Dyrektor Unii Leszno Ireneusz Igielski specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl podsumował organizację Grand Prix Europy.
Konrad Chudziński: Czy pod względem organizacyjnym jesteś zadowolony z przebiegu imprezy? Udało się zrealizować wszystkie założone cele?
Ireneusz Igielski: Pod względem organizacyjnym moim zdaniem było nienajgorzej. Zdarzyło się parę spraw, o których my, jako organizatorzy wiemy, iż nie wypaliły. Jednak mamy to wszystko wynotowane i ze spokojem przeanalizujemy te fakty. Generalnie jednak widowisko było bardzo ciekawe. Kibice wspaniale dopisali, a zawodnicy swoim poziomem sportowym dostosowali się do tego wszystkiego. Atmosfera była przepiękna.
Ciekawym pomysłem była prezentacja z udziałem dzieci oraz wjazd żużlowców wraz z grupą motocykli.
- Na prezentacji po raz pierwszy pojawiły się dzieci, co stanowiło z pewnością swoistą atrakcję. Przyznam, iż nieco się tego obawiałem, ale zdołaliśmy to opanować. Jeśli chodzi o motocykle, to niejako szczęście Jarkowi Hampelowi przyniosło to, iż akurat ten wiozący go zdefektował. Potem w zawodach Jarosław dobrze się spisywał. Jestem z organizacji naprawdę zadowolony.
Pewnym mankamentem można nazwać sposób przygotowania leszczyńskiego toru. Zwykle, gdy robią to miejscowi, umożliwia on walkę na całej długości i szerokości, a zawody obfitują w mijanki. Tym razem było nieco inaczej…
- Tor był nieco inny niż zazwyczaj w Lesznie, bo inni ludzie niż zwykle go przygotowywali. Tu sytuacja jest jednak dla nas jasna. Ole Olsen, jako dyrektor zawodów, ma swojego kierownika zawodów, a ten ma asystenta i to oni decydują o wszystkim, co się dzieje na torze. Nie ma nawet co z tym dyskutować.
Na trybunach właściwie nie było wolnych miejsc. Co więcej korona stadionu i schody też były zapełnione. Kibice chyba mają świadomość, jakiej klasy widowiska rozgrywają się w Lesznie?
- Mam nadzieję, że udało nam się tak przeprowadzić te zawody dla kibiców, że wyjeżdżając z Leszna mają zakodowane, iż muszą do nas wrócić na 12 lipca, kiedy to odbędą się kwalifikacje Drużynowego Pucharu Świata oraz w 2009 roku na kolejne Grand Prix. Wydaje mi się, iż tak imprezę przeprowadziliśmy, by ludzie byli zadowoleni.
Atmosfera i sposób organizacji Grand Prix stanowić będą dla was dobry argument do starań o to, by i po 2009 roku w Lesznie odbywały się najważniejsze żużlowe turnieje.
- Sądzę, że jest to bardzo dobry argument. Pokazaliśmy, w jaki sposób robić ciekawe imprezy. Nieco nasza organizacja różniła się od tego, co przygotowują inni. Piątkowa część tego wielkiego widowiska, potem zakończenie, a do tego ta cała oprawa to jednak pewne zmodyfikowanie tego, do czego wielu się przyzwyczaiło. Zrobione było to w pewnym stopniu inaczej, więc sądzę, że będzie dobrym argumentem na naszą korzyść.
Zwycięzcą okazał się można rzec najbardziej polski z obcokrajowców. Leigh Adams w związku ze swoją klubową wiernością zaskarbił sobie sympatię kibiców.
- Dla nas i dla całego widowiska niewątpliwie lepiej by było, gdyby wygrał Polak. Tak się jednak nie stało. Jednakże Leigh Adamsa my tu traktujemy prawie jak Polaka, a przynajmniej leszczynianina. Zwyciężył i bardzo mu gratulujemy.
Bliski triumfu był Jarosław Hampel. Spodziewałeś się, że to on wypadnie najlepiej spośród Polaków?
- Szkoda, że Jarkowi się nie udało zatriumfować, ale tak po prostu w sporcie bywa. Krzysztof Kasprzak spalił się, aczkolwiek niczego to nie przesądza. Jest to pierwszy rok dla niego w cyklu, a przypominam, że jest młodym żużlowcem. Bardzo chciał dobrze się pokazać, był zdeterminowany. Wiele razy udowadniał, że potrafi znakomicie jeździć i uzyskiwać dobre wyniki. Teraz akurat się nie udało, ale to o niczym nie świadczy. Dużo jazdy w tym sezonie zostało i Kasprzak pokaże jak należy jeździć.
Na zakończenie zawodów doszło do starcia, które na pewno pozostanie zapisane w historii cyklu. Myślę o kontrowersyjnej kolizji Jasona Crumpa i Nicki Pedersena. Żaden z zawodników pytanych przeze mnie o ocenę sytuacji nie chciał jej komentować. Jak ty ją oceniasz?
- Niestety również zaliczam się do tych, którzy nie widzieli tego starcia. Przyznam zresztą szczerze, że w trakcie całych zawodów może pięć lub sześć wyścigów w całości zobaczyłem. Byłem w tym czasie w parkingu i załatwiałem parę innych rzeczy, bo to już był półfinał. Potem to co było na telebimie, jednak nie odzwierciedla zaistniałej sytuacji.