Ktoś powie: nieprawda, liga żużlowa w Polsce miała swój początek rok wcześniej, w 1948 roku, kiedy to stołeczny Polski Klub Motocyklowy wykazał swoją zasłużoną wyższość, a już przed rokiem w ciężkich bojach na rozmaitych torach, i na nie mniej rozmaitych motocyklach, ścigali się dzielni jeźdźcy, aby w konsekwencji wyłonić spośród siebie najlepszych indywidualnie w poszczególnych klasach pojemności skokowej silnika. W ten sposób zaszczytne tytuły Mistrza Polski w 1947 roku otrzymali Bolesław Dobrowolski z Leszna w klasie do 130 cm sześciennych, Zygmunt Śmigiel z Bydgoszczy w klasie do 250, Eryk Pierchała z Rybnika do 350 i wreszcie Tadeusz Wikaryjczyk z Gdyni w klasie pojemności silnika powyżej 350 cm sześciennych.
To oczywiście racja i nikt nie ma prawa podważać wiarygodności tych wiekopomnych dokonań, ale logiczne i trwałe ramy organizacyjne rozgrywek drużynowych i indywidualnych polski sport żużlowy otrzymał dopiero w roku 1949. W zbliżonej formie ówczesny dirt-track dotrwał do dziś i jako speedway wciąż porywa coraz to nowe pokolenia entuzjastów.
Wcześniej wszystko było dziewicze, surowe, niedopracowane. Do indywidualnych bojów na byle jak i z byle czego usypanych torach stawali motocykliści wprost z wyścigów ulicznych, które po zakończonej wojnie jeszcze przez klika lat dominowały i gromadziły nieprzebrane tłumy wielbicieli. Maszyny mniej lub bardziej przerobione domowym sumptem, ścigały się z różnym skutkiem i z różnym powodzeniem. Wszystko było puszczone na żywioł, a o wyniku często decydował przypadek, szczęście albo spryt delikwenta. Zasady gry - regulaminy ustanawiano i zmieniano podług sytuacji niemal na bieżąco, z dnia na dzień, na kolanie. Dla przykładu mistrzów indywidualnych za rok 1947 wyłoniono w wyniku ośmiu turniejów rozegranych w różnych miejscach kraju. Podobnych zawodów zorganizowano znacznie więcej, tyle tylko, że nie otrzymały one stosownej rangi kwalifikacji MP. Zaś o kształcie lig żużlowych w roku 1948 decydowały rozegrane przedtem trzy turnieje eliminacyjne, w których udział wziąć mogło tylko po jednym przedstawicielu z każdego zgłoszonego ośrodka. W sporcie tak bardzo zależnym od przypadku (defekty, upadki) podobne rozwiązanie trudno nazwać sprawiedliwym czy fortunnym. Ale nie narzekajmy, dobrze chociaż, że to wykluwało się na torze, a nie przy zielonym stoliku.
W roku 1949 wszystko było już w miarę poukładane. Trójmecze ligowe sprzed roku pokazały siłę poszczególnych klubów. Awansowały Polonia Bytom i RKM Rybnik. Dla pewności wiosną 1949 przeprowadzono baraże z udziałem zagrożonych spadkiem z pierwszej ligi oraz czołowych pretendentów z drugiej. W ten sposób Ogniwo Łódź pozostało w lidze, prawo do jazdy w pierwszej lidze wywalczyła Skra, jako spadkobierczyni słynnego tuż po wojnie OM-TUR Okęcie, natomiast odpadły Gwardia Bydgoszcz i Związkowiec Gdańsk, a Pogoń Katowice w ogóle zaniechała działalności, ustępując pola innym śląskim klubom motocyklowym, głównie z Rybnika, Bytomia, Czeladzi, a niebawem także Świętochłowic.
Same rozgrywki najwyższej ligi bezapelacyjnie zdominował leszczyński klub przemianowany z LKM na Unię, mając w swoich szeregach dwóch najlepszych w lidze - Alfreda Smoczyka i Józefa Olejniczaka, a niewiele im wówczas ustępował Henryk Woźniak. Unia wyprzedziła rewelację z Ostrowa, gdzie w miejscowym KM pierwsze skrzypce grał Stefan Maciejewski, a o sile ówczesnej Stali Ostrów decydowali również Bonifacy Szpitalniak, Marian Rejek i Ludwik Rataj. Drugi srebrny laur ligi z takim samym dorobkiem zdobyła Skra z Warszawy z Eugeniuszem Zenderowskim i Ryszardem Morawskim. Za nimi uplasowała się niespodziewanie Polonia Bytom - beniaminek, mający w swoich szeregach znakomitego w owym czasie Janka Palucha, no i legendarnego Jerzego Jankowskiego - a dopiero za nią zeszłoroczny mistrz PKM Warszawa, dalej szły Grudziądz, Łódź, Rybnik i Rawicz. W drugiej lidze prym wiodły zespoły z Bydgoszczy, Częstochowy i Gdańska. Tak rodziły się żużlowe potęgi tych miast.
Zastanawiać musi abdykacja, a wkrótce ostateczny upadek prężnego po wojnie PKM Warszawa. Powoli upadały potem również inne żużlowe stołeczne ośrodki jak Skra i Legia. Stolica widać oferowała młodzieży zbyt wiele innych atrakcji, żeby mógł się tam zadomowić ten "brudny sport". W 1949 roku zrezygnował z wyścigów na żużlu znakomity po wojnie młodszy z braci Brun Stanisław, oddając się bez reszty wyścigom i rajdom, także samochodowym. Lider z roku 1948, będący także najlepszym żużlowcem nowej ligi, a nieoficjalnie nazywany mistrzem Polski (ponieważ nie rozegrano finału w 1948 roku) - Jan Wąsikowski też spasował, startując bez formy tylko w jednym meczu ligowym.
Indywidualnie, po krakowskiej klapie z zeszłego roku (mimo dopiętych szczegółów nie doszło do zaplanowanego finału IMP’48) udało się wreszcie zorganizować mistrzowski finał, czego podjął się klub Unii z Leszna. Był to pierwszy jednodniowy i zunifikowany turniej mistrzowski, bez podziału na klasy. Mistrz mógł być tylko jeden - Alfred Smoczyk - człowiek, który z Kopciuszka już rok wcześniej przeobraził się w giganta, zaiste wyprzedził swoją epokę. Jego starszy kolega, a w tym przypadku także najgroźniejszy rywal Józef Olejniczak wskutek defektów był w leszczyńskim finale ostatni. Na podium, obok Smoczyka, stanęli natomiast Eugeniusz Zenderowski i Jan Paluch. Tuż za nimi uplasowali się dwaj ostrowscy reprezentanci Rataj i Szpitalniak i tylko żałować należy, że zabrakło Stefana Maciejewskiego – najlepszego z ostrowian, rozbitego po ciężkim wypadku na meczu z Holendrami sprzed tygodnia. Za zawodnikami Ostrowa uplasowali się: Jan Najdrowski z pierwszoligowej Unii Grudziądz, Paweł Dziura z Rybnika, Ryszard Morawski z Warszawy, Henryk Woźniak z miejscowej Unii, Tadeusz Kołeczek z Łodzi, Czesław Szałkowski z Grudziądza i Mieczysław Chlebicz z PKM Warszawa. W finale oprócz wspomnianego, a świetnie odbieranego również za granicą Maciejewskiego, z bardziej znanych postaci tego okresu zabrakło także m.in. wspomnianego wcześniej Jana Wąsikowskiego, Jana Krakowiaka czy Jana Polaka.
Zabrakło również znanego już w Polsce Ludwika Dragi. Owszem, był wciąż powoływany do kadry, nie najgorzej punktował w lidze, ale z powodu słabszego specjalistycznego sprzętu (dominowały JAP-y) w Rybniku oddał pierwszeństwo bojowemu Pawłowi Dziurze, a po piętach deptali mu Pierchała, powoli kończący swój wyczyn, Jan Sanecznik - również zafascynowany samochodami i młodziutki Emil Spyra. Ponadto Ludwik Draga był wzorcowym przykładem dylematu, przed jakim stanęli w tym przełomowym czasie wszyscy pasjonaci motocykli, pragnący wyczynowo ścigać się na swych motorach. Jedni stawiali zdecydowanie na żużel jak Smoczyk, inni na wyścigi szosowe, nie wyłączając samochodowych, jak Stanisław Brun, Jerzy Dąbrowski czy Edward Wrocławski vel Rudolf Breslauer. Pozostali bądź zrezygnowali, bądź też stanęli w swoistym rozkroku pomiędzy jednym a drugim. Do nich należeli między innymi Jerzy Jankowski i Ludwik Draga. Sam Ludwik Draga, coraz lepszy na torze żużlowym, do końca swej kariery sportowej nie zdradził szosy, która dała mu wszak mistrzostwo Polski w kategorii wyścigowej za rok 1946.
Tak mniej więcej wyglądały początki zorganizowanych rozgrywek krajowych na żużlu drużynowo i indywidualnie. Minęło 60 lat. Dodać warto, iż dochodziło również wtedy do coraz częstszych i bardziej intensywnych spotkań międzynarodowych, opisywanych już wyczerpująco na portalu SportoweFakty.pl w bardzo interesującym cyklu red. Macieja Węgrzyna. Będziemy jeszcze nieraz do tych wydarzeń wracać.
Samych radości w Nowym Roku!
Stefan Smołka