęli wyzwanie ciągłych porównań, wielkich wymagań, a także... wzajemnej współpracy.
Piątkowe wymienianie życzliwości, wyznanie miłości Pedersena do Golloba, Golloba do Pedersena i Kormanickiego do obojga panów, wywołało szum na forach każdego klubu żużlowego. Cała trójka oskarżona została o obłudę, cynizm i parcie na szkło. Symboliczny gest pojednania, który zarówno podczas konferencji prasowej, jak i imprezy w centrum handlowym, za każdym razem zainicjowany był przez Golloba i ochoczo odwzajemniony przez Pedersena. Żużlowcy stworzyli więc piękny obrazek, który utrwalony przez fotoreporterów stał się pożywką do ogólnopolskich dyskusji. Czy to Tomek przytula Nicki’ego, czy na odwrót. Czy Duńczyk szeptał mu groźby do ucha oraz czy Polak przytulając swojego rywala już zdradza żonę czy jeszcze nie? Ci sami kibice, którzy burzą się, że fanów żużla nazywa się ludźmi żądnymi krwi, że ich ukochany sport nazywa się korridą, oczekiwali posępnych spojrzeń i gestów nienawiści. Tymczasem, gdy nie było wzajemnego opluwania się i rzucania rękawiczkami, a jedynie "pół żartem, pół serio" wyznania miłości, lud się buntuje. Ten sam lud, który tak mocno krytykuje agresywne zachowania któregokolwiek z żużlowców. Pytam dziś więc, co komu przeszkadza, że Gollob i Pedersen publicznie (czy to dla PR-u czy nie) zakopali wojenny topór? Pytam także, komu tak naprawdę wiadomo, czy obaj panowie żywili do siebie prywatną nienawiść, czy to tylko nienawiść sportową podczas walki o złoto?
Felieton ten ma być zatem prośbą o refleksję do każdego kibica, który zanim pomyśli, najpierw napisze lub wypowie obraźliwe słowa pod adresem obu żużlowców. Prawda jest taka, że gdy gasną kamery, opada kurz na torach aren Grand Prix, to ci sami zawodnicy, którzy w ferworze walki rzucali mięsem, później idą razem na piwo, siadają obok siebie w samolocie. Nie muszą zwierzać się ze swoich problemów, opowiadać o rodzinie i prywatnych troskach. Po prostu podają sobie ręce, po ludzku pytają co słychać. Szanują siebie, bo dzierżą ten sam los sportowca, wiecznie nieobecnego w domu, wiecznie bez czasu dla najbliższych, wiecznie rywalizującego na granicy życia i śmierci. Czy komuś się to podoba czy nie, zawodnik Stali wcale nie musi nienawidzić żużlowców Falubazu, a reprezentant Wrocławia nie musi kochać w imię klubowej przyjaźni sportowca z Gdańska.
Wiele rzeczy dzieje się poza uwagą fanów i nawet najbardziej skłócona (głównie przez media) "para" polskiego żużla, czyli autorka tekstu i Paweł Hlib, dawno podali sobie dłonie. Tomasz Gollob i Nicki Pedersen oprócz wielu różnic mają kilka wspólnych cech. Bez wątpienia są nimi profesjonalizm i wielka chęć sięgania coraz wyżej. Dlatego właśnie wierzę "gallopowi", który powiedział, że animozje z Grand Prix w Gorzowie pójdą na bok i obaj będą się "kochać" od pierwszego do ostatniego biegu. To czy po meczu pójdą razem na obiad to już ich sprawa. Najważniejsze, że złożyli deklarację współpracy. Z niej zaś rozliczyć będziemy ich mogli w trakcie sezonu, a nie wtedy, gdy wyznanie miłość dopiero pada z ich ust...