Ciężar złota według Cieślaka

Czy trener Marek Cieślak pozostanie na stanowisku szkoleniowca narodowej reprezentacji, tego jeszcze nie wiemy. Kiedy niedawno, po ukazaniu się pierwszych medialnych doniesień o propozycji nowego, lepszego kontraktu, ponoć już przez Cieślaka zaakceptowanego, chcieliśmy "Narodowemu" pogratulować kolejnej kadencji, utytułowany szkoleniowiec szybko ostudził emocje.

W tym artykule dowiesz się o:

- Jeszcze go nie widziałem, jeszcze go nie podpisałem, to się dopiero okaże, więc spokojnie. Ktoś się chyba pospieszył, jeśli podano coś innego - powiedział nam już na wstępie Marek Cieślak. Jak przyznał w ostatniej wypowiedzi dla SportoweFakty.pl przewodniczący GKSŻ, Piotr Szymański: - Trudno powiedzieć co będzie, jeśli władze Betardu nie zgodzą się na łączenie obu stanowisk przez trenera Cieślaka. Do tego momentu nie rozważamy jednak innych kandydatów. Cała sprawa pozostaje zatem w rękach tria: Cieślak, Szymański i prokurentki WTS-u Krystyny Kloc.

Wybiegając jednak do przodu, zapytaliśmy wybitnego trenera o jego odczucia związane z ewentualną kolejną kadencją na stanowisku trenera naszej kadry. Wszak mało który z kibiców wyobraża sobie, żeby za pół roku biało-czerwoni przystąpili do obrony mistrzowskiej korony bez Cieślaka w parkingu. Szkoleniowiec, który z reprezentacją osiągnął już wszystko, człowiek, który w myśl tradycji zdobył Puchar Ove Fundina na własność, w momencie wygaśnięcia kontraktu musiał rozważyć czy nie jest to dobry moment, by odejść w glorii chwały. Zwyciężyła ambicjonalna chęć obrony tytułu, czy raczej powracała myśl o tym, że przez jeden letni miesiąc znowu będzie się najbardziej narażonym na krytykę człowiekiem w kraju?

- To nie jest tylko jeden miesiąc, bo są jeszcze juniorzy i kilka innych spraw. Ja powiem tak: człowiek zawsze jest narażony na krytykę, a zwłaszcza kiedy prowadzi zespół w takich rozgrywkach jak Drużynowy Puchar Świata. A już szczególnie na polskiej ziemi, tak jak było w Lesznie. Zawody ogląda wtedy 20 tysięcy ludzi na stadionie i pewnie milion przed telewizorami. Presja jest, ale podejmuję decyzje i nie mogę w ogóle zastanawiać się nad tym, że ktoś w danej chwili to ogląda. Że ludzie patrzą, analizują i często wyzywają mnie od najgorszych. Ja się odcinam, bo inaczej nie dałbym rady. Muszę trzeźwo myśleć, po swojemu i nie poddawać się żadnym emocjom, czy podpowiedziom z zewnątrz - tłumaczy Cieślak.

Nie ma co liczyć, że w tym roku będzie lżej. Leszczyńskie złoto, wydarte rzutem na taśmę Australijczykom, ustawia poprzeczkę na poziomie, rzec by można, "zero-jedynkowym". Albo triumf, albo porażka. Gdzie w tym wszystkim znaleźć receptę na ów spokój przy podejmowaniu decyzji oraz spokój dla samego siebie pomiędzy chwilami, gdy warczą motory?

- Trener jest trochę jak dobry pies, który ma coś takiego jak instynkt, intuicję. To bardzo pomaga, bo nigdy nie jest tak, że przemyśli się wszystko, a potem na spokojnie realizuje. Nie ma tak, że przed zawodami ja już wiem, że w tym biegu zrobię tak, w tamtym inaczej, a "jokera" puszczę tutaj. Potem i tak wytwarza się całkiem nowa sytuacja, której człowiek nie przewidział. Wtedy musi zadziałać instynkt. Dlatego ja staram się wyłączać od tego wszystkiego co jest wokół, powiem dosadnie, mieć to w czterech literach. Pomaga mi w tym to, że bawię się w trudne sporty: kolarstwo i biegi przełajowe. Mam gdzie uciec. Jadę wtedy do siebie na wieś, wyłączam telewizor i nie czytam gazet - zdradza swoją metodę odreagowania wybitny trener.

Źródło artykułu: