- W parku maszyn działo się dość dużo, szczególnie po rozegraniu ostatniego wyścigu. Zawody formalnie skończyły się dopiero o 23:40 podpisaniem protokołu zawodów. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją, że sędzia anulował punkty zawodnikowi. Mam wrażenie, że cała historia zaczęła się wcześniej. Już prędzej dochodziły do nas sygnały z różnych kręgów związanych z różnymi klubami i narodowościami. Rozmawialiśmy o tym w klubie, żeby przeciąć różne spekulacje, że niektórzy zawodnicy jeżdżą na przekalibrowanych silnikach. Mieliśmy taki plan, ażeby po zawodach sprawdzić jednego, czy drugiego zawodnika z Wrocławia, w stosunku do których takie podejrzenia mieliśmy. Nasz plan został wyartykułowany w obecności sędziego, obserwatora i kierownika drużyny gości w momencie zgłoszenia drużyn, mniej więcej 45 minut, czy godzinę przed zawodami. Zasygnalizowaliśmy sędziemu, że po zawodach można spodziewać się protestu z naszej strony, czego dowodem była nasza rozmowa zaraz po zawodach - rozpoczął Jacek Frątczak.
- Po zjeździe zawodników do parku maszyn po ostatnim wyścigu włączyłem stoper, dlatego że mamy określoną regulaminem ilość czasu, żeby takowy protest złożyć. Skonsultowaliśmy tę sprawę jeżeli chodzi o sprawy finansowe i czekałem tylko na Piotra Żyto, który skończył wywiad dla telewizji, czy taką decyzję podejmujemy, czy nie. Stąd też precyzyjnie obserwowaliśmy to, co się wczoraj działo. Nie chciałbym tutaj domniemywać i opowiadać o plotkach. Mówimy o faktach. Okazało się, że jeden z motocykli zawodnika wrocławskiego, konkretnie Piotra Świderskiego, został wyprowadzony z parku maszyn do busa. W momencie wykrycia tego przewinienia regulaminowego, natychmiast poinformowaliśmy o tym sędziego. Formalnie zostało to zrobione przez kierownika naszej drużyny, Piotra Kuźniaka. Jako że inwentaryzację motocykli po zawodach przeprowadza się na podstawie zgłoszeń poszczególnych zawodników, gdzie są spisywane numery ram i silników. Była konieczność sprawdzenia wszystkich motocykli według stanu faktycznego na dany moment, czyli godzinę 21:40. W wyniku inwentaryzacji okazało się, że w stosunku do zgłoszenia, w parku maszyn brakuje dwóch motocykli. Jednego Aleksandra Łoktajewa, który trafił za drzwi warsztatu, co jest niezgodne z regulaminem. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to niezgodne z regulaminem i zdajemy sobie sprawę, że gdyby Sasza zdobył punkty, byłby z tego tytułu problem - kontynuował kierownik zawodów podczas środowego meczu.
- Tak, jak powiedziałem: okazało się, że brakuje jednego z motocykli Piotrka Świderskiego. Nie ukrywam, że w środę pomiędzy godziną 21:30, a 23:40. Było dość nerwowo. Poprosiliśmy ochroniarzy o pomoc i o zabezpieczenie parku maszyn. Muszę przyznać, że czuję dosyć duży niesmak, ze względu na postawę niektórych reprezentantów drużyny gości, szczególnie kierownictwa drużyny. Zdaję sobie sprawę z tego, jaka była stawka, ale do pewnych sytuacji dopuścić nie można. Nie ukrywam, że mam tutaj też na myśli trenera gości, Marka Cieślaka, który używał całego mnóstwa różnych wulgaryzmów. Uderzenie jednego z mechaników drużyny gości to już myślę "przegięcie" maksymalne. Z zażenowaniem oglądałem sceny, które tam się działy. Oczywiście, nie wiedzieć dlaczego, pretensje były kierowane w naszą stronę, a błąd ewidentnie został popełniony przez kierownictwo i drużynę gości. Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Chcielibyśmy, aby wszystkie sprawy związane z wynikiem rozstrzygały się na torze, ale musimy pamiętać, że regulamin jest dla wszystkich jednakowy i byliśmy na protest przygotowani już wcześniej. Już na odprawie przed zawodami z sędzią, a potem nawet na dziesięć minut przed prezentacją, sygnalizowaliśmy, że do protestu z naszej strony może dojść. Jeżeli tym zachowaniem sprowokowaliśmy tę sytuację, to już nie mnie to komentować. Nikt nikogo za rękę nie złapał. Faktem jest, że motocykl Piotrka Świderskiego znalazł się przy jego busie o godzinie, o której nie powinien - relacjonował Frątczak.
- Później trwała cała procedura formalna związana z weryfikacją wyniku meczu, bo musiała zostać ustalona podstawa prawna, odpowiedni artykuł z regulaminu. W biurze zawodów też było dość nerwowo i nie ukrywam, że dość niekomfortowo. Nie dziwię się z drugiej strony drużynie wrocławskiej, bo wiadomo, jaka jest stawka. W tej sytuacji trzeba uważać. Wygrywa ten, kto popełnia mniej błędów. Taki błąd przydarzył się w środę drużynie wrocławskiej i pretensje mogą mieć tylko do siebie. Nie wiem, czy zaważy to na wyniku dwumeczu. Chciałbym, żebyśmy udowodnili, szczególnie w kontekście środowych wypowiedzi trenera Marka Cieślaka, że arogancja i pycha została ukarana i żeby w niedzielę nastąpiła pozytywna weryfikacja dla Falubazu, aby nikt już nie spekulował czy Falubaz wygrywa podstępem, fuksem, fartem, bo ma szczęście. Być może będzie tak, jak mówi się o Niemcach w piłce nożnej, że wszyscy grają w piłkę, a i tak Falubaz jeździ w finale - powiedział kierownik zawodów, a na co dzień wiceprezes stowarzyszenia ZKŻ.
Jacek Frątczak zaznaczył, że w Zielonej Górze park maszyn "precyzyjnie się zaczyna i precyzyjnie kończy". Prowadzi do niego jedno wejście, zlokalizowane w pobliżu trybuny dla mediów, doskonale zresztą oznakowane. Z jednej strony park maszyn kończy się bandą, z drugiej bramą wjazdową od ulicy Wrocławskiej, więc wątpliwości co do jego zakresu nie ma. Nie zgłaszali ich zresztą sędzia Wojeciech Grodzki, ani Roman Siwiak, delegat Speedway Ekstraligi. Wejść do parku maszyn, który stanowi strefę zamkniętą dla postronnych, można tylko po okazaniu identyfikatora i opaski w stosownym kolorze.
Kierownik zawodów rozwinął również poruszoną na początku myśl o ewentualnych regulaminowych nieścisłościach związanych z silnikami niektórych wrocławskich zawodników.- Mieliśmy sygnały, żeby sprawdzić motocykle drużyny wrocławskiej tak, ażeby uciąć wszelkie spekulacje. Każda drużyna ma do tego prawo, wystarczy wnieść kaucję na poziomie dwóch i pół tysiąca złotych. Jeśli motocykle okażą się regulaminowe, a dodam, że chodziło tutaj głównie o pojemność, to wniesiona kaucja oczywiście przepada i tematu nie ma. Na podstawie rozmów z mechanikami z różnych stron Europy mieliśmy plan sprawdzenia motocykli. Mieliśmy do tego pełne prawo i suwerenność, aby taką decyzję podjąć. Nie robiliśmy z tego żadnej tajemnicy i już na 45 minut przed zawodami w obecności sędziego i kierownika drużyny gości zasygnalizowaliśmy, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż w czasie regulaminowym będziemy z takim protestem występować w stosunku do drużyny gości - podkreślił Frątczak. Zaznaczył on również, że nie zamierza zajmować się plotkami i nie chciał powiedzieć, w stosunku do kogo ten ewentualny protest mógłby zostać zgłoszony.
Jacek Frątczak opowiedział również o niemiłym incydencie związanym z trenerem wrocławian. - Widziałem uderzenie Marka Cieślaka w głowę jednego z mechaników, czy pomocników, zawodnika wrocławskiego. To są fakty. Widziało to jeszcze co najmniej kilkanaście osób w parku maszyn. Na tym mój komentarz się kończy. Nie uderzył mnie, ani żadnego z naszych ludzi. Jeżeli takie są zwyczaje i kultura pracy w drużynie wrocławskiej, to tylko pogratulować samopoczucia - stwierdził.
Dyrektor zielonogórskiego klubu, Kamil Kawicki, powiedział, że nie posiada ani zakulisowych, ani oficjalnych informacjach o ewentualnym odwołaniu Betardu WTS-u. Zaznaczył jednak, że może do tego dojść, bo takie prawo naturalnie przysługuje wrocławianom. - Jeżeli ktoś twierdzi, że Falubazowi sprzyjało szczęście, czy że do zwycięstwa doszło przy "zielonym stoliku", to przypomnę, że żużel to suma tego, co dzieje się na torze i w parku maszyn. To, co dzieje się w parkingu, przekłada się później na to, co widać na torze. Pewne wydarzenia z parku maszyn sprawiły, że różnica jest ośmiopunktowa. Musimy przestrzegać regulaminu - dodał Kawicki.