Krzysztof Kasprzak: Trzy miesiące walczyłem z tym wszystkim

Dziesięć punktów w czterech startach to dorobek Krzysztofa Kasprzaka w wygranym przez Tauron Azoty 45:39 meczu z Polonią Bydgoszcz. Poprawienie tego rezultatu skutecznie uniemożliwił deszcz, który spadł już w trakcie biegu czternastego. Sędzia w obawie o zdrowie zawodników, najlepszych aktorów niedzielnego widowiska już więc na tor nie puścił. Mimo to "Kasperowi" uśmiech z twarzy nie schodził, bo znalazł w końcu "złoty środek" na tarnowski owal. Dodatkowo ekipa gospodarzy pozbawiając siebie i przeciwników punktu bonusowego zapewniła sobie jazdę w play offach, a tym samym bezpieczne utrzymanie w Ekstralidze.

- Cieszymy się ze zwycięstwa, bo taki był nasz cel. Musieliśmy z Bydgoszczą wygrać by jechać w play off. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak powalczyć w tej fazie o jak najlepszy rezultat - mówił na gorąco po zawodach wychowanek leszczyńskiej Unii.

Czemu, a raczej komu Kasprzak zawdzięcza tak drastyczną przemianę z zawodnika dołującego w lidera drużyny? - To istotna rola mojego ojca, któremu serdecznie dziękuję. Wiadomo, że ja jestem ciągle w rozjazdach pomiędzy Anglią, Szwecją i Polską, a on tu na miejscu pilnuje moich spraw. Nie da się jednak ukryć, że priorytetem jest dla mnie rodzima liga dlatego robiliśmy wszystko, aby najlepsze motocykle zawsze przyjeżdżały do Tarnowa. Na obcych torach nie było raczej problemów tylko tutaj na miejscu. U nas króluje nawierzchnia twarda, z którą nie za bardzo potrafiłem się dogadać. Trzy miesiące walczyłem z tym wszystkim, ale wreszcie znalazłem to szybkie rozwiązanie dzięki któremu mogę na całej szerokości walczyć z przeciwnikami, a potem ich wyprzedzać. Dzisiejszy sport żużlowy jest taki, że gdy nie masz szybkiego sprzętu nie masz też formy, ale kiedy ten szybki motocykl jest to forma też się pojawia - zaznacza.

Choć mogłoby się wydawać, że "Kasper" chciałby się spotkać jeszcze raz w tym sezonie podczas dwumeczu z macierzystą Unią Leszno, to jednak zawodnik Tauron Azotów nie ma specjalnych życzeń odnośnie przeciwnika w fazie play off. - Niekoniecznie musimy z nimi jechać. Jest to bez różnicy z kim się spotkamy. Musimy wygrać dwumecz, żeby jechać dalej - stwierdza.

Czasem "apetyt rośnie w miarę jedzenia" więc czy Krzysztof widzi szanse swojej ekipy w walce o najwyższe cele z medalem włącznie? - Skoro już zaszliśmy tak daleko to czemu nie. Wszyscy o nim marzymy. Recepta jest prosta. Wygrać u siebie jak najwyżej, a przegrać na wyjeździe jak najniżej - wyjaśnia najlepszą metodę na sukces 26-letni jeździec "Jaskółek".

- W nasze poczynania "włączy" się teraz także większy luz, bo wiemy, że jedziemy dalej. Nie ulega jednak wątpliwości, że nieważne jaka drużyna przyjeżdża, chce wygrać i zdobywać punkty. Dziś na przykład Toruń wygrał z Lesznem. Taka jest teraz liga. Każdy może wygrać z każdym i z wszystkimi trzeba jechać - dodaje na koniec.

Krzysztof Kasprzak jest bez wątpienia głównym autorem awansu tarnowskiej drużyny do pierwszej szóstki. W trzech pod rząd wygranych na własnym torze spotkaniach, kolejno z Włókniarzem Częstochowa, Unibaksem Toruń i Polonią Bydgoszcz zdobył odpowiednio 10, 11 i znów 10 punktów. Nie umknęło to także uwadze kibiców, którzy na dowód wdzięczności i zapomnienia wcześniejszych, słabych występów obdarowali Kasprzaka szalikiem w barwach klubu spod znaku "Jaskółki".

Źródło artykułu: