Pionierska epoka
Gdy w połowie lat czterdziestych minionego wieku powstawał żużel w mieście na które cień rzuca jasnogórska wieża, mało kto liczył na spektakularne sukcesy. Najważniejsza była przede wszystkim jazda i frajda, jaką dawały wyścigi z innymi pasjonatami dyscypliny będącej dopiero w powijakach. Regulaminy nie były dopracowane, pionierzy szlifowali swoje talenty i eliminowali kolejne części w motocyklach. Z czasem jednak rywalizacja ligowa nabierała coraz większego znaczenia.
Pierwsze starty, po eliminacjach do ligi żużlowej, na drugim szczeblu rozgrywek zakończyły się triumfem już pod szyldem Włókniarz, a nie CTCiM. Na uwagę zasługuje bałagan panujący w papierkach związany zapewne z reorganizacją żużlowych lig na początku lat pięćdziesiątych. Wpływ na nie ogłoszenie oficjalnych tabel ligowych po sezonie 1950 miały zapewne także takie czynniki jak wznoszone protesty, przekładane spotkania, niedokończone mecze. Statystyki nie odgrywały takiej roli, często nie były oficjalnie prowadzone co utrudnia odtworzenie wielu wydarzeń.
Rok 1951 był wyjątkowy dla całego polskiego żużla. Zdecydowano, że zrzeszenia sportowe rozgrywać będą spotkania w postaci dwumeczów oraz zmieniono punktację z 4-3-2-1 na 3-2-1-0, a wszystko to, aby nasi krajowi jeźdźcy radzili sobie coraz lepiej w rywalizacji międzynarodowej.
Włókniarz nie radził sobie dobrze w I lidze, ale jakoś udawało się za każdym razem obronić ligowy byt. Prawdziwą pierwszą katastrofą okazał się sezon 1954. Cztery zwycięstwa, jeden remis i aż trzynaście porażek pozwoliło wyprzedzić tylko świętochłowicki Śląsk. Czarę goryczy dopełnił katastrofalny w skutkach wypadek Mariana Kaznowskiego, z którym niżej podpisany miał zaszczyt się spotkać przed jego nieoczekiwaną i zbyt szybko pukającą do drzwi śmiercią.
Bolesny spadek impulsem do zmian
Drugoligowa banicja potrwała tylko dwa sezony. Już w 1957, pod nazwą Victoria, częstochowscy żużlowcy solidarnie odnieśli 7 zwycięstw i tyleż porażek, co pozwoliło im zająć wysoką, czwartą lokatę w końcowej tabeli I ligi.
Nieoczekiwane złoto, zdobyte dwa lata później, przyniosło wiele radości wszystkim kibicom czarnego sportu w Częstochowie. Jednak w sporcie, jak w życiu: tyle uśmiechu ile łez, a tych drugich nie żałowali fani Włókniarza po katastrofalnym sezonie 1962, który ich pupile ukończyli z zaledwie 3 wygranymi meczami (z Polonią Bydgoszcz, Spartą Wrocław i Stalą Gorzów).
Na wyniki spotkań wyjazdowych najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Rzadko kiedy udało się uciułać 30 punktów, co najlepiej obrazuje bilans małych oczek na poziomie -280!
Po takim sezonie trudno kogokolwiek wyróżnić. Być może w głowach zawodników tkwił jeszcze niczym bolesny cierń śmiertelny wypadek ich przyjaciela z toru - Bronka Idzikowskiego? Faktem jest, iż spadek okazał się impulsem do zmian na których fundamencie powstała wielka drużyna z lat 1974 – 78.
Medalowe sezony
W międzyczasie jednak Włókniarz jeszcze raz zasmakował goryczy spadku, a stało się to po sezonie 1969. Pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero w czerwcu. O być albo nie być w ekstralidze miały zadecydować baraże z Unią Leszno wyznaczone na późno październikowe terminy. W Lesznie 45:33 dla gospodarzy, w Częstochowie 44:32 dla Włókniarzy, zatem po dwumeczu stan rywalizacji wyniósł 77:77. GKŻ zdecydowała o rozegraniu trzeciego pojedynku na neutralnym stadionie. W Opolu częstochowscy jeźdźcy polegli sromotnie 47:31 i musieli pożegnać się z walką o medale DMP.
Po sezonie sypią się kary. Dlaczego? To temat na osobny artykuł. W każdym razie Rurarz zostaje zawieszony na pół roku, również na sześć miesięcy zawieszony jest tor żużlowców z lwem na plastronie. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż nieużytkowany obiekt poddany został gruntownej renowacji aby lepiej służyć mógł częstochowskiej społeczności i jej idolom.
Nadchodziły medalowe lata. Złoto w 1974 roku, srebrne sezony 1975 - 76, brązowe roczniki 1977 - 78. Pięć krążków rok po roku! Toż to rzadki wyczyn.
Rok 1979 odbierany jest przez kibiców po jego zakończeniu jako nieudany. Rozpieszczeni fani Włókniarza nie mogli zadowolić się VII pozycją w tabeli, chociaż 10 lat wcześniej uznaliby to za spory sukces. Lecz nie teraz. Szczególnie gdy żużlowcy spod biało - zielonej bandery wydają się popadać w ligową szarzyznę rok później finiszując oczko niżej...
Trudne lata osiemdziesiąte
Początek lat osiemdziesiątych to początek beznadziei w jaką począł popadać klub jeszcze kilka lat wcześniej brylujący w drużynowej rywalizacji na torach całej Polski. Asy zdobywające wszystko co było do zdobycia na krajowym podwórku powoli myślą o końcach karier, następców nie widać, zespół wpada w finansowe tarapaty, szkolenie kuleje.
Średnia zdobytych punktów na mecz w sezonie 1981 wynosi zaledwie niecałe 37. Przez skład przewija się wiele nazwisk, ale jedynie nieliczni potrafią nawiązać skuteczną walkę z przeciwnikami. W efekcie mistrz Polski 1959 i 1974 kończy sezon na ostatnim miejscu z 8 punkcikami na koncie.
Drugoligowy marazm trwa aż do 1991 roku. Uzyskać awans prawie udało się w sezonie 1987, kiedy to po przegranych barażach z Unią Tarnów Włókniarze musieli pogodzić się z nieudanym atakiem na miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Tak źle nie było nigdy
Powyższy śródtytuł oddaje wszystko co działo się z częstochowskim speedwayem w 1992 roku. Występując pod nazwą Yawal żużlowcy spod Jasnej Góry dokonali niebywałego czynu będąc czerwoną latarnią rozgrywek i pośmiewiskiem całej Polski. Z osiemnastu pojedynków na swoją korzyść udało się Yawalowi rozstrzygnąć jedynie spotkanie ze Stalą Westą Rzeszów.
Jako że było to historyczne wydarzenie zanotujmy, iż mecz odbył się 21 maja, Yawal triumfował w stosunku 47:43 i aż 37 punktów zdobyła trójka: Drabik, Screen oraz Loram.
Wiele spotkań kończyło się w okolicach pięćdziesięciopunktowych klęsk Częstochowian. Ponadto w trakcie sezonu ginie w wypadku drogowym Zenon Urbaniec. Jedynym jasnym punktem jest Sławomir Drabik przyzwoicie radzący sobie na pierwszoligowych torach. Jego występ we Wrocławiu podczas finału indywidualnych mistrzostw świata zapamiętany zostanie na długo, gdyż walczącemu z zatruciem indywidualnemu mistrzowi Polski 1991 jako jedynemu, udało się pokonać zdobywającego wówczas złoto na Stadionie Olimpijskim Gary’ego Havelocka.
To jest już koniec...
Średnie rezultaty osiągane przez Włókniarzy na początku i w połowie lat dziewięćdziesiątych nie rokowały najlepiej na przyszłość, a na pewno nie zapowiadały wielkiego, nieoczekiwanego, aczkolwiek zasłużonego sukcesu w postaci złotego medalu DMP 1996. Towarzyszył mu wysyp krążków wywalczonych w innych rozgrywkach: złoto Drabika w indywidualnym czempionacie, medal juniorów w zawodach par oraz tytuł najlepszej młodzieżowej drużyny kraju. Zresztą Drabik pokazał się ze świetnej strony podczas eliminacji do Grand Prix, które zakończył awansem do światowej elity, a na jego piersi zawisł także złoty medal DMŚ zdobyty wraz z Tomaszem Gollobem i Piotrem Protasiewiczem w niemieckim Diedenbergen. Mało istotne, że wówczas najlepsi strajkowali przeciw oponom bez nacięć.
Rok 1997 przeszedł do historii polskich lig żużlowych. Drużyna broniąca tytułu została zdegradowana do niższej klasy! Do dziś pamiętam smutek częstochowskich kibiców i ironicznie śpiewającego z głośników Kubę Sienkiewicza: to jest już koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść...
Iść, ale dokąd? Drużyna zbudowana właściwie od podstaw nie wraca od razu do grona najlepszych ekip. Udaje się to dopiero w 1999 roku. Od 2000 Włókniarze z mniejszym lub większym szczęściem (z reguły większym o czym świadczy dorobek medalowy) toczyli bój w zreformowanej ekstralidze. Rok 2010 okazuje się rokiem gorszym. Najgorszym od lat na co złożyło się wiele czynników. Niewiele brakło, a Włókniarz nie przystąpiłby do rozgrywek tegorocznego sezonu.
Nieuniknione okazują się baraże o utrzymanie z silnym zespołem Polonii Bydgoszcz. Kibice odwracają się od klubu. Regularnie drużynę wspiera około 3 tysięcy fanów, którzy niegdyś ginęli w tłumie "krzykaczy", a dzisiaj giną wśród pustych krzesełek.
Rywalizację sportową można wygrać lub przegrać. Rzadko kiedy spotykane są remisy. Historia wskazuje, iż po latach posuchy następują lata sukcesów i odwrotnie. Tłuste lata przeplatają się z chudszymi. I to jest w sporcie piękne. A zachodzące słońce kiedyś zaświeci. Może nawet szybciej niż wszyscy myślimy...
Bartłomiej Jejda