Simon Wigg urodził się w Aylesbury, które mieści się zaledwie 25 mil na wschód od Oksfordu, gdzie w połowie lat 60. oczy kibiców swoją jazdą cieszyli tacy lokalni matadorzy, jak Ron How, Arne Pander czy Jimmy Gooch. Wigg do żużla trafił jednak w innej lokalizacji - ponad sto mil od miejsca urodzenia.
Jako dziecko kilkukrotnie przeprowadzał się ze swoją rodziną, aż w końcu osiadł na nieco dłużej w Ipswich i wraz ze starszym bratem - Julianem zaczęli interesować się wszelkimi odmianami wyścigów motocyklowych. Trafili także na żużel, a konkretniej na mecze Ipswich Witches. Zakochali się w czarnym sporcie. Simon Wigg na poważnie zaczął ścigać się w 1980 roku, kiedy to trafił do Weymouth Wildcats. Dwa lata później osiągnął pierwszy sukces - z Martinem Yeatesem zostali mistrzami par brytyjskiej Division Two. Jego brat też spróbował sił, ale bez powodzenia.
ZOBACZ WIDEO: Baron martwi się o sprzęt Dudka. Polak będzie miał problemy?
Wigg od początku przejawiał smykałkę do każdego rodzaju motocykli. Był niesamowicie wszechstronnym żużlowcem, który ścigał się na torach klasycznych, długich oraz trawiastych. I to właśnie w tych dwóch pozostałych odmianach wyścigów w lewo świętował największe sukcesy - sześciokrotnie sięgając po złoty medal mistrzostw świata w rywalizacji indywidualnej (1985, 1989, 1990, 1993, 1994). Na żużlu też stawał na podium IMŚ - w 1989 roku wywalczył srebro.
Zasmakował rywalizacji w Szwecji, gdzie w 1990 roku był zawodnikiem Indianerny Kumla, a następnie przez trzy sezony (1992, 1993, 1995) reprezentował ekipę z Vetlandy. Ma na swoim koncie także cztery kluby w Polsce. Jako 32-latek zadebiutował w barwach tarnowskiej Unii, w której odjechał 10 meczów, a kibice do dziś wspominają, jak pędził do Rzeszowa z Niemiec, a gospodarze nie ułatwiali mu zadania.
Mecz na Podkarpaciu celowo wyznaczono na godzinę 11, co stanowiło problem dla Unii, bo Wigg dzień wcześniej miał zawody za naszą zachodnią granicą i w niecałe 12 godzin musiał pokonać ponad tysiąc kilometrów, co przy ówczesnym stanie dróg było nie lada wyczynem. Zdążył jednak - co więcej, zdobył 13 punktów i ustanowił rekord toru, a Unia wygrała 48:42.
- Przy tym wszystkim był bardzo zespołowym zawodnikiem. Jeden z naszych żużlowców wyjeżdżał do swojego biegu z rurą, która była przypięta nie dwoma, a jednym zaczepem. Wigg natychmiastowo zatrzymał go w parkingu. Pobiegł do swojej skrzynki z narzędziami, wyciągnął brakujący zaczep, zamontował go, a na koniec przestrzegł kolegę, że z tak przygotowanym motocyklem nie można wyjeżdżać do biegu. To był znakomity facet - wspominał przed laty Zbigniew Rozkrut, były prezes Unii.
Później w Polsce miewał epizody. W 1994 roku odjechał dwa mecze w barwach Unii Leszno, w 1997 roku cztery biegi dla Stali Rzeszów i rok później pięć startów w ekipie z Zielonej Góry. W całej karierze zaliczył w naszym kraju 14 spotkań, w których zdobył 164 punkty 8 bonusów w 74 biegach.
Swoją anegdotę związaną z byłym mistrzem ma także Egon Muller. - Wyobraźcie sobie, w niedzielny poranek przed zawodami ledwo otwieram oczy, a tu dzwonek do drzwi. Podchodzę, otwieram, a tam chłopak pyta, czy mieszka tu Egon Muller. Mówię, że mieszka. Młody mężczyzna odpowiada, że chciałby z nim porozmawiać, więc mówię mu, że stoi przed nim. Przeprosił. Stwierdził, że wyglądam inaczej, niż w gazetach - cytuje Mullera "Speedway Star".
- Przyjechał na zawody, ale najpierw chciał ze mną porozmawiać, bo widział, jak wygrywałem w Hereford zawody i pragnął być taki, jak ja. Zostałem jego idolem! - wspominał Muller.
W listopadzie 1998 roku i w styczniu 1999 roku doznał napadów padaczkowych, które pierwotnie przypisywano urazom głowy, które były skutkiem upadków na żużlowych torach. Szczegółowe badania wykazały jednak guza mózgu. W maju 1999 roku przeszedł operację jego usunięcia i kiedy wrócił do zdrowia, przybył z rodziną do Gold Coast w australijskim Queensland.
Nie cieszył się długo tym stanem, bowiem okazało się, że guz powrócił. W lutym 2000 roku przeszedł kolejny zabieg, a zmarł 15 listopada, miesiąc po swoich czterdziestych urodzinach.
Dziś wielu wspomina go między innymi, kojarząc charakterystyczną zieloną skórę, w której ścigał się na torze. Co więcej - to efekt uwielbiania Egona Mullera. Panowie wiele lat się kumplowali, a kiedy Wigg przybywał w okolicach Niemca, to u niego nocował.
- Pamiętam, jak kiedyś Simon u mnie mieszkał. Poszedłem spać, obudziłem się w nocy i usłyszałem hałasy z biura. Pomyślałem, że mnie okradają! Idę sprawdzić, a tam Simon siedzi na podłodze i przegląda moje albumy ze zdjęciami. Mówię mu: "Simon, idź spać, rano zawiozę cię a lotnisko". A on poprosił mnie, żebym pozwolił mu zostać, bo chciał obejrzeć moje stare zdjęcia. Powiedziałem, że musi się przespać, chociaż dwie godziny - wspominał po latach Egon Muller.