Każdemu można zarówno coś zarzucić, jak i za coś go pochwalić - rozmowa ze Stanisławem Burzą, zawodnikiem Orła Łódź

Stanisław Burza w ubiegłym sezonie był najlepszym polskim seniorem II ligi. Mimo to, jak zdradził w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl, nie miał żadnych ofert z wyższej klasy rozgrywkowej.

Michał Gałęzewski: Nowy rok, to czas podsumowań. Jak byś więc podsumował ubiegłoroczne starty w twoim wykonaniu?

Stanisław Burza: Sezon 2009, to był jeden z moich lepszych sezonów w karierze. W drugiej lidze wypracowałem wśród krajowych zawodników najlepszą średnią biegopunktową, dlatego jestem z tego zadowolony. Szczególnie cieszę się z tego, że przejechałem cały sezon bez kontuzji. To było dla mnie najważniejsze. Wyniki przyszły w parze i oby następne sezony były równie dobre. Gdyby tak było, to mógłbym przez długi czas śmigać sobie na żużlu.

Można powiedzieć, że trochę za późno zdecydowałeś się na starty w lidze angielskiej, bo już się tam na dobre zadomowiłeś, a najlepsze lata na rozwój masz już za sobą...

- Bardzo żałuję, że nie wybrałem się do Anglii wcześniej. Wiadomo jednak, że nie zawsze są do tego warunki. Przede wszystkim nie miałem odpowiedniego zaplecza sprzętowego, potrzebny jest następny samochód, następny mechanik i przede wszystkim pieniądze na to, aby jechać do Anglii. Gdy tam się jeździ, to automatycznie się zarabia. Z pewnością Anglia, to bardzo dobra szkoła żużla. Można się podciągnąć pod względem technicznym. Dodatkowo jest bardzo duża ilość startów na przeróżnych torach, długościach, przyczepnościach. Dla każdego młodego żużlowca wskazane jest wybrać się do Anglii i tam pojeździć, nabrać doświadczenia. W Polsce tory są przygotowane bardzo dobrze, nie ma dziur. Tam natomiast po przejechaniu 1-2 sezonów, człowiek nabiera dużego doświadczenia i dzięki temu dużo łatwiej jeździ się w kraju.

Wielu młodych polskich zawodników mówi, że jest za wcześnie na Anglię. Jeżdżą tam jednak zawodnicy z Australii, USA, nawet z Szwecji, gdzie mogą startować regularnie w dwóch ligach, a wybierają Anglię. To chyba właśnie procentuje w przyszłości, bo polscy juniorzy w odpowiednim momencie przestają się rozwijać...

- Wiadomo, że młodzież ma dużo więcej zawodów, niż my seniorzy, dlatego my szukamy większej ilości startów zagranicą. W Anglii nabiera się doświadczenia i uczy się samodzielności. Można również się odpowiednio podszkolić. Młodzi zawodnicy z Australii i innych krajów bardzo wcześnie decydują się na wyjazd do Anglii, bo przede wszystkim jest tam kilka spotkań w tygodniu i można jeździć zarówno w Premier League, jak i w Elite League. Dla młodzieży jest też National League. Tam stawiają pierwsze kroki, szybko robią postępy.

W ubiegłym sezonie było widać, że wielu polskich juniorów z Ekstraligi jeździło po 1-2 biegi w meczu, bo pierwsze skrzypce w swoich zespołach grali tacy juniorzy, jak Emil Sajfutdinov, Matej Kus, Darcy Ward, czy Martin Vaculik. Czy dla takich polskich zawodników nie byłoby wskazane poświęcić jednego sezonu w Polsce, żeby jeździć właśnie przede wszystkim zagranicą?

- Są oni Polakami i muszą jeździć tutaj, a jeśli to możliwe, łączyć to ze startami zagranicą. Z pewnością ważne jest przygotowanie odpowiedniej ilości sprzętu, żeby można było wybrać się na podbój Anglii. Z pewnością byłoby im to wskazane, bo pojeździliby nieco więcej, nabrali rutyny.

Wróćmy do Polski. Jak to możliwe, że Orzeł nie awansował do I ligi? Co mógłbyś powiedzieć na ten temat po kilku miesiącach na przemyślenie całej sytuacji

- No właśnie, jest to jednak możliwe... Regulamin w zeszłym sezonie był dla nas tak niekorzystny, że punkty z rundy zasadniczej nie liczyły się w play-offach. Cóż z tego, że wygraliśmy całą ligę, mieliśmy duży zapas punktów. Niestety zaczynało się wszystko we wrześniu od nowa. Wystarczyło potknąć się na jednym spotkaniu i to przesądziło o wszystkim. Dzisiaj wszyscy ubolewamy i mamy niesmak, że nie awansowaliśmy drużyna jechała bardzo dobrze, bardzo równo, wygrywaliśmy w zasadzie wszystkie spotkania, poza spotkaniem w Krośnie, gdzie przegraliśmy. Wpadka przytrafiła nam się w meczu finałowym. Trochę szczęścia sprzyjało naszym południowym sąsiadom, bo w spotkaniu z nami mieli kilka korzystnych dla siebie sytuacji. Przede wszystkim upadki Simona Gustafssona, wykluczenie Henki Gustafssona, dlatego tych punktów trochę pogubiliśmy. Później nie byliśmy w stanie tego u siebie odrobić mimo, że drużyna jechała dosyć równo. Trafiło się tak, że Własow miał chyba najlepszy mecz sezonu, który zdobył połowę punktów drużyny. Miszkolc wyjechał z Łodzi z lepszym bilansem i właśnie oni awansowali.

Nie myślałeś o podjęciu pierwszoligowego wyzwania?

- W sumie myślałem, że po udanym sezonie w II lidze, być może będzie zainteresowanie ze strony klubów pierwszoligowych. Nikt jednak nie chciał oglądać się wstecz, tylko działacze pierwszoligowych klubów chcieli zawodników z wyższych lig, bądź z tej samej. Czekałem w październiku i w listopadzie, często miałem telefony, ale z klubów drugoligowych. Pan prezes Skrzydlewski wyraził chęć podjęcia rozmów i przedłużenia kontraktu na następny sezon, dlatego nie czekałem dłużej. Tutaj startowałem przez ostatnie dwa lata, byłem bardzo zadowolony z tych występów, dobrze mi się pracowało z działaczami, polubiłem to środowisko i nie widziałem żadnych przeszkód, aby przedłużyć kontrakt o następny sezon.

O waszym prezesie mówi się różne rzeczy, wiele dobrych, ale też wiele złych. Co ty o nim sądzisz?

- Z pewnością każdemu można zarówno coś zarzucić, jak i za coś go pochwalić. Prezes Skrzydlewski jest osobą, która nie rzuca słów na wiatr i to co powie, chce zrealizować. Jest przede wszystkim strategicznym sponsorem i każdy się liczy z jego słowem. To, co nieraz słyszeliśmy na temat Polskiego Związku Motorowego, czy innych sytuacji, to wpływ emocji, czasem mówi się to, co się komuś nie spodoba. Mi jednak dobrze współpracuje się z działaczami.

Wasz przyszłoroczny skład wygląda bardzo ciekawie. Przede wszystkim jest w nim więcej Polaków.

- Będzie to bardzo wyrównany skład, złożony głównie z Polaków. Myślę, że będzie dużo większa rywalizacja na treningach, które przede wszystkim łatwiej będzie zorganizować. Brakowało nam treningów, była to drużyna złożona z zawodników z całej Europy. Na trening przyjeżdżało 3-4 seniorów.

Po raz pierwszy wziąłeś udział w Gali Żużla na Lodzie. Jak wrażenia?

- Były one wprost niesamowite! Przede wszystkim nigdy nie startowałem na tego typu imprezie i nie miałem pojęcia, jak przygotować motocykl, jak dobrać przełożenia i jak zachowa się motocykl na tak śliskiej nawierzchni. Przede wszystkim miałem kłopoty ze startem, na którym stałem praktycznie w miejscu. Na trasie nie radziłem sobie jednak najgorzej. Nie miałem problemów z prowadzeniem motocykla. Jeżeli starty byłyby lepsze, to mógłbym powalczyć o pierwsze miejsca. Cieszę się jednak, że pojeździłem i jeśli dostanę zaproszenie na podobną galę, to z chęcią przyjadę.

W jednym z biegów zostałeś wyprzedzony przez Jarosława Olszewskiego. Spodziewałeś się ataku ze strony zawodnika, którego kariera zbliżała się do końca, gdy ty ją zaczynałeś?

- To był z pewnością mój błąd. Myślałem, że orbita, która usypała się z ciężkiego śniegu nieco niosła, jego pociągnęło i na szczęście wyszliśmy z tego cało, bez żadnych uszczerbków na zdrowiu. Poza tym była to dla mnie kolejna lekcja, kolejne doświadczenie, a przede wszystkim zabawa.

Komentarze (0)