Komuno wróć! - rozmowa z Piotrem Rembasem, zawodnikiem Speedway Polonii Piła

Piotr Rembas sezonu 2010 nie może zaliczyć do udanych. Kłopoty finansowe Polonii wiązały się z kłopotami sprzętowymi zawodników, a co za tym idzie jedynie pojedyncze mecze wychodziły Rembasowi tak, jak tego oczekiwał. Wychowanek gorzowskiej Stali nie pozostawia także suchej nitki na planowanym nowym regulaminie finansowym I i II ligi.

Robert Szłapak: Część zawodników zaczyna otwarcie mówić o kwotach, które pilski klub jest im winny. Ile wynoszą zadłużenia Polonii wobec Pana?

Piotr Rembas: Nie chcę mówić o kwotach. Jest mi klub trochę winny, ale wszyscy liczymy na to, że będą spływały teraz pieniądze od sponsorów i z miasta. Zbliża się okres zimowy i mamy nadzieję, że wszystko stopniowo będzie regulowane.

Jest Pan w stanie określić procentowo ile zostało już zapłacone, a ile jeszcze pozostało?

- Są to dla mnie duże pieniądze i nie będę mówił ile to jest procentowo, bo to nie jest istotne. Jest to dla mnie spora kwota, ale podkreślam, że jestem dobrej myśli. Klub miał w sezonie duże problemy, zmianę prezesa itd. Było to troszeczkę nie tak jak być powinno, ale teraz jest dłuższa przerwa i czas na to, żeby wszystko poukładać, a zaległości uregulować.

Rozważy Pan możliwość podpisania ugody, zrzeczenia się części należności lub przeniesienia terminu spłaty zaległości na przyszły sezon?

- Zawsze są wyjścia awaryjne, ale ja muszę widzieć, że jakiś procent tego zadłużenia jest spłacany. Muszę się z klubem dogadać, że możemy to rozłożyć na raty i nie ma wówczas problemu.

Prezesi zaproponowali m.in. dla klubów II ligi zmiany w regulaminie finansowym. Co Pan o nich myśli?

- Komuna, komuno wróć! Nic więcej. Jeżeli stać danego prezesa na zawodnika X, to dlaczego on nie ma prawa zaoferować mu takich pieniędzy, które może na niego wydać? Nie widzę w tym nic dziwnego. Dziwne jest to, że proponuje się duże pieniądze zawodnikom w momencie, gdy tych pieniędzy tak naprawdę nie ma. Zawodnicy się domagają spłat, a spłacać nie ma z czego.

Zawodnik jest w stanie przy takich limitach przygotować się do sezonu?

- Każdy, kto się zna na żużlu, orientuje się w kosztach i wie, że bardzo ciężko jest się przygotować i osiągać dobre wyniki za takie pieniądze. Jeżeli jeszcze dojdzie do tego, że nie będziemy mogli mieć swoich sponsorów, a wszystko będzie szło przez klub, to ja widzę to w czarnych barwach. Popieram to, co powiedział Tadeusz Wiencek - jest to idealny sposób na zabicie polskiego żużla.

Nie uważa Pan jednak, że będzie to kolejny martwy przepis?

- Być może, ale nie sądzę, żeby to w ogóle mogło przejść. Jak przejdzie, to rzeczywiście tak może być. Pod stołem będą szły jakieś pieniądze i dalej ta karuzela będzie się nakręcała.

Sam Pan zauważył, że kluby mają problemy ze spłatami, a więc może to jest dobra droga, aby w końcu wyprowadzić je ze skraju bankructwa?

- Ale dlaczego popadają w te długi? Tu jest pytanie... Jeżeli klub jest bogaty, to sobie bierze dobrych zawodników i im płaci, a jak jest biedny, to nie stać go na takich zawodników i tyle. Jeżeli nawet wejdą te przepisy i prezes będzie chciał mieć danego zawodnika, to mu zapłaci ze swoich pieniędzy pod stołem, a na papierze będzie widniała kwota, która jest dozwolona.

Przyjechał Pan we wtorek do Piły na MIMW. Chce Pan pooglądać juniorów, czy są też inne cele tej wizyty?

- Przyjechałem tylko i wyłącznie jako kibic pooglądać. Zabrałem się przy okazji z kolegami z Gorzowa. Mamy przerwę i byłem wyłącznie jako kibic.

Jak Pan podsumuje sezon, który jest już właściwie za Panem?

- Ligowo już za mną, ale liczę, że uda się jakieś turnieje załatwić i trochę pojeździć. Sezon się skończył przedwcześnie. Wszystko się tak poukładało, mimo że początek był bardzo fajny, jechaliśmy jako czarny koń, ale szybko zeszliśmy na ziemię i skończyliśmy na piątym miejscu.

Myśli Pan, że gdyby był podczas meczu z Rawiczem obecny w składzie Simon Stead, to ten mecz był do wygrania?

- Byłoby łatwiej, ale uważam, że i tym składem, który mieliśmy, powinniśmy to wygrać. Co ja mogę więcej powiedzieć... Byliśmy może słabsi, wygrał ten co miał więcej szczęścia, mieliśmy może wpadki, ale wygrał lepszy. Czy to by był z nami Stead, czy Gathercole... Teraz można tylko gdybać.

Wydaje się, że również własny tor w najważniejszych meczach tego sezonu nie był atutem Polonii.

- Trzeba jechać na każdym torze. Trenujemy na różnych torach, na treningu jest może bardziej przyczepny, na zawodach twardszy i na odwrót, ale mimo wszystko powinniśmy na to szybko reagować i wyprzedzać ustawieniami rywali. Jesteśmy zawodowcami i wiemy, że na te zawody trzeba założyć to i to, a nie zganiać winę, że na treningu tor był inny. Aż tak wielkich różnic nie było. Czasami minimalnie coś się różniło, ale bez przesady.

Widać było, że ile razy był Pan szybki na treningu, to i na meczu rezultaty były dobre. Dlaczego to miało miejsce tylko w pojedynczych spotkaniach?

- Nie trenowaliśmy całym składem. Przeważnie jechało na treningu dwóch-trzech zawodników z podstawowego składu, a reszta przyjeżdżała tylko na zawody. Oprócz pierwszych treningów przed sezonem, to później już właściwie nikt tu nie trenował. Tak na dobrą sprawę, to nie było porównania i wszystko na zasadzie zjeżdżania się przed zawodami. To, że się dopasowałem w pewnym momencie bardzo dobrze, to była praca, coś tam zmienione w motocyklu i to zdało egzamin. Szkoda tylko, że nie pojechałem tak jak powinienem w ostatnich zawodach.

Miał Pan też sporo pecha w tym sezonie. Przypomina sobie Pan taki sezon, gdy miał Pan tyle defektów na prowadzeniu i punktowanych pozycjach?

- Nie. Ja twierdzę, że tak po prostu musiało być. Miałbym pewnie dużo więcej tych ciekawych spotkań, ale te defekty czasem już mnie dobijały. Nic nie można jednak teraz zrobić. Po ostatnim defekcie w Krośnie okazało się, że silnik był poprzestawiany. Na to wszystko muszą być pieniądze. To musi być tak jak trzeba pilnowane i wtedy można myśleć o wyniku. Co tu jednak dużo gadać - przegraliśmy, mieliśmy może mniej szczęścia? Ja, Świst, czy Alosza zrobiliśmy mniej punktów, bardzo dobry mecz Cypriana i upadek na prowadzeniu, defekt Aloszy... Pouciekały takie punkty, które mogliśmy pozabierać i my byśmy to wygrali. Teraz to już historia.

Ciężko jest chyba podsumować taki sezon? To był najdziwniejszy rok startów w Pana karierze?

- Ciężko podsumować. Był inny niż pozostałe, ale nie powiem, że żałuję decyzji o przyjściu do Piły. Wynik nie jest taki, jakiego oczekiwaliśmy przed sezonem. Chcieliśmy być w pierwszej czwórce i od początku było widać, że mamy duże szanse. Ja nawet nie przypuszczałem, że będziemy w drugiej czwórce, nawet nie dopuszczałem takiej myśli. Tak się to poukładało, że po zawodach nie docierało, że to już koniec sezonu. Tak jednak było...

Komentarze (0)