Ustalmy jedno. Nicki Pedersen w wieku 48 lat mógłby dawno siedzieć w bujanym fotelu i oglądać PGE Ekstraligę w telewizji, zwłaszcza biorąc pod uwagę długą historię kontuzji. Tylko w ostatnich sezonach Duńczyk miał rozgruchotaną miednicę, połamane żebra, poniszczone kręgi, przebite płuca. Z jakiegoś jednak powodu, najpewniej finansowego, trzykrotny mistrz świata ma motywację do jazdy.
Przed sezonem 2025 zaufali mu działacze Innpro ROW-u Rybnik i jak dotąd mogli mieć mieszane odczucia. Z jednej strony Duńczyk ma drugą średnią biegową w drużynie (1,685), ale z drugiej jego przewaga nad kolejnymi zawodnikami z drużyny jest minimalna. Dodatkowo 48-latek regularnie oskarżany jest o indywidualizm, tworzenie napiętej atmosfery w parku maszyn i wywracanie kolegów z ekipy w różnych sytuacjach na torze.
ZOBACZ WIDEO: 95 proc. tarć jest wymyślonych. Mrozek wprost o atmosferze w ROW-ie
W piątek zobaczyliśmy Pedersena w pigułce. W pewnym momencie "Rekiny" z Rybnika miały rywala z Zielonej Góry na tacy i zanosiło się na to, że dość sensacyjnie beniaminek PGE Ekstraligi dość wysoko pokona faworyzowany zespół. Skończyło się happy endem i zwycięstwem 46:44, choć w kontekście rewanżu na torze przy ul. Wrocławskiej trudno mówić o tym, aby przewaga dwóch punktów była wystarczająca.
Dlaczego rybniczanie wygrali tylko dwoma punktami? Najprostsza odpowiedź - punkty głupio pogubił Pedersen. W pierwszym starcie zawodnik Innpro ROW-u nie dopilnował swojego ekwipunku, zgubił żużlowy "laczek" i sędzia był zobowiązany przerwać rywalizację, wykluczając z niej byłego mistrza świata. Doświadczony zawodnik podpadł też miejscowym kibicom i działaczom w swojej ostatniej gonitwie, gdy spowodował upadek Rohana Tungate'a. Oczywiście, sytuacja miała miejsce na pierwszym łuku, ale wina zawodnika ze Skandynawii była dość jednoznaczna.
Tyle że w tym samym meczu Pedersen miał momenty, w którym przypominał żużlowca, który zachwycał na torach w latach 2007-2008. Czy ktoś spodziewał się po 48-latku fenomenalnej akcji po szerokiej w drugim łuku, dzięki której wysunął się na prowadzenie w wyścigu dziewiątym? Owszem, w tej samej gonitwie Duńczyk wywiózł pod bandę Tungate'a, ale ostatecznie nie przeszkodziło to Australijczykowi w dojechaniu do mety na drugiej pozycji, a "Rekinom" w podwójnym zwycięstwie.
Dlatego też Pedersen może być zarówno bohaterem, jak i antybohaterem Innpro ROW-u Rybnik. Gdyby wydarzenia w piątek ułożyły się nieco inaczej, na jego koncie znalazłaby się "dwucyfrówka", a Stelmet Falubaz Zielona Góra przed rewanżem musiałby się mocno martwić o to, czy czasem nie pojedzie w meczu o utrzymanie w rozgrywkach.
Dobrą informacją dla rybniczan będzie to, że nawet jeśli przegrają rywalizację z zielonogórzanami, to nikt nie będzie ich skreślał przed decydującymi spotkaniami o utrzymanie w PGE Ekstralidze. Być może tak bojowo nastawiony Pedersen będzie stanowił wartość dodaną w konfrontacji z zespołami z Gorzowa albo Częstochowy - w drugiej parze sytuacja jest równie zacięta, że trudno na ten moment wskazać, kto przystąpi do batalii o uniknięcie spadku.
Drużyna zbudowana przez Krzysztofa Mrozka zrobiła już więcej, niż oczekiwali niektórzy eksperci. "Zlepek indywidualności" miał w tym sezonie nie wygrać meczu, a jednak ta sztuka udała mu się kilkukrotnie. Jeśli jakimś cudem Innpro ROW Rybnik utrzyma się wśród najlepszych, prezes Mrozek z radości być może znów wsiądzie na quada.
A Pedersen? Jego można kochać albo nienawidzić, ale jest jednym z ostatnich Mohikanów w speedwayu. Gdy już postanowi zakończyć karierę, będziemy za nim tęsknić.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Tylko niech mu nikt silnika nie rozbiera:)