Postawmy sprawę jasno - rywali w Opolu Maciej Janowski miał słabych. Bez urazy dla wyróżniających się postaci I-ligowych klubów (Ronnie Jamroży, Adrian Szewczykowski), czy tuzów II-ligowego frontu (Piotr Dym, Jacek Rempała), ale wrocławski brylancik to już inny "level". Liznął kawał światowego speedway'a, po znakomitym początku sezonu słychać było głosy, iż przymierzany był nawet do dzikiej karty w Grand Prix. Do tytułu Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów przymierzany jest cały czas i tego - jak Polska długa i szeroka - życzą mu chyba wszyscy fani szlaki. Mniej zorientowani obserwatorzy opolskiego ćwierćfinału musieli mieć tymczasem małą zagwozdkę, spoglądając to na tor, to do programów i rozmyślając, czy to aby nie Patryk Dudek z Falubazu jest tą wielką nadzieją biało-czerwonych.
Młodemu Dudkowi oczywiście zrealizowania marzeń serdecznie życzymy, z perspektywy wrocławskiej jednak czwartkowy występ Janowskiego wpisuje się w pewien ciąg zdarzeń. Nieprzyjemnych zdarzeń. Oto bowiem po fantastycznym początku w Toruniu (14 punktów) i świetnym meczu ze Stalą Gorzów (9+3), poprawnym (bo zwycięskim) spotkaniu w Zielonej Górze, przyszła potyczka, wydawałoby się najłatwiejsza, z Polonią Bydgoszcz. Rezultat Janowskiego: 7+1 (d,1,3,1,2,0). Jak na sześć startów "szału nie było" - jak sam najtrafniej skonkludował Maciek. - Tracę jeden silnik po drugim. To już szósty w tym sezonie, teraz już tylko dwa mi zostały - wyjaśniał nieciekawą sytuację sprzętową po zawodach.
Żużlowy metal pojechał do remontu, Maciej pojechał do Szwecji. Przeciwko Indianernie na torze w Motali nie było jeszcze źle (2,0,3,0), choć nierówno niczym na wrocławskim torze po czterech biegach. W rewanżu w Kumli było już bardzo źle. Zwłaszcza na papierze marnie to wygląda - (0,0,1,d). "Ogony" w dwóch pierwszych biegach, zmiana motocykla na dwa kolejne i...rozsypany kolejny silnik, gdy wiózł z Gregiem Hancockiem pewne, wydawałoby się, 5:1.
W ostatni wtorek zaproszenia ze Szwecji już nie było. Piraterna zresztą bez problemów poradziła sobie w domowym spotkaniu z Vastervik, a właściwie z dwójką Chris Harris - Rafał Okoniewski. Janowski tymczasem odpoczął po sobotnim układaniu worków z piaskiem i pojechał do Opola. Ciąg dalszy już znamy.
- To po prostu nie był mój dzień - wyjaśnia sam zawodnik. - Po pierwszym wyścigu wydawało się, że wszystko jest dobrze ustawione. Niestety, później poszliśmy z ustawieniami w złą stronę. W biegu czternastym było już o wiele lepiej, ale złapałem "gumę". To niezbyt częsta usterka sportu żużlowego, ale też się zdarza. Szkoda, bo ostatnio albo silniki nie wytrzymują, albo, tak jak teraz, opona. Limit defektów już dawno wyczerpałem. Teraz jednak jak najszybciej chcę zapomnieć o tych zawodach i skupić się do sobotniej rundy Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów - napisał na swojej stronie internetowej Janowski.
We Wrocławiu furorę robi w tej chwili hasło "cofka dynamiczna", w nowomowie władz miasta mające usprawiedliwiać zalanie Kozanowa, na którym jeszcze 2 godziny wcześniej "nic nie miało prawa się zdarzyć". Oby w przypadku najbardziej dynamicznie rozwijającego się wrocławskiego żużlowca, cofka była tylko wstępem do wypłynięcia na szerokie wody. Pierwsze progi do pokonania już w ten weekend: w sobotę runda DMŚJ w Pilznie, w niedzielę zaś mecz pod Jasną Górą.