Andrzej Koselski: Kibice chcą oglądać zawodników, którzy są stąd!

Jedną z osób, która po przegranym dwumeczu z ekipą z Częstochowy nie mogła opuścić bydgoskiego parku maszyn był trener Andrzej Koselski, który w tym roku ponownie zaangażował się w pomoc swojemu klubowi. Tuż po meczu trafnie ocenił występ zawodników Polonii w meczu decydującym o ich spadku z ekstraligi.

Andrzej Koselski w przeszłości był zarówno zawodnikiem, jak i trenerem bydgoskiej Polonii. W tym roku ponownie zaczął pojawiać się w bydgoskim parku maszyn, gdzie doradzał zawodnikom i pomagał trenerowi Jackowi Woźniakowi. W decydującym meczu mocno wierzył w powodzenie bydgoskiej Polonii, a po przegranej batalii długo nie mógł pogodzić się ze spadkiem. - Wszyscy, łącznie ze mną, liczyli, że zawodnicy Polonii odrobią te sześć punktów straty - przyznał Andrzej Koselski. - W połowie meczu niestety już wiedziałem, że nic z tego nie będzie, że nie odrobią tych punktów, bo kto miał to odrobić? W pierwszym biegu Szymona podniosło i doszło do wypadku, na szczęście skończyło się tylko na potłuczeniach. Ale to jeszcze nie zaważyło na losach meczu. Nie liczyłem, że tak dobrze pojedzie Grzesiu Walasek. Natomiast Kościecha swoje zrobił, Gizatullin pojechał tak, jakie są jego możliwości, Lindbäck mógł trochę lepiej, ale też swoje zrobił. Największe możliwości miał Andreas Jonsson, ale on niestety zawiódł. Dziewięć punktów to zdecydowanie za mało jak na Mistrza Szwecji i lidera zespołu - przedstawił swoją diagnozę trener Koselski. Byłemu trenerowi polskiej reprezentacji przy okazji zebrało się na wspominki: - Miałem kiedyś lidera, a nazywał się Hans Nielsen, któremu już przed meczem można było spokojnie wpisać trzynaście punktów, plus dwa bonusy zazwyczaj też można było dopisać - wspominał Andrzej Koselski. - I tak powinien punktować lider. Można czasami gdzieś zgubić punkty, ale nie powinien pojechać poniżej poziomu. U Andreasa to nie jest niestety od dziś. Jest to zdolny, ambitny zawodnik, ale cały czas ma problemy sprzętowe. Z jego możliwościami powinien już ze dwa razy być Mistrzem Świata, a gdzie on jest? Nawet w lidze ma problemy - mówił z wyraźnym żalem w głosie trener Koselski.

Spadek nie oznacza końca klubu. Konieczna będzie jednak ciężka praca, by zbudować mocną drużynę, która będzie w stanie szybko powrócić do grona ekstraligowców. - Przykro jest, ale życie idzie dalej i trzeba wziąć to, co jest - przyznał zasmucony Andrzej Koselski. - W przyszłym roku będziemy kibicowali, żeby to wszystko jakoś się poukładało, bo wiadomo, że w pierwszej lidze ciężko będzie o sponsora, ciężko będzie w ogóle ruszyć. Trener Koselski przyznał także, że mimo spadku wierzy w wierność bydgoskich kibiców: - Największym kibicem i tym, dla którego się jeździ, jest kibic. Niestety, sporo osób w Bydgoszczy przewidywało, że będzie spadek i dlatego nie przyszli na stadion. Zbiegło się to jeszcze z transmisją dwóch meczów o medale, no i część kibiców została w domu. Myślę jednak, że w przyszłym roku kibic będzie wyzywał, krzyczał, ale będzie chodził, dopingował. Komu? Trudno powiedzieć - komentował Andrzej Koselski.

Były trener polskiej reprezentacji przedstawił swoją receptę na ponowne zainteresowanie kibiców sportem żużlowym: - Dawniej kibice w Polsce chcieli oglądać gwiazdy z zachodu. Dzisiaj nie, co jest ciekawe. Teraz kibice pytają: komu ja mam kibicować? Zawodnikowi, który tylko przychodzi i jeździ za pieniądze? Wolałbym kibicować moim, polskim zawodnikom, wywodzącym się z tego klubu i takim, którzy rzeczywiście są związani z klubem, a nie tylko przy podpisywaniu kontraktu afiszują się, że kochają klub. Kibice chcą oglądać zawodników, którzy są stąd! Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Bydgoscy kibice coraz częściej wyrażają swoją nadzieję, że w przyszłym roku ponownie będą mogli oglądać drużynę, której sporą część tworzą wychowankowie. Pozostaje pytanie, czy klubowi działacze zechcą spełnić te oczekiwania.

Źródło artykułu: