Cieślewicz poinformował bowiem, że uraz może mieć ogromne konsekwencje w jego dalszym życiu i funkcjonowaniu. - Na dzień dzisiejszy próbuję skontaktować się z lekarzem, który w 2002 roku leczył mój kręgosłup, gdy doznałem kontuzji startując jeszcze w Gdańsku. Wówczas wstawił mi rusztowanie, które miało pomóc mojemu kręgosłupowi. W tym momencie boje się, że ten ucisk na kręgi może mieć poważne konsekwencje. Obawiam się, że mogę dostać nawet paraliżu. Na pewno nie wrócę już na tor - mówi podłamany Cieślewicz.
Cieślewicz wielkie nadzieje wiązał ze startami w opolskim klubie i jest niezwykle podłamany, że w taki sposób musi pożegnać się ze sportem, któremu poświęcił całe dotychczasowe życie. - Całą zimę ostro pracowałem i przygotowywałem się, co widzieli opolscy działacze. Kompletowałem także dobrej klasy sprzęt i wszystko szło po mojej myśli. Niestety, po treningu kręgosłup dał o sobie znać. Żużel to całe moje życie. Rozpocząłem przygodę z tym sportem w wieku 14 lat i to wszystko, co potrafię w życiu robić. Tylko do tego się nadaję. Wiadomo, że każda praca fizyczna jest niemożliwa w moim przypadku. Nie wiem, co będzie dalej. Moja dalsza przyszłość stoi pod ogromnym znakiem zapytania -dodaje Cieślewicz.
Wychowanek Startu Gniezno nie zamierza jednak na dobre rozstawać się z ukochanym sportem. 30-latek wierzy, że zostanie przy żużlu w roli mechanika, bądź osoby odpowiedzialnej za pomoc przy sprzęcie. - Do żużla już niestety nie wrócę. Powrót na tor nie wchodzi w grę. Będę chciał załapać się jako jakiś mechanik, czy osoba pomagająca przy sprzęcie. Nie wiem, być może podjąłem zbyt pochopną decyzję w 2002 roku, gdy zostało mi wstawione rusztowanie, które powinno nosić się kilkanaście lat, a ja wyjąłem to po roku. Myślałem, że wszystko będzie dobrze, ale jednak tak nie było. Bardzo ciągnie mnie do żużla, tęsknie za tym wszystkim. Brakuje mi tego dźwięku i adrenaliny - kończy Dawid Cieślewicz.