Po bandzie: Mecenas idealny i Sparta [FELIETON]

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Artiom Łaguta
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Na zdjęciu: Artiom Łaguta

- Najlepsi i najbardziej bezkompromisowi potrafią na żużlu zarabiać. Obecnie wzorami mogą być Zmarzlik i Betard Sparta, dla których na zakończenie sezonu śpiewali Cleo oraz Kombi - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Czy w świecie sportu istnieje sponsor idealny? Owszem. Nazywa się Betard i od 2010 roku widnieje w nazwie Sparty Wrocław. Co więcej, pozostanie sponsorem tytularnym ekipy ze Stadionu Olimpijskiego do 2027 roku. To już pewne, bo umowa została przedłużona, natomiast po tym czasie nic nie stanie zapewne na przeszkodzie, by prolongować ją po raz enty.

Beata i Artur Dziechcińscy, szefowie Betardu, gwarantują temu klubowi spokój, stabilność oraz regularną walkę o najwyższe cele. Rok w rok. Wrocławski klub chwycił Pana Boga za nogi, bo to także sponsor, który nie ma ambicji, by ingerować w codzienne życie klubu. W dni meczowe rodzina Dziechcińskich chce tylko zabrać swoich najbliższych na trybuny, wyposażyć ich w trąbki, dzwonki oraz piszczałki, i miło spędzić czas. Resztę zostawia szefom Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego. I o resztę nie prosi.

Pomocna dłoń nie jest też chowana za plecy w momencie, gdy jakiś zawodnik odchodzi z Wrocławia. Z reguły pozostaje on przyjacielem Betardu. Przykłady pierwsze z brzegu to Max Fricke czy Gleb Czugunow, którzy nadal noszą na swoich wdziankach logo firmy. I jeszcze jedno. Betard nie rości sobie prawa do zajmowania większej części ekspozycji na Olimpijskim. Dzięki temu klub mógł się otoczyć naprawdę szeroką grupą innych hojnych partnerów. Nie brakuje dla nich miejsca.

ZOBACZ WIDEO Czy jazda w Motorze służy rozwojowi Przyjemskiego? "Nie dziwię się trenerowi" 

Nie każdy miał tyle szczęścia, co Wrocław z Betardem. Jak wiemy, różnie z tymi sponsorami w speedwayu bywa. Niektórzy obiecywali czyste diamenty, choć na odległość śmierdziało to brudnymi interesami. Zresztą, we Wrocławiu też był całkiem niedawno ktoś taki nie do końca kryształowy, nawet w randze wiceprezesa klubu. Wejście w żużel miał grube, szastał pieniędzmi na lewo i prawo. Swoją firmę umieścił m.in. w nazwie Włókniarza Częstochowa, reklamował się przy wielu międzynarodowych imprezach czy na kevlarach wielu zawodników, choćby Tomka Jędrzejaka. Nawet kiedyś szefom jednej z krajowych żużlowych gazet złożył pewną propozycję, wydawało się, nie do odrzucenia. Że jeśli mnie zwolnią, jeśli zamkną przede mną łamy, to mogą liczyć na wykupienie stałej reklamy w periodyku przez najbliższe dwa lata. Nie do końca to jednak wyszło, bo ja piszę tam dalej, natomiast sponsor zniknął, a nawet zapadł się pod ziemię.

Bez prywatnego biznesu sport by jednak nie ustał. Bez takich mecenasów jak Betard, odruchowo kojarzony z żużlem. Spójrzcie, jak to wygląda w wielu innych ośrodkach. Dla przykładu, w Gorzowie. Co sezon coś nowego. Money Makes Money, Cashbroker, Moje Bermudy, ebut, TrulyWork - to tylko krótki wyciąg z minionych lat. Do tego ostatni prezes przepadł w dość tajemniczych okolicznościach, a tłumaczą się inni. Być może w złym momencie przejmował klub. W złym dla swojej firmy.

Sektor prywatny winien być najgrubszym fundamentem zawodowego sportu. Grubszym niż wsparcie państwowe czy samorządowe. Co nie znaczy, że miasta i regiony nie powinny wydawać na sport. Oczywiście, że powinny, tak samo jak wspierają kulturę, która sama, bez tego wsparcia, przewróciłaby się na scenie podczas pierwszego spektaklu. Natomiast wsparcie klubów za publiczne pieniądze, z grubsza rzecz biorąc, powinno się ograniczać do dotacji. Właśnie DOTACJA jest słowem kluczem. Chodzi bowiem o ustalone wcześniej wsparcie, w granicach rozsądku, a nie zasypywanie każdej kolejnej dziury tworzonej przez radosną twórczość prezesów i podległych im księgowych.

Choć wina leży z reguły po obu stronach. Prezesów, ale i samych zawodników. Gdy Szymek Woźniak żegnał się ckliwym postem z kibicami Stali Gorzów, pisał m.in.: "Moją ceną jest rozstanie z Gorzowem, co wbija miecz w moje serce..." Rozumiem, ale czy miał serce, gdy po odejściu Zmarzlika, wraz z Vaculikiem i Thomsenem, stawiał ten ukochany klub pod ścianą, żądając horrendalnych pieniędzy i nie przejmując się specjalnie, w jaki sposób klub je wyczaruje? Czy może jest też druga strona medalu i zawodnicy mają coś na swoją obronę? Jeśli tak, wyprowadźcie mnie z błędu.

Najlepsi, najbardziej bezkompromisowi i najbardziej przebiegli - czy to zawodnicy na torze czy prezesi w gabinetach - potrafią na żużlu zarabiać. A inni ich obserwują, zazdroszczą i próbują naśladować. Obecnie wzorami mogą być Bartosz Zmarzlik i Betard Sparta, dla których na imprezach kończących sezon śpiewali Cleo oraz Kombi.

Wojciech Koerber

Źródło artykułu: WP SportoweFakty