Szansę na najwyższe podium całego cyklu SGP IMŚ zachowuje również drugi z Polaków Jarosław Hampel, ale na dziś aktem dziejowej sprawiedliwości byłby tytuł najlepszego żużlowca globu dla fruwającego Tomasza. Jarosław Mądry Hampel w przeciwieństwie do kolegi ma coraz mocniejsze papiery, by uczynić to nie jeden raz w latach późniejszych.
Tomasz Gollob od lat jest w panteonie kilku najlepszych żużlowców świata, a przez wielu uważany jest wprost za tego absolutnie najlepszego. Udowadniał to wielokrotnie w każdym sezonie, rok po roku, od czternastu co najmniej lat. Debiutował jako objawienie siódmym miejscem w jednodniowym finale roku 1993, a więc już przed siedemnastu laty. Później tylko porywczy charakter w połączeniu z koszmarnym pechem odebrał mu tytuł IMŚ za rok 1999, a już wtedy nie miał sobie równych. Niestety, zdarzył się wypadek, widowiskowy przelot nad ogrodzeniem, owinięcie się na słupie i marzenia pogrzebane w bólu i niemocy.
Potem nasz najlepszy żużlowiec osamotniony mieszał w światowej czołówce, windował w górę polską narodową reprezentację. Pokazywał nieraz takie "sztuczki", że dech w piersi zapierało nawet wytrawnym znawcom przedmiotu. Czynił to nie tylko podczas imprez pokazowych, towarzyskich, ale również w polskiej - najsilniejszej lidze świata, gdzie sprawdzają się tylko najlepsi z najlepszych. Bywał nierówny, czasem "pokłócony" ze sprzętem, ale w wybranych rundach GP potrafił wielokrotnie pokazać taką maestrię, jakiej świat dotąd nie widział i długo po nim oglądał nie będzie. Ale wystarczało to tylko na niższe stopnie podium, bądź ocieranie się o pudło. Zabrakło stabilizacji formy i konsekwencji. 16 zwycięstw w 16 letniej historii SGP musi budzić respekt. Średnio raz w roku Tomasz Gollob nie miał sobie równych, pomijając inne czołowe miejsca w poszczególnych turniejach finałowych. Mimo to korony jak nie było, tak nie ma.
Coraz bardziej zirytowany tą polską niemocą jest już sam Jerzy Szczakiel, wciąż pozostający u nas sierotą - jedynym polskim indywidualnym mistrzem świata na żużlu, a minęło 37 długich lat. Jeśli zważyć popularność speedway’a w kraju nad Wisłą, to ten brak staje się niezrozumiałą, szczególnie bolesną pustką.
Tomasz Gollob nigdy łatwego życia nie miał. Nieraz stawał sam przeciw wszystkim (nie licząc ojca Władysława i brata Jacka). Trudno zapomnieć owe spontaniczne koalicje polskich "kolegów" podczas finałów IMP, czy też międzynarodowe "towarzystwa" podczas finałów światowych, posuwające się nawet do rękoczynów (Craig Boyce - no cóż Kangury podobno zawsze dobrze operowały pięściami) przeciw niepokornemu Polakowi.
Inną sprawą jest pytanie, na ile sam Tomasz Gollob napytał sobie tej biedy, jaka się stała jego udziałem. Chodzi o niektóre wypowiedzi z dawnych lat, aroganckie, lekceważące innych gesty i słowa. Brak elementarnej pokory nikomu nie przynosi chluby. Ale Tomasz Gollob się zmienia, jest otwarty dla ludzi, ma świetny kontakt z dziećmi, pomaga biednym, wspiera niepełnosprawnych. Jest królem - objawia majestat, brakuje mu tylko korony.
Walka o tę koronę trwa. Nie będzie łatwo. Zło znów się sprzysięga przeciw Gollobowi. Wpierw dał się naiwnie namówić do ujawnienia swoich preferencji politycznych, co żadnemu sportowcowi nie przystoi, dopóki trwa jego kariera, bo szufladkuje go nie podług prezentowanego poziomu sportowego, ale innych małoważnych kryteriów. Na tym sportowiec może tylko stracić, niezależnie od tego kogo personalnie popiera. Ktoś wyraźnie źle życzy Tomaszowi - to widać! Drugim takim przykładem zawiści jest ujawnienie i bezprzykładne nagłaśnianie kłopotów małżeńskich naszego żużlowego asa. Kogóż to powinno w gruncie rzeczy obchodzić, poza samymi zainteresowanymi? Nikogo! Tabloidy złamały już niejedno życie.
Dlatego wspierajmy to wszystko co mamy najlepszego i tych najlepszych spośród nas. Przestańmy wreszcie podrywać i mieszać z błotem prawdziwe autorytety! Tomasz Gollob jak nikt inny zasłużył na ukoronowanie swojej kariery tytułem Mistrza Świata. To jego ostatnia szansa - niebawem (w kwietniu przyszłego roku) kończy 40 lat, a młodzi gniewni coraz energiczniej pukają do drzwi. Tomasza Golloba nie trzeba pchać do zwycięstwa, bo starczy mu talentu i determinacji. Nie można go jednak niszczyć psychicznie, publicznie biczować inwektywami. A koledzy z toru, zwłaszcza ci wszyscy najlepsi z Polaków, powinni strzec się jakichkolwiek złośliwości i fauli. Bez lidera Tomasza Golloba nie byłoby tych wszystkich tytułów drużynowych polskiej reprezentacji, a zatem ani jej opiekun Marek Cieślak, ani jego wybrańcy nie opływali by dziś w złocie. Co oczywiście nie podważa ich osobistych zasług we wspólnym dziele dla chwały polskiego sportu. Niech Tomasz Gollob wreszcie zwycięży do końca - dla siebie i dla nas.
Stefan Smołka