Niedzielnemu finałowi Speedway Ekstraligi towarzyszyła atmosfera wielkiego, żużlowego święta. Trudno się więc dziwić, że bilety rozeszły się na pniu, a stadion wypełnił do ostatniego miejsca. Kibice głośnym śpiewem i bardzo efektownymi oprawami starali się wspomóc swoich ulubieńców. Dominował tak zwany "doping pozytywny". Nie obeszło się oczywiście bez wulgarnych przyśpiewek z obu stron, ale zachowanie fanów można by uznać za wzorowe, gdyby nie jeden incydent.
Tuż po włączeniu czasu dwóch minut dla uczestników biegu pierwszego, z sektora zajmowanego przez kibiców leszczyńskich posypały się setki serpentyn. Fani kontynuowali obrzucanie nim toru mimo apelów spikera. Ilość serpentyn, jaka znalazła się na nawierzchni owalu przy ulicy Wrocławskiej, pozwala stwierdzić, że do tego zupełnie niepotrzebnego ekscesu, który opóźnił start zawodów o dobre pięć minut, przyczynili się niemal wszyscy zasiadający w klatce. Była to zorganizowana akcja, a nie spontaniczny pomysł kilku pseudokibiców. Szkoda, bo zachowanie fanów przez resztę zawodów było bardzo dobre.
Kiedy już służby porządkowe uporały się ze sprzątaniem toru, mógł rozpocząć się pierwszy wyścig. Niespodziewanie triumfował w nim Sławomir Musielak, który objechał prowadzącego od startu Patryka Dudka. Również Aleksandr Łoktajew minął Juricę Pavlica i kibice zdębieli. Już dwie mijanki w pierwszym biegu oznaczały, że przy Wrocławskiej naprawdę można się ścigać. Wystarczy inaczej przygotować nawierzchnię. Kolejne wyścigi potwierdziły, że twardy, równy jak stół tor jest zdecydowanie bardziej widowiskowy niż przyczepny i dziurawy, tak zwany "selektywny".
Zawody naprawdę mogły się podobać, bo poza licznymi mijankami (niekiedy wręcz zapierającymi dech w piersiach, jak choćby w w piątym biegu, kiedy to Fredrik Lindgren wjechał pomiędzy jadących parą na 5:1 leszczynian i równocześnie wyprzedził ich obu), można się było też pasjonować matematycznymi możliwościami. Mecz w początkowej fazie był "na styku". Unia na prowadzenie wyszła po trzecim biegu i raz powiększała, a raz pomniejszała swoją przewagę. Zielonogórzanie do remisu doprowadzili wreszcie w dziewiątej gonitwie, w której Greg Hancock i Grzegorz Zengota wygrali 4:2. Na tablicy wyników pojawił się rezultat 27:27. Potem 30:30, przerwa na kosmetykę toru i... "koniec magii".
Wszystkie kolejne odsłony wygrywali leszczynianie. Odjechali miejscowym na aż dwanaście punktów, ale w błędzie będzie ten, kto stwierdzi, że goście wygrali gładko. W ostatnich pięciu biegach, jak i w dziesięciu poprzednich, walka szła "na żyletki", zawodnicy jeździli w kontakcie i do czerwoności rozgrzewali publiczność. Zwłaszcza tę leszczyńską.
W drużynie Falubazu na dobrą sprawę zawiedli wszyscy. Grega Hancocka, mimo dorobku 13 punktów, nie można z czystym sercem pochwalić, bo po fenomenalnym początku, przywiózł "śliwkę", a potem dwie dwójki. Wynik, owszem, przyzwoity, ale z pewnością bez rewelacji. Patryk Dudek zdobył 7 "oczek", a więc mniej więcej tyle, ile się od niego oczekuje. W ostatnim swoim starcie zaliczył jednak taśmę. Gdyby nie to, z pewnością byłoby lepiej. Trójka Fredrik Lindgren - Piotr Protasiewicz - Rafał Dobrucki pojechała bardzo mizernie, zdobywając łącznie 16 punktów. Trochę mało, jak na filary zespołu.
Na osobny akapit zasługuje postawa Grzegorza Zengoty. "Zengi" po fantastycznym występie w sobotnim finale Indywidualnych Mistrzostw Polski, w niedzielę na bardzo podobnie przygotowanym torze zawiódł totalnie, przywożąc tylko 2 "oczka". Co prawda zdobyte po ładnej walce, ale zdecydowanie zbyt mizerne jak na jazdę na swoim torze. "Może byłoby lepiej, gdyby pojechał Niels Kristian Iversen" - zastanawiali się kibice.
Lepiej może i by było, ale Falubaz na pewno nie wygrałby tego meczu. Leszczynianie radzili sobie świetnie, zwłaszcza pod koniec zawodów. Dwucyfrowe zdobycze punktowe padły łupem Jarosława Hampela, Damiana Balińskiego i Leigh Adamsa. Zwłaszcza ci dwaj ostatni prezentowali się znakomicie. Klasą sam dla siebie nie był tym razem Janusz Kołodziej. Świeżo upieczony Indywidualny Mistrz Polski zdobył "tylko" 9 punktów. Występ na pewno przyzwoity, ale jak na niego, raczej słaby. Na uwagę zasługuje mizerna postawa leszczyńskiej młodzieży, która łącznie zdobyła tylko 4 punkty. W każdej innej drużynie braki w formacji juniorskiej zemściłyby się.
Ale nie w Unii Leszno. Roman Jankowski ma do dyspozycji niesamowicie mocny skład, z zawodnikami w doskonałej, lub wręcz życiowej formie, którym nie jest straszny żaden tor. Przed nami jeszcze rewanż, ale powinien być on tylko formalnością. Jeśli nie wydarzy się jakiś kataklizm, za tydzień będziemy mieć nowego Drużynowego Mistrza Polski.
Nie można powiedzieć, by zielonogórscy kibice stadion opuszczali w szampańskich nastrojach. Apetyt rósł w miarę jedzenia i wszyscy liczyli, że podopiecznym Piotra Żyto uda się obronić złoty medal. Chociaż przegrali, fani pozostali jednak na stadionie i podziękowali swoim ulubieńcom za postawę w sezonie 2010. Mimo fatalnego początku i braku treningów, zielonogórzanom udało się dojść do wysokiej formy i trzeci rok z rzędu zdobyć medal Drużynowych Mistrzostw Polski. To wielki sukces klubu spod znaku Myszki Miki!
- Były to zupełnie inne zawody niż w rundzie zasadniczej. Wtedy od samego początku prowadziliśmy bardzo wysoko. Teraz był trochę inny scenariusz. Zielonogórzanom odjechaliśmy dopiero po dziesiątym biegu. Niezmiernie się z tego cieszymy, ponieważ myślę, że zrobiliśmy wielki krok ku mistrzostwu Polski. Mam nadzieję, że za tydzień w Lesznie również sobie poradzimy - powiedział po meczu dyrektor sportowy Unii Leszno, Sławomir Kryjom.
- Zawody inne niż w rundzie zasadniczej, tor inny, a wynik ten sam. Mecz był ładny, były mijanki, a punktów nie ma. Wychodzi na moje. Jeśli ma być wynik, musimy jechać na trochę cięższym torze. Tak się nie stało. Unia wygrała, bo była lepszą drużyną. Gratulacje dla nich. Jeszcze jest rewanż w Lesznie. Myślę, że tam postaramy się powalczyć dla naszych kibiców, którzy są najwspanialsi na świecie. Nigdzie nie widziałem, żeby po meczu cały stadion został i jeszcze nam dziękował. Wielki szacunek! -zaznaczył trener Falubazu, Piotr Żyto.
Unia Leszno 51:
1. Jarosław Hampel - 10+1 (2,1*,3,3,1)
2. Troy Batchelor - 4+1 (1*,2,0,1)
3. Janusz Kołodziej - 9+1 (2*,1,0,3,3)
4. Damian Baliński - 11+1 (3,3,2,2*,1)
5. Leigh Adams - 13 (2,2,3,3,3)
6. Jurica Pavlic - 1 (0,-,0,-,1)
7. Sławomir Musielak - 3 (3,0,0)
Falubaz Zielona Góra 39:
9. Greg Hancock - 13 (3,3,3,0,2,2)
10. Grzegorz Zengota - 2 (t,1,1,0)
11. Fredrik Lindgren - 6+1 (0,3,1*,2,w)
12. Rafal Dobrucki - 4 (1,0,2,1,-)
13. Piotr Protasiewicz - 6+1 (1,2,1*,2,0)
14. Patryk Dudek - 7 (2,3,0,2,t)
15. Aleksandr Łoktajew - 1+1 (1*,0,0)
Bieg po biegu:
1. (63,3) Musielak, Dudek, Łoktajew, Pavlic 3:3
2. (62,05) Hancock, Hampel, Batchelor, Łoktajew (Zengota -t) 3:3 (6:6)
3. (62,17) Baliński, Kołodziej, Dobrucki, Lindgren 1:5 (7:11)
4. (62,35) Dudek, Adams, Protasiewicz, Musielak 4:2 (11:13)
5. (62,34) Lindgren, Batchelor, Hampel, Dobrucki 3:3 (14:16)
6. (62,03) Baliński, Protasiewicz, Kołodziej, Dudek 2:4 (16:20)
7. (61,90) Hancock, Adams, Zengota, Pavlic 4:2 (20:22)
8. (63,03) Hampel, Dudek, Protasiewicz, Batchelor 3:3 (23:25)
9. (63,41) Hancock, Baliński, Zengota, Kołodziej 4:2 (27:27)
10. (62,69) Adams, Dobrucki, Lindgren, Musielak 3:3 (30:30)
11. (62,72) Kołodziej, Protasiewicz, Batchelor, Zengota 2:4 (32:34)
12. (62,43) Hampel, Lindgren, Pavlic, Łoktajew (Dudek -t) 2:4 (34:38)
13. (62,65)Adams, Baliński, Dobrucki, Hancock 1:5 (35:43)
14. (62,93) Kołodziej, Hancock (Dobrucki), Hampel, Protasiewicz 2:4 (37:47)
15. (63,05) Adams, Hancock, Baliński, Lindgren (w/u) 2:4 (39:51)
Sędzia: Wojciech Grodzki
NCD: w 7. biegu uzyskał Greg Hancock - 61,90 sek.
Widzów: 15 000 (w tym ok. 800 gości)
Startowano wg I zestawu